W poprzek Kanady - 5
Z daleka od szosy (255)
Pobudkę robię o szóstej rano. Walery trochę marudzi, ale wstaje. O siódmej jesteśmy już w drodze do Villeroy. Jest to wioska ok. 80 km od Quebec City. Jesteśmy tam o ósmej. Bierzemy się do roboty. Instalowanie elektroniki i przeciąganie wielożyłowych kabli zajmuje czas do pierwszej po południu. Również tutaj zainstalowany jest dodatkowy moduł techniczny bez kanału dla naszych przewodów. Po rozmowie z firmą i decyzji menadżera jadę do Quebec City po extra narzędzia do wiercenia betonu, materiały i części. Znam dość dobrze to piękne miasto. Kolega brał tu ślub, na którym byłem świadkiem i spędziłem tam wtedy kilka dni. W czwartki jest tam najlepszy na świecie szwedzki bufet frutti di mare w hotelu Frontenac za jedyne 20 dolarów. No, ale to nie był na to czas ani nawet czwartek. Szukanie części, i narzędzi zajęło trochę czasu. Dopiero po czterech godzinach jestem z powrotem w Villeroy. Walery w międzyczasie kończył instalację, bardzo tym razem pilnując by nie zatrzasnąć drzwi przed czasem. Właściwie to sposób na to znalazłem bardzo prosty. Nie instalujemy zamków zanim system nie działa. Biorę się za wiercenie betonowej ściany. To specjalnie utwardzany beton i praca nie jest łatwa, ale udaje się i mamy dostęp, czyli dziurę w ścianie. Teraz trzeba „tylko” przepuścić calową rurę, zamontować z obu stron metalowe puszki elektryczne i przeciągnąć przewody. Potem podłączyć naszą elektronikę i gotowe. Zakładam zamki, sprawdzamy system. Nie działa. Okazuje się, że zepsuł się 12 V transformator. Udaje mi się go naprawić. Transformator nie należy do naszego systemu, ale uruchamia zamki. Pamiętam ten model z czasów gdy pracowałem w Princess Margaret Hospital. Były z nim ciągłe kłopoty. Meldowałem o tym wcześniej. Najwyraźniej ktoś z tamtej firmy potraktował to tak jak my zamki. Wreszcie wszystko działa, jest 23:00. Pakujemy samochód i wracamy do Drummondville do hotelu. Jesteśmy tam o 12 w nocy. Siedemnaście godzin pracy to dużo. Bar jeszcze otwarty, dziewczyna ciągle jest, jak obiecała. Jak się ma czterdzieści kilka lat to energia sama się znajduje. Rano 26 lutego pobudka o siódmej. O ósmej jesteśmy już na podstacji i robię to samo co w Villeroy, czyli akces przez ścianę do extra modułu. Zajmuje nam to czas do trzynastej, w tym zakupy kolejnych części, testowanie systemu, zwrot zasilacza do sklepu. Tym razem w Montrealu jesteśmy zablokowani w korku i to w tunelu pod St. Lawrence River. Nie mam klaustrofobii, ale stanie w tunelu ze świadomością tysięcy ton wody przepływającej nad głową nie jest moją ulubioną formą spędzania czasu. Do Ottawy przyjeżdżamy dopiero o15:30. Teraz szybko do oddziału Pulorator Courier, który zamykają o 16:00. Czeka tam na nas przesyłka z firmy z podzespołami, które zużyliśmy do dodatkowych modułów w Drummondville i Villeroy. Udaje się zdążyć. Odbieramy też zasilacz do laptopa z hotelu i udajemy się na podstację. Elektryk, który zakładał tu instalację nie miał chyba dobrego dnia. Nasz system jest podłączony do innego bezpiecznika niż powinien i jest pod napięciem. Na szczęcie mam manierę trzymania izolowanych rączek narzędzi. Z pod przecinacza przewodów tryskają iskry jak przy spawaniu. Napięcie w sieci w Kanadzie to 110 Volt. Dwa razy mniejsze niż w Europie. To jednak jest bardziej niebezpieczne. Dotkniecie gołych przewodów pod napięciem 220 Volt dobrze nas potrząśnie, ale przy 110 Voltach może zabić.. Tym razem ta maniera uratowała mnie o niezłego wstrząsu. Nie uratowała jednak obcążek, które stopiły się jak masło na patelni. Pod nasz wyłączony bezpiecznik jest z kolei podłączony system ładowania baterii generatora diesla. Bateria jest rozładowana. Gdyby wysiadł prąd podstacja pozostała by bez zasilania. Zmieniam przewody, chociaż nie powinienem. To sprawa elektryka. Drugi błąd to przewód pod napięciem dotykający uziemnienia w grzejniku i w połowie spalona izolacja. Zmieniam i to. Gdyby ktoś chciał zrobić sabotaż to był to najlepszy sposób, może to o to właśnie chodziło. Nie do wykrycia przy pobieżnych oględzinach. Czasem ludzie myślą dziwnymi kategoriami a zemsta na pracodawcach chadza niebezpiecznymi drogami. Kończymy o 23:30 i do hotelu. Następnego dnia pospaliśmy aż do ósmej. Jest niedziela 27 lutego, rok 2000, praca skończona. W pięć dni przepracowaliśmy 78 godzin. Wracamy do Mississauga. Wyjechaliśmy o 9 rano, w firmie byliśmy o 14:00. Odwożę Walerego do domu gdzie wita go szczęśliwa żona. Ja jadę do firmy rozpakować auto. W poniedziałek rano trzeba je oddać w wypożyczalni AVIS. Przygoda trwa…
Cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)