•   Saturday, 27 Apr, 2024
  • Contact

Do Kanady – 56

Z daleka od szosy (208)


Moja długa, ośmioletnia podróż do Kanady dobiegła końca. Zaczęła się w roku 1980 gdy pierwszy raz odwiedziłem siostrę w Kanadzie na całe trzy miesiące. Te trzy miesiące zmieniły mój świat. Przez kawałek wolnej Polski w roku 1981, pierwszy wyjazd do RFN w tym samym roku, powrót po paru tygodniach, stan wojenny, Czechosłowację, Szwajcarię, Włochy i obóz dla uchodźców w RFN, moja ośmioletnia podróż dobiegła końca. Jest teraz ciągle rok 1988. Moje pierwsze kroki w Kanadzie.
Moja siostra Izabella z jej mężem Andrzejem odebrali nas z lotniska w Toronto i pojechaliśmy do ich domu w Mississauga na ulicy Talka Cr. To był piękny dom. Z basenem, z oknami wychodzącymi na pola golfowe i Credit River. Zupełnie różny od tego, w którym odwiedziłem ich w roku 1980, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Kanadę na trzymiesięcznej wizycie. Wspaniały przykład, co można było osiągnąć w tym nowym kraju. Minęło osiem lat od tamtej pory. W międzyczasie na świat przyszła córka Izabelli, Tania. Śliczna dziewczynka, która dziś jest już szczęśliwą mężatką z dwojgiem dzieci. Jak te lata lecą. Wracając do naszego przybycia do Kanady w roku 1988. Swoje pierwsze kroki skierowałem do urzędu zatrudnienia. Przywieźliśmy ze sobą czterysta dolarów, co było bardzo mizerną kwotą. Po roku leniuchowania w Niemczech rwałem się do pracy. Jakiejkolwiek pracy. Nie chciałem być ciężarem dla siostry. Warunki sponsorstwa były również finansowe. Rząd nie płacił za utrzymanie jak dla uchodźców, trzeba było radzić sobie samemu lub obciążyć tym sponsorów, w tym przypadku moją siostrę i jej męża. Siostra zrobiła aż za dużo dla nas, przyjmując nas do siebie i utrzymując przez cały czas zanim mogliśmy się przeprowadzić do własnego mieszkania. Wiedziałem, że jeśli wezmę do ręki polską gazetę i poszukam polskich ogłoszeń o pracę (wtedy był to tylko „Związkowiec”), to, mimo, że ogłoszeń tych było dużo, to, gdy raz wejdę w polskie środowisko, nigdy już naprawdę nie poznam angielskiego. Ani języka, ani kanadyjskiej kultury. A przecież po to tu przyjechałem. Mimo kulawego angielskiego, jaki wyniosłem z nauki w Liceum w Polsce i kaset magnetofonowych w „obozie” w RFN, udało mi się wyczytać z ogłoszeń o pracę w urzędzie zatrudnienia o poszukiwaniu mechanika do renowacji części samochodowych do firmy w Mississauga. To nie były czasy skomputerowania wszystkiego. Te ogłoszenia po prostu wisiały na tablicy ogłoszeń, wystukane na maszynie na specjalnych karteczkach. Pojechałem tam jeszcze tego samego dnia i po rozmowie z właścicielem, po trzech dniach od przyjazdu do Kanady rozpocząłem pracę za jedenaście dolarów na godzinę. Dla mnie to był wtedy nie tylko majątek, ale przede wszystkim możliwość wzięcia swojego i rodziny losu w swoje ręce.  Był to spory warsztat odnawiający i regenerujący stare części samochodowe jak układ wspomagania hamulców czy kierownicy. Mój stary Fiat 125p miał wspomaganie hamulców, ale wspomaganie kierownicy to nie była wtedy często spotykana rzecz w europejskich samochodach. Poznałem tam Kanadyjczyka imieniem Bill. Bill był rok przed emeryturą. Nie wiem, czemu zapałał do mnie sympatią, ale postanowił nauczyć mnie angielskiego. Pierwsze, co powiedział to żebym nie chodził na przerwy z Jamajczykami, których pracowało tam kilku. Jak nabierzesz ich akcentu i formy wypowiadania słów, to już nigdy nie będziesz naprawdę mówił po angielsku – rzekł poważnie. I tak zaczęła się moja nauka. Bill był bardzo rozmowny i wkładał wielki trud w poprawianie mnie. Do pracy nie miałem daleko. 15 minut autobusem. Po dwóch tygodniach znalazłem mieszkanie. Niedaleko siostry, w bloku na Dundas St. Za dwusypialniowe mieszkanie (dwie sypialnie to mieszkanie trzy, czasem czteropokojowe, bo dochodziła do tego jadalnia, łazienka, ubikacja, salon) płaciło się wtedy 560 dolarów. Teraz jest to więcej niż cztery razy tyle. Jedzenie też było wówczas tanie, już nie mówiąc o benzynie, której cena za litr nie przekraczała 45 centów. Za 100 dolarów można wtedy było wyjechać ze sklepu z czubatym wózkiem pełnym różnego pożywienia. Ale mimo to z moimi 11 dolarami/godz. nie było łatwo. Za mieszkanie trzeba było dać depozyt w wysokości jednego czynszu. Musiałem to pożyczyć od siostry. Mieszkanie to zwalniało się dopiero za półtora miesiąca i moja siostra trzymała nas przez cały ten czas u siebie. Dzięki siostrzyczko.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: