Klątwa Doliny Śmierci
Dolina Parwati
Dolina Parwati w odległym zakątku Indii jawi się jako idylliczny azyl w Himalajach. Ma też jednak ciemną stronę – zniknęły tam bez śladu dziesiątki turystów z całego świata, w większości młodych podróżników spragnionych wyzwań. Przyczyn do dziś nie udało się ustalić: czy padli ofiarą przestępstwa, nieszczęśliwego wypadku, czy postanowili zerwać z dotychczasowym życiem?
Latem 2015 r. [...] do doliny Parwati, do Indii wybrał się świeżo upieczony absolwent uniwersytetu z Polski, Bruno Muschalik. Dostał znakomitą ofertę pracy w krakowskim oddziale międzynarodowej firmy konsultingowo-księgowej Ernst & Young, ale chciał wcześniej zrobić sobie trzy tygodnie wakacji.
Kiedy 22 sierpnia Muschalik nie pojawił się na lotnisku w Krakowie, jego ojciec poleciał do Indii, by rozpocząć wieloletnie poszukiwania syna.
Jedno z pierwszych odnotowanych zniknięć zagranicznej podróżniczki w dolinie Parwati miało miejsce dwadzieścia pięć lat wcześniej, latem 1991 r. Dwudziestoczteroletnią Odette Houghton, australijską backpackerkę, ostatni raz widziano w świątynnej komunie w górach.
Rok później zaginęła Marianne Heer, trzydziestolatka ze Szwajcarii, którą ostatni raz widziano w jednej ze świątyń w miasteczku Manikaran. W październiku 1995 roku Australijczyk Gregory John Powell zniknął albo z okolic Manikaranu, albo Malany [...].
Na rok 1996 przypada jedna z najgłośniejszych spraw, zniknięcie Iana Mogforda, dwudziestoletniego brytyjskiego backpackera, który podróżował po Indiach ze swoją dziewczyną, przebywającą tam na stypendium.
Rok po zniknięciu Mogforda do Indii wybrał się dwudziestosześcioletni Ardavan Taherzadeh, który właśnie skończył pierwszy rok prawa w Vancouver w Kanadzie [...]. Ostatni raz zadzwonił do domu 21 maja 1997 r. z budki telefonicznej w Kasolu. Poprosił rodziców, żeby kupili mu bilety na kanadyjski festiwal jazzowy, który miał odbyć się w lecie. Nigdy więcej nie dał znaku życia
We wrześniu 1997 r., cztery miesiące po zniknięciu Taherzadeha, w dolinie zaginął dwudziestosiedmioletni turysta z Izraela, Nadaw Mincer, prawdopodobnie w drodze do Malany. Jego paszport później usiłowano sprzedać, a czeki podróżne zostały zrealizowane z podpisem kogoś innego [...]. Trzy lata później odnaleziono szkielet Mintzera w pobliżu wioski Malana. To jeden z niewielu przypadków, kiedy potwierdzono, że znalezione szczątki należą do którejś z osób zaginionych w dolinie Parwati. Ciała Maartena de Bruijna, dwudziestojednolatka z Holandii, który zniknął wiosną 1999 r., nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go w okolicach Manikaranu, prawdopodobnie szedł w kierunku Khirgangi.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych liczba zagranicznych podróżników, którzy przepadli bez śladu w dolinie Parwati, zaczęła przyciągać międzynarodową uwagę. Seria tajemniczych zaginięć nie skończyła się wraz z końcem dekady. Latem 2000 r. Aleksiej Iwanow, trzydziestotrzyletni ekonomista z Rosji, zniknął podczas górskiej wędrówki powyżej Manikaranu. W 2004 r. zaginął trzydziestoletni backpacker z Włoch, Francesco Gatti
Policja odkryła przy jednej z bocznych ścieżek w pobliżu Khirgangi saszetkę z dokumentami podróżnymi Gattiego, biletem powrotnym na samolot i dziennikiem, w którym ostatni wpis miał datę 28 czerwca.
Rok później, na początku sierpnia 2005 r., Daniel Mountwitten zaginął po zaledwie kilku dniach w dolinie. Miał dwadzieścia trzy lata i podwójne obywatelstwo: izraelskie i australijskie. Skończył służbę wojskową w Izraelu, był w trakcie długiej międzynarodowej wyprawy.
Dwudziestego pierwszego lipca 2009 r. Amichaj Steinmec, obywatel Izraela i Stanów Zjednoczonych, wyruszył z Khirgangi w stronę górskiej łąki w Bunbuni. Był z kolegą, ale każdy poszedł inną trasą. Steinmetz nigdy nie dotarł do Bunbuni ani nie wrócił do Khirgangi.
Wiosną 2011 r. rosyjski backpacker Władysław Kesternow zaginął po wyruszeniu na górską wędrówkę w okolicach Kasolu. Podobnie Petr Slanina z Czech – on także zniknął w tym rejonie w sierpniu 2013 r. Ciała ich obu w końcu zostały odnalezione i, po wydobyciu z dna wąwozów, zidentyfikowane. Jednak w większości przypadków poszukiwania kończyły się niepowodzeniem.
To nie te śmierci decydują o niezwykłości doliny Parwati, lecz zniknięcia w lesie, górach czy w dolinie ludzi, po których nie został prawie żaden ślad. A jest ich więcej niż przypadków odnotowanych w policyjnych rejestrach i trafiających do mediów. Pojawiają się w opowieściach podawanych z ust do ust i w błaganiach członków rodzin zamieszczanych na internetowych forach. Kontakt z bliskimi i przyjaciółmi kończy się nagle, urywa się po ostatnim liście, telefonie lub mailu. Zostają tylko nikłe ślady, których chwytają się zrozpaczone rodziny.
Niektórzy winią góry. Jak w każdym górskim pasmie, są tu przepaście i urwiska, które mogą sprawić trudności niedoświadczonym, a nawet niektórym wytrawnym piechurom. Można przeliczyć się z siłami i umiejętnościami, wypuścić się za wysoko, natknąć na dzikie zwierzę, zabłądzić albo się zagłodzić. Jednak wszystkie ścieżki prowadzą do jakiejś wioski, do której można dojść w ciągu dnia lub dwóch. O ile wędrowiec nie zapuści się w jeden z pobocznych wąwozów odchodzących od głównej doliny, trudno stracić z oczu rzekę Parwati. To dobry punkt orientacyjny, ale jej brzegi są zdradliwe, a nurt szybki. Wielu turystów, zagranicznych i krajowych, zginęło, kiedy podeszli za blisko i stracili równowagę.
Niektórzy uważają, że zniknięcia wynikają z odizolowania doliny. Z dala od możliwości uzyskania pomocy, turyści stają się doskonałym celem napadów rabunkowych i morderstw. W 2000 r. strzelano do dwóch biwakujących Niemców, jeden stracił życie. W tym samym roku został też zaatakowany mężczyzna, jego partnerka i jej czternastoletni syn, kiedy rozbili obóz między Khirgangą a jeziorem Mantalai. Ich ciała wrzucono do przepaści. Kobieta, María Ángeles Girones z Hiszpanii, i chłopiec zmarli, ale mężczyzna, Martin Young z Wielkiej Brytanii, cudem przeżył [...]. W 2007 r. izraelski backpacker Dror Szek wędrował z grupą znajomych w okolicach Khirgangi. W pewnym momencie koledzy zorientowali się, że został z tyłu i zniknął im z oczu. Kiedy po niego zawrócili, znaleźli go "zakrwawionego, leżącego na bocznej ścieżce. Koło niego leżał nóż poplamiony krwią, a liście obok też były we krwi.
W 2012 r. pięćdziesięciodwuletniego turystę z Włoch, Alessandra Tesiego, znaleziono martwego w korytarzu jego pensjonatu w Kasolu.
Większość zniknięć dotyczyła mężczyzn dwudziesto-, trzydziestokilkuletnich, pasujących do profilu śmiałych podróżników szukających wyzwań fizycznych lub duchowych. Wysnuto więc teorię, że od kilkudziesięciu lat w lasach na wzgórzach grasuje ten sam seryjny zabójca i czyha na określony typ podróżników, mających ze sobą cenne rzeczy, takie jak kamery, aparaty, paszporty, narkotyki i gotówka. Niektórzy spekulują, że mordercą jest hinduski świątobliwy, inni zaś uważają, że cudzoziemiec, który wtapia się w tłum turystów i ukrywa na widoku.
Policja, co zrozumiałe, podchodzi z wahaniem do teorii o seryjnym zabójcy czyhającym na zagranicznych podróżników w dolinie Parwati. Twierdzi za to stanowczo, że niektóre zniknięcia są bez wątpienia związane z odbywającym się tu handlem narkotykami. Kiedy Nishchint Singh Negi służył w latach 2015–2018 jako podkomisarz policji w rejonie obejmującym dolinę Parwati, na jego szerokie drewniane biurko w komendzie w Kullu trafiły akta kilku spraw zaginionych międzynarodowych turystów [...]. Jego zdaniem haszysz z doliny jest potężną pokusą i przynętą.
Policja robi, co może, ale albo boi się siły i wpływów zorganizowanych handlarzy narkotyków, albo nie chce skasować jednej z najważniejszych atrakcji turystycznych regionu. Negi wiedział, że wielu cudzoziemców zajmuje się zarówno uprawą, jak i handlem haszyszem. W końcu w dwa czy trzy miesiące można wyprodukować hasz wart wiele tysięcy dolarów. Albo, jeśli kupi się go hurtowo ze źródła w dolinie, można sprzedawać mniejsze ilości po wyższych cenach w innych miejscach w kraju – i sfinansować sobie kilka miesięcy podróży.
Rodziny niektórych zaginionych sądzą, że ich bliscy nie padli ofiarą handlu narkotykami, lecz samych narkotyków. Haszysz to niejedyna dostępna w regionie substancja mogąca budzić obawy: jest jeszcze inna, znacznie mocniejsza, z rośliny o fioletowo-białych trąbkowatych kwiatach, która w dużych dawkach może być toksyczna, a w małych halucynogenna. Zwana diabelskim lub czarcim zielem, durną rzepą czy anielską trąbą, rośnie na całym świecie, ale jej najpowszechniejsza nazwa, datura, wskazuje, że pochodzi z Indii [...]. Dawniej była stosowana w medycynie ajurwedyjskiej jako lek na różne dolegliwości, takie jak bóle głowy, stany zapalne, wrzody czy astma, ale siłę działania datury tak trudno kontrolować, że jej dystrybucji zakazano.
Raport o tej roślinie opublikowany w 2015 r. w "Indian Journal of Forensic and Community Medicine" stwierdza: "Znane są przypadki samobójstw i zabójstw. Najczęściej używana jako środek oszałamiający i trucizna przydrożna. Nasiona miesza się ze słodyczami i podaje niczego niepodejrzewającej ofierze. Senna lub oszołomiona ofiara zostaje okradziona z pieniędzy, lub cennych przedmiotów".
Jak się okazuje, roślina ta może nawet wywoływać amnezję. W filmie dokumentalnym "Missing in Kullu" Sacha Beattie z RPA, który celowo zażył daturę podczas pobytu w Indiach, tak opisywał swoje doznania: "Zniknąłem – z własnego umysłu i z rzeczywistości". Stan otępienia trwał osiemnaście miesięcy. "Zapomniałem o wszystkim. Ani razu nie pomyślałem o rodzicach, ani razu nie pomyślałem o sobie, o Bogu czy o kubku herbaty. Nie miałem żadnych myśli". Do rodziny dotarła wieść, że miał wypadek motocyklowy. "Byłem uznany za zaginionego – powiedział Beattie w wywiadzie do filmu. – Zostałem odnaleziony w chwili, kiedy wszedłem z własnej woli do ambasady".
Poza narkotykami w dolinie od dawna kwitnie inna forma nielegalnej działalności: zapewnianie przykrywki osobom, które chcą zniknąć. Miejscowi potrafią wyrecytować imiona cudzoziemców, którzy od kilku, a czasem kilkudziesięciu lat mieszkają nielegalnie w okolicznych lasach i na wzgórzach. Przyjechali z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Izraela, Francji i Stanów Zjednoczonych i znaleźli odludne chatki, prywatne kwatery czy nawet jaskinie, w których postanowili stworzyć nowy dom. Niektórzy brali udział w handlu narkotykami, inni zaś szukali spokojnej egzystencji z dala od rozrywek, kontroli i regulacji, uprawiając warzywa i żyjąc z tego, co rodzi ziemia, w pięknym, uduchowionym zakątku Indii. W odpowiedzi na pytanie, gdzie można znaleźć tych, którzy celowo zniknęli, wielu wskazuje Malanę. "W czasach radżów – pisał antropolog Colin Rosser w 1956 r., po dwóch latach spędzonych na badaniu wioski, mając na myśli okres przedkolonialny – Malana zapewniała schronienie uciekającym przestępcom, chcącym uniknąć kary wymierzanej przez sądy. […] Ten zwyczaj przetrwał okres panowania Brytyjczyków i trwa do dziś".
Niektórzy cudzoziemcy spędzają tu całe sześć miesięcy przewidziane wizą turystyczną i wracają co roku. Inni całkowicie zignorowali datę ważności wizy i zostali o wiele dłużej. Opowieści o tych "długodystansowcach" krążyły po cichu po najgłębszych zakątkach doliny Parwati od dziesięcioleci. Reportaż opublikowany w "The Guardian" w 2002 r. opisywał kilkoro cudzoziemców, którzy od lat mieszkali w dolinie. Pewien mężczyzna z Wielkiej Brytanii żył w pobliżu Malany przez sześć lat, a kiedy go aresztowano, oznajmił, że jest reinkarnacją Śiwy, a zatem nie potrzebuje ani paszportu, ani wizy. Artykuł wspominał także o byłej stewardessie British Airways, która w 1998 r. wystąpiła o nowy paszport, twierdząc, że mieszka koło Malany od piętnastu lat; pewnej Niemce, która mieszkała w dolinie od wczesnych lat dziewięćdziesiątych, utrzymując się z kupna i sprzedaży haszyszu; oraz mężczyźnie, który porzucił życie we Włoszech, by się tu przeprowadzić, i który twierdził, że figuruje na liście zaginionych turystów prowadzonej przez miejscową policję. — Może minęło już z dziesięć lat, tutaj traci się poczucie czasu. Nawet nie wiem, czy mój paszport jest ważny – powiedział w rozmowie z "The Guardian" Włoch Paolo. – Zaginieni nie szukają zaginionych. Nie chcemy kłopotów z policją. Jest nas tu mnóstwo i każdy trzyma się na uboczu". Według jednego ze źródeł, na które powoływał się artykuł, na początku pierwszej dekady XXI w. w górach wokół doliny Parwati mieszkały nielegalnie tysiące cudzoziemców.[...]
Przy każdej kolejnej osobie wpisywanej na listę zaginionych pojawiało się pytanie: kto z podróżników, którzy zniknęli bez śladu, rzeczywiście się zgubił albo został zamordowany – a kto po prostu nie chciał, by go znaleziono?
"Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach"
Jednym z zaginionych w Dolinie Śmierci jest Justin Alexander, Amerykanin, który kilka lat wcześniej zrezygnował z pracy w korporacji i z plecakiem wyruszył w świat. Swoje przygody relacjonował w mediach społecznościowych, z czasem stając się zakładnikiem wykreowanego wizerunku obieżyświata. Spał po jaskiniach w poszukiwaniu sensu życia, ale jednocześnie rozpaczliwie szukał zasięgu, żeby wrzucać do sieci nie zawsze prawdziwe relacje. W jednym z postów napisał, że rusza ze swoim guru na pielgrzymkę w Himalaje, by uczyć się jogi i medytacji. Nigdy nie wrócił.
Zagubiony w Dolinie Śmierci to wciągająca opowieść o poszukiwaniu wolności, duchowości i próbie nadania życiu sensu. To także przejmująca historia Justina Alexandra i innych podróżników, którzy dotknięci "syndromem indyjskim" zatracili się w poszukiwaniu przygody.
HARLEY RUSTAD
Comment (0)