Duma z Saragossy?

Pisane z pamięci


Tak trochę historii, z potrzeby duszy. I raczej tej dawniejszej, za to mniej iskrzącej. Są obce nazwy miejsc, które zespoliły się z dziejami poszczególnych narodów tak bardzo, iż dla następnych pokoleń zdają się oznaczać część rodzimej ziemi. Jest to szczególnie widoczne u narodów, których los decydował się na polach wielkich bitew. Polski poeta uwiecznił to przekonanie wersem, iż „wolność krzyżami się mierzy”, mając oczywiście na myśli krzyże na mogiłach żołnierzy padłych w boju, w służbie Ojczyzny. Tyle tylko, iż ta „Ojczyzna” potrafi wysyłać swoich synów na misje, które ani z nią, ani z wolnością niewiele mają wspólnego.
Dla rzesz polskich weteranów, a potem tysięcy polskich uczniów i uczennic, dla milionów zakochanych w historycznych romansach z gatunku ‚płaszcza i szpady’, całkiem po polsku brzmiały i nadal zdają się brzmieć nazwy takie jak: Somosierra, Tobruk czy Monte Cassino. Czy zaliczylibyśmy do nich Saragossę?
Mija dwieście piętnaście lat od daty 20 grudnia 1808, w którym to dniu  trzy pułki Legii Nadwiślańskiej w służbie cesarza Francuzów, idąc “z ziemi obcej” do Polski, rozpoczęły swój udział w “drugim oblężeniu” Saragossy.
Dla Polaków Napoleon był jedyną nadzieją wydarcia Rosji, Prusom i Austrii niepodległości. Nie dlatego, iż Najjaśniejszy Pan specjalnie losem Polski się przejmo- wał, ale dlatego, iż w ramach rozbijania wrogiej mu koalicji stawał się sprzymierzeńcem naszej sprawy. Jedni w dobrą wolę Cesarza wierzyli szczerze, inni szli za głosem dowódców, zdając się na ich rozeznanie, jeszcze inni nie mieli złudzeń, ale szli, aby nie ulec bez walki. Maszerowali i galopowali zatem Polacy w cesarskich szeregach, gdzie ich polityczne plany “Boga Wojny” raczyły rzucić. W roku 1808 Napoleon uderzył w Hiszpanię.
Rok 1812, wyprawa na Moskwę miała dla nas sens, choć zakończyła się katastrofą; obecność polskich szwoleżerów i legionistów na frontach Wojny na Półwyspie Pirenejskim jest jednakże historycznym kuriozom. Oto żołnierze-pielgrzymi, bez własnego państwa walczący o swoją wolność stali się narzędziem imperialnego podboju. I oto znaleźliśmy się w krwawym oblężeniu dzielnego miasta, które już raz, pół roku wcześniej Francuzów powstrzymało. Tym razem trzy korpusy napoleońskie, w sile 45 tysięcy ludzi zamierzały dokończyć dzieła.
Dla polskiego historyka, studenta lub choćby czytelnika, uderzający w tytanicznej walce nieugiętych obrońców z zażartymi agresorami musi być kontekst religijny starcia. Oto Polacy, wierni Jasnogórskiej Pani walczą w szeregach armii rewolucyjnej Francji, która zniszczenie  religii katolickiej uznała za jeden ze swoich głównych celów. Hiszpanie słusznie uważali Francuzów za bezbożników, wręcz służących mocom piekielnym, co nie było dalekie od prawdy. Poziom okrucieństwa francuskich pacyfikacji ludności cywilnej przechodził wszelkie pojęcie. Malarstwo Goyi może dać nam pewne wyobrażenie szeroko stosowanych wówczas metod. Kościoły zaś i klasztory zamieniano w magazyny dla wojska lub stajnie. Planowe profanacje miejsc kultu były powszechne.
Co najciekawsze, obrońcy Saragossy szukali wsparcia swej najświętszej sprawy wolności w taki sam sposób, jak czynili to przez stulecia Polacy – poprzez odwołanie się do pomocy Matki Chrystusa - Bogarodzicy. Maryję ogłoszono “Generalissimą” miasta i twierdzy. I walczono do momentu, kiedy głód i zaraza uczyniły obronę niemożliwą. Walki uliczne toczyły się często w świątyniach, gdzie obrońcy trwali do ostatka przy ołtarzach lub barykadowali się w klasztornych wieżach, jak w konwencie San Agostino. Malarze uwieczniający ten moment historii chętnie eksponują ów symboliczny, religijny aspekt bohaterskiej walki o każdy zaułek niezłomnego miasta. Kiedy 21 lutego 1809-go doszło wreszcie do kapitulacji, straty obrońców, na ówczesne warunki, były horrendalne – 20 tysięcy wojska oraz 35 tysięcy cywili. Hiszpanie o poglądach prawicowych o tej karcie swych dziejów dobrze pamiętają. I mają do nas, Polaków, gorzkie pytanie - jak naród dążący do wolności mógł odbierać wolność innym. A my, czy z perspektywy wieków, jesteśmy z tego sukcesu naszych wojsk dziś dumni?
Impermanence po polsku - Koniec skoków.
„Nic nie trwa wiecznie, wszystko kończy się rozczarowaniem”.
Wątpię, iż rzesze polskich kibiców Pucharu Świata w skokach, przyzwyczajonych do ekscytowania się zimą fantastyczną, choć niszową konkurencją skoków narciarskich, znajdzie pocieszenie w naukach Buddy. Od dwóch dekad sukcesy szybujących na śnieżnych stokach „orłów” wbijały w dumę miliony Polaków. Gromkim „Leeeeeć!” - dopingowano najpierw Adama, a potem przesympatyczną trójkę jego następców - Stocha, Kubackiego i Żyłę. Nieliczni obserwatorzy stanu zaplecza tej dyscypliny w Polsce wskazywali, iż poza tą trójka nie ma nic. Ale, kto by słuchał. Aż przyszła zima sezonu 2023-24. I nasi weterani, ozłoceni wszak wielo- krotnymi sukcesami w minionych latach (czasem przy dużym udziale szczęścia), po prostu już wskakiwać na medalowe miejsca nie są w stanie. A widok tabeli, w której legendarni mistrzowie olimpijscy - nasz Stoch i Szwajcar Amman - dzielą miejsca w czwartej dziesiątce, napawa smutkiem.
***
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia wszystkim Naszym Szanownym Czytelnikom i Czytelniczkom składam tą drogą Najserdeczniejsze Życzenia Radości i Błogosławieństwa Bożego. Alleluja!!!!
 

WW-W

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: