WW Historia

Zimowa Batalia o Quebec City 1775

Siarczyste mrozy, lodowate podmuchy wiatru, śnieżne burze. Czy w takich warunkach można w ogóle myśleć o prowadzeniu działań bojowych, o inwazji? Zimowe warunki sprawiają, iż nie trzeba nawet wroga pokonać w polu, wystarczy zamknąć się w twierdzach lub wycofać daleko poza zasięg artylerii i poczekać, aż agresorowi skończą się zapasy, a choroby przetrzebią szeregi oraz obniżą do zera morale przemarzniętych na kość, wygłodzonych i chorych żołnierzy. Historia uczy jednakże, iż owszem – można iść na wojnę w zimie, jeżeli jest się wodzem upartym a pozbawionym rozsądku, bądź opętanym ideologią, pogłębioną wiarą we własny geniusz.
Zimowe batalie zapewne nikomu nie skojarzą się z Kanadą. W dziejach wojskowości pojęcie “generał Zima” kojarzy się nieuchronnie z kampaniami w Rosji, gdzie mordercze mrozy i zawieje zniszczyły w roku 1812 inwazyjne armie “Boga Wojny” a sto trzydzieści lat później unieruchomiły pancerne zagony Hitlera. Tymczasem to właśnie w dziejach Kanady doszło do kluczowej bitwy w grudniowej śnieżycy, której na dodatek, wbrew wszelkiej logice, wyczekiwali dowódcy inwazyjnej armii Trzynastu Kolonii.
***
Szykując się do walki o niepodległość z Imperium Brytyjskim, amerykańscy koloniści planowali opanowanie Brytyjskiej Ameryki i ujścia rzeki Św. Wawrzyńca. W swojej propagandzie wzywali oni mieszkańców zorganizowanej na nowo w 1774 przez Act of Quebec, prowincji do “podniesienia się z poniżenia i uwolnienia od gubernatorów, intendentów i wojskowych tyranów”. Jednakże amerykańskie myślenie o Quebecu lekceważyło kompletnie realia polityczne jakie twórca nowego porządku prawnego, gubernator Sir Guy Carleton, pierwszy baron Dorchester, stworzył francuskim kolonistom. Jednym z najważniejszych elementów brytyjskiej polityki wobec podbitych terytoriów dawnej Nowej Francji było pozostawienie w mocy francuskiego prawa, francuskiego systemu senioralnego oraz… swobody kultu dla Kościoła Katolickiego. Tymczasem Kongres Kontynentalny uważał sam dokument z roku 1774-go za jeden z pięciu podstawowych “Intolerable Acts” świadczących o ‘brytyjskiej tyranii’ wobec kolonii, zaś samą religię katolicką określał jako … szatańską. W takiej sytuacji wybuch Rewolucji Amerykańskiej został przyjęty przez większość Kanadyjczyków z Quebecu raczej obojętnie, przy jedynie lekkiej sympatii tych środowisk Montrealu, które zajmowały się handlem z południowymi stanami. Nieuchronna wojna miała nawet te nikłe pokłady sympatii obrócić w niechęć. Zwłaszcza, kiedy amerykańscy rewolucjoniści zakazali mieszkańcom okupowanego Montrealu odprawiania mszy św. w okresie Świąt Bożego Narodzenia 1775-go!
Decyzję o inwazji Quebecu podjęto już 27 czerwca 1775. Głównym celem ataku stać się miała stolica prowincji, Quebec City. Upadek tego miasta i twierdzy oznaczałby praktycznie likwidację brytyjskiej obecności lądowej na kontynencie, ograniczając obszar walki do wybrzeży, gdzie przewaga Royal Navy wspierałaby okupację Nowego Jorku i Filadelfii. Właśnie ten element planów inwazyjnych - ograniczony dostęp Royal Navy do Quebec City przez zamarzającą rzekę Św. Wawrzyńca - dawała szansę , zdaniem amerykańskich planistów, na zajęcie odciętej od wsparcia w ludziach i materiałach wojennych  twierdzy.      
Na nieszczęście dla Amerykanów, zajęcie małego Fort Saint-Jean zabrało Armii Kontynentalnej aż do listopada, co pozwoliło głównodowodzącemu Sir Carletonowi na planową ewakuację Montrealu oraz odpowiednie zaprowiantowanie miasta i przygotowanie fortyfikacjach na podejściach do murów Quebec City.  
Sam marsz 1100 żołnierzy wydzielonych sił Armii Kontynentalnej na Quebec, pod wodzą płk. Arnolda stał się drogą przez mękę. Źle zaprowiantowane oddziały cierpiały autentyczny głód, co w połączeniu z koniecznością przekraczanie lodowatych rzek i zno- szenia zacinających deszczy, skutkowało chorobami i masowymi dezercjami świeżych rekrutów, którzy w początkowym okresie kon- fliktu nie mogli się nawet równać z regularnym wojskiem.    
Kiedy Arnold 8 listopada dotarł nad Rzekę Św. Wawrzyńca, miał pod swoją komendą już jedynie ok. 500 ludzi. 28 listopada dołączyła jednakże do niego kolumna gen. Montgomery’ego, który po zajęciu 13 listopada ewakuowanego Montrealu, sprawnym marszem dotarł pod umocnienia Quebec City. Amerykanie, mając teraz ok. 1200 regularnych żołnierzy i milicji,  zajęli teren historycznej bitwy z czasów Wojny Siedmioletniej, rozkładając namioty na Polach Abrahama i… czekali. Na co? Najpierw na efekt samej swej obecności. Aroganckie w tonie listy najpierw Arnolda a potem Montgomery’ego z żądaniem poddania samego miasta i całej prowincji Armii Zjednoczonych Kolonii pozostały jednakże bez odpowiedzi; Gubernator Carleton wrzucił je po prostu do kominka. W doskonale ufortyfikowanym i zaopatrzonym teraz mieście dowodził garnizonem w sile 1200 ludzi.
Oblężenie Quebecu w warunkach zimowych nie rokowało powodzenia, przekonani jednak o swej przewadze i zdeterminowani zdobyć miasto, Montgomery i Arnold zdecydowali się na frontalny atak na dolną, słabiej w ich przekonaniu bronioną część miasta. Z zaplanowanym atakiem piechoty, prowadzonym równocześnie z dwóch kierunków, czekali teraz z utęsknieniem na … śnieżną burzę, która miała pozwolić atakującym dotrzeć niepostrzeżenie pod umocnienia. Amerykańscy dowódcy musieli się spieszyć także z innego powodu. Ich żołnierze - “enlisted men” - mieli bowiem kontrakty podpisane tylko do 31 grudnia 1775 i z nowym rokiem należało się liczyć z ich masowym powrotem do domów!
Oczekiwany sztorm nadszedł wreszcie 30 grudnia. Amerykański atak, wyznaczony na ranne godziny 31-go zainicjowały sam Montgomery dwiema racami. Jego brygada przeszła następnie nadbrzeżem, pod bastionem 'Cape Diamond', kierując się na blokhause Pres-de-Ville, gdzie ku kompletnemu zaskoczeniu Amerykanów, czekało na nich gotowych do walki 30 francuskich Kanadyj- czyków z lokalnej milicji. Już pierwsza salwa obrońców okazała się decydująca. Od kul zginął natychmiast sam gen. Montgomery oraz trzech jego kolejnych zastępców. Pozostały przy życiu oficer zarządził odwrót, ale odstępujących kładły kolejne salwy muszkietów.  
Tymczasem atakująca od północy grupa Arnolda odniosła początkowy sukces, sforsowała bowiem pierwszą linię umocnień dolnego miasta i weszła w jego ulice. Na tym jednak wyczerpała się fortuna Amerykanów. Najpierw ranny został sam dowodzący, gen. Arnold, który zdołał jednakaże przekazać dowództwo swemu zastępcy, Morganowi. Ten jednak nie zdołał sforsować głównych umocnień, gdyż skuteczny ostrzał obrońców chronionych przez wysokie mury właściwej twierdzy okazał się po prostu niemożliwy. Penetracja zaś dolnego Ville de Quebec wąskimi ulicami, mimo zdobycia barykady przy Sault-au-Matelot nie doprowadziła do niczego konkretnego. W wąskich uliczkach atak sił Morgana szybko stracił impet, a ściągnięty szybko przez Carletona odwód ok. 500 żołnierzy spod Bramy Pałacowej odciął im kompletnie drogę odwrotu. Strzelanina w wąskich uliczkach oraz zabudowaniach, gdzie próbowali chronić się Amerykanie, nie trwała zbyt długo. Ok godziny 10-tej Morgan skapitulował. Bitwa była skończona.
W bilansie walk uderza dysproporcja strat obu stron. Carleton raportował utratę jedynie 5 zabitych i 14 rannych, choć inne rachunki dają wyższą liczbę poległych obrońców. Co do strat przeciwnika, Brytyjczycy doliczyli się początkowo 30 zabitych po stronie amerykańskiej. Pewna jest jedynie liczba… wziętych do niewoli, 431 ludzi. Co do rze- czywistych strat atakujących, źródła historyczne mówią nawet o 500 zabitych oraz tych, którzy utonęli itp. Dopiero po odtajaniu zimowych śniegów odnaleziono np. ciała dalszych 20 zabitych w walkach. Tak czy ina- czej, pierwsza poważna porażka Armii Kontynentalnej była kosztowna.
Niezrażony klęską, Arnold zdecydował się na kontynuację oblężenia miasta. Na co liczył? Być może na błąd Brytyjczyków. Wojska amerykańskie były w sumie bardzo słabe, dziesiątkowane do tego epidemią ospy, którą w Amerykańskie szeregi zanieśli chorzy cywile, specjalnie wypuszczeni (czy też wygnani) z miasta przez gubernatora Carletona. Na niewiele zdały się skromne w sumie posiłki, montowane z wielkim trudem przez Kongres, ani zmiany dowódców. W początkach maja Amerykanie, tym razem pod dowództwem gen. Thomasa odeszli wreszcie na południe, chroniąc się w Forcie Ticonderoga. Nie mieli zresztą już wyboru, balans sił zmieniał się bowiem gwałtownie na ich niekorzyść.  
***
Dlaczego gen. Carleton nie zaatakował wcześniej pobitych i osłabionych Amerykanów, znosząc ich męczące oblężenie? Zadecydowało negatywne doświadczenie z po- przedniej wielkiej konfrontacji pod murami Quebecu, w roku 1759. W trakcie tamtej wojny, Brytyjczyków z Francuzami, Carleton służył pod rozkazami gen. Wolffe’a. Dowodzący francuskimi oddziałami generał Montcalm, ufny w swe siły zdecydował się wtedy na opuszczenie murów warowni i podjął decydującą walkę na Polach Abrahama, płacąc za swoją decyzję śmiercią na polu bitwy; Francja zaś utraciła na zawsze swoje kanadyjskie posiadłości. W roku 1776 świetnie zaopatrzony i obsadzony Quebec mógł spo- kojnie czekać na wiosnę. Los kampanii przesądzony jednak został już owego zimowego poranka, 31 grudnia 1775. Próba zdobycia Kanady przez rewolucyjną Amerykę - ambitny plan całkowitego wypchnięcia Brytyjczyków z ich północno-amerykańskich kolo- nii zakończył się totalną klęską. Na kolejną próbę zmiany mapy północno-zachodniej części kontynentu USA zdecydowały się dopiero po upływie 37 lat.  

WMWojnarowicz

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: