Emigranckie losy – 5

Z daleka od szosy (219)

Emigranckie losy – 5
Były nas cztery osoby (Monika, Agnieszka, Ola i ja) i dwa samochody. Przed samym wyjazdem dołączyła jeszcze Eliza, która mając trochę wolnego czasu chciała zobaczyć Kanadę i wrócić. Tak więc plan był taki: wyjeżdżamy skoro świt, czwarta, piąta rano i dojeżdżamy do Wawa, ok. 1000 km na północny zachód od Toronto, tam nocleg w motelu moich znajomych Marka i Teresy Kozików.
Następnego dnia trasa Wawa – Winnipeg, ok 1150 km, potem Winnipeg – Lloydminster, 1060 km i Lloydminster – Edmonton – Calgary, 560 km. Razem 3770 km. Przejazd 1000 km dziennie może niektórym wydawać się trudny, ale robiłem to już niejednokrotnie jeżdżąc samochodem osobowym i terenowym w poprzek Kanady od Atlantyku do Pacyfiku w ramach pracy. Nadal było lato, słońce wstawało przed szóstą rano, zachodziło po dziewiątej wieczorem co dawało 15 godzin dziennego światła. Nawet przy średniej 80 km/godz., co na kanadyjskich drogach nie jest trudne, dawało to na najdłuższych odcinkach najwyżej 12 do 13 godzin jazdy dziennie. Jeździłem już takie trasy niejednokrotnie. Co prawda Monika dopiero od 1.5 roku miała prawo jazdy, a Agnieszka od miesiąca, ale była jeszcze Eliza tak więc mieliśmy w sumie czterech kierowców na dwa samochody. Ja miałem dodatkowo ciągnąć za swoim Jeepem małą przyczepę z U-haul ’a. Oczywiście plan jak to zwykle bywa zawalił się na samym początku.
Musiałem dokończyć kontrakt, by wziąć ostatnie pieniądze i kończyłem go w piątek rano, po całonocnym pakowaniu przyczepy. Potem trochę snu, kończenie pakowania i zamiast o piątej rano wyjechaliśmy późnym popołudniem. Idea całego wyjazdu polegała na zobaczeniu Kanady więc jechanie w nocy odpadało. Postanowiłem tego dnia dojechać tylko do Sudbury w północnym Ontario i tam przenocować. Ważne było by wreszcie wyruszyć, chociaż dziewczyny chciały pocze- kać do następnego dnia. Ja jechałem Jeepem z Agnieszką, ciągnąc przyczepę, za nami jechała Monika z Elizą i Olą. Nie była to najlepsza pora wyjazdu. Zaczynał się „long weekend” i autostrada nr 400 wiodąca na północ była już zapchana. Na domiar złego przypomniałem sobie, a właściwie Eliza powiedziała mi przez walkie-talkie (mieliśmy ze sobą krótkofalówki), że nie ma świateł w przyczepie. Zwyczajnie nie podłączyłem kabla. Zjechaliśmy na pierwszej „service area” 20 km za Toronto i wysiadłem by naprawić błąd.
Gdy to robiłem podszedł do mnie policjant i powiedział, że muszę podjechać na kontrolę. Okazało się, że kontrolują wszystkie pojazdy u-haul i ich przyczepy, jak również czy nie są przeładowane. Nasza była przeładowana i to sporo. Nie przedstawiało się to różowo, a poza tym zapowiadało się dłuższe czekanie. Wreszcie przyszła nasza kolej. Podszedł inny policjant w kombinezonie i z podnośnikiem. Poprosił o dokumenty, spojrzał na Agnieszkę, zapytał, jak się nazywa i zjeżył się gdy zobaczył, że moje nazwisko jest inne. Co robi starszy facet w samochodzie z szesnastoletnią dziewczyną jadący z dobytkiem do Calgary? Na szczęście Agnieszka wyczuła co się święci i od razu dodała, że w samochodzie na parkingu czeka jej mama, która też z nami jedzie. Policjant nie omieszkał tego sprawdzić i był dalej do tego stopnia przyjemny, że zapomniał zważyć przeładowaną przyczepę. Musiałem tylko naprawić światła, bo śpiesząc się z podłączaniem przytrzasnąłem kabel zamkiem i zerwałem dwa połączenia.
Nie najlepszy start, ale wreszcie znowu byliśmy w drodze. Do Sudbury dojechaliśmy już po ciemku i tak zakończył się pierwszy dzień wyprawy na zachód. Chociaż właściwie to jeszcze się nie zakończył. Rano trzeba było wyjechać naj- później o szóstej, a być w Sudbury i nie zobaczyć „big nickel” największej na świecie monety pięciocentowej, było nie do pomyślenia. Pojechaliśmy więc już po ciemku poszukać tego sławnego miejsca i symbolu jednej z większych kopalni niklu. „Big Nickel” był podświetlony i sprawiał jeszcze większe wrażenie w nocy niż w dzień. O dziwo, mimo późnej nocnej godziny, nie byliśmy jedynymi turystami zwiedzającymi to miejsce.
Jeszcze tylko zdjęcia i ruszamy na poszukiwanie hotelu z wolnymi pokojami. Mimo początkowych kłopotów udało się. Dostaliśmy w dobrej cenie „suit” czyli dwupokojowy apartament. Dziewczyny w jednym pokoju, ja w drugim i budzenie na piątą rano. O szóstej, razem z pięknym wschodem słońca byliśmy już w dalszej drodze...
Cdn.
Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: