•   Saturday, 27 Jul, 2024
  • Contact

Ontaryjskie przygody - 5

Z daleka od szosy (226)


Na to polowanie wybrałem się sam. Był listopad, pogoda prawdziwie jesienna, ale tylko do Barry. Potem zaczął się śnieg. Na pierwszą zasiadkę poszedłem jeszcze tego samego popołudnia. Tree-stand był zawieszony wcześniej. Mój pies, golden retriver imieniem Shadow został w kabinie. Niestety żadne zwierzę nie wyszło. Wróciłem do kabiny, przygotowałem sobie spanie, ale była dopiero godz. 18:30.

Postanowiłem sprawdzić jak idzie koledze, który już od ponad tygodnia polował ze swoim “party” ok. 30 km ode mnie. Wiedziałem, że jeżeli jeszcze jest, to nocuje w domku letniskowym swojej siostry, ok. 20 km na północ od Huntsville, czyli ok. 60 km od miejsca, gdzie polowałem. Wziąłem psa, broń i ruszyłem w drogę. “Cottage” Lawrence’a znajduje się ok. 12 km w bok od głównej drogi nr 11. Ostatnie 5 km to bardzo wyboisty, leśny dukt. Po godzinie byłem na miejscu. Dom wydawał się cichy, ciemny i pusty. Ale na drewnianym piknikowym stole leżała głowa pięknego “dziesiątaka”, a pod drzewami stał “pick-up truck”. Drzwi do domu otwarte.

W środku, w przyciemnionym świetle gazowej lampy, siedzieli Lawrence i Steve. Przywitanie było gorące, piwo zimne, a opowieści długie. Okazało się, że Lawrence strzelił aż trzy “deery”. Młodą łanię, młodego byczka i pięknego dziesiątaka. Łanię i dziesiątaka strzelił w tym samym czasie. Cieszył się jak dziecko, bo od paru już lat nie miał szczęścia w polowaniu, a w tym roku od razu trzy sztuki. Ciągle jeszcze mieli “tag” (licencję) na dwa byki, ja miałem “tag” na łanię lub byka. Postanowiliśmy zapolować rano razem na ich terenie. Z narysowanej mapy miejsce wyglądało jak wymarzone. Głęboka dolina i strome zbocza po obu stronach. Szlaki jeleni biegły wzdłuż doliny. Tam właśnie Lawrence strzelił swoje trzy sztuki parę dni wcześniej. Zostałem wiec na noc w komfortowych warunkach (cottage ma trzy sypialnie, salon, łazienkę i kuchnię). Pobudka o 3:30 rano. Do rejonu było ok. 40 km, z czego ok. 5 km w głąb puszczy leśnym duktem. Pogoda była mroźna. Gęsta mgła nie pozwalała na szybką jazdę. Na miejsce dotarliśmy ok. piątej. Pies musiał zostać w samochodzie, a my ruszyliśmy na ustalone wieczorem stanowiska. Najpierw trzeba się było przeprawić przez szeroki strumień po wąskiej oblodzonej kładce. Nie było to łatwe, ale udało się. Mgła ciągle gęsta. Drzewa i krzaki pokryte szronem. Księżyc w pełni rozjaśniał mgłę upiornym bladym światłem. Steve poszedł naprzód. Miał stanowisko po drugiej stronie doliny, czyli najdalej. Lawrence i ja szliśmy powoli przystając, by się nie spocić. Jeszcze tylko mała wspinaczka i dotarliśmy do mojego stanowiska. Stąd Lawrence strzelił jelenia parę dni temu. Zostawił mnie tam, a sam ruszył dalej. Mgła na szczęście się przerzedziła. Światło księżyca oświetlało głęboką dolinę. Miejsce, gdzie siedziałem znajdowało się jakieś 30 m wyżej, niż dno doliny i dawało doskonały widok na jakieś 200 m. Rozpoczęło się czekanie na świt. Cisza była wręcz niesamowita. Żadnego szumu samochodów ani innych odgłosów cywilizacji. O brzasku pojawiły się wrony kracząc i kracząc. Potem wszędobylskie wiewiórki. Jelenie nie przyszły. Ze stanowisk zeszliśmy ok. 10 rano. Wróciliśmy do samochodów. Tam się okazało, że przyjechał jeszcze brat Lawrence’a – Al. Al jest doświadczonym myśliwym. Co roku strzela przynajmniej jednego jelenia. Poluje zawsze ze strzelbą. Jest to Browning “pump-action” z krótką 22 calową lufą i lunetą. Al strzela brenekami i na 100 metrów trafia w kartę do gry. Sam to kiedyś widziałem. Pogadaliśmy trochę o starych czasach, zjedliśmy śniadanie (polska kiełbasa, którą poczęstował nas Al), zrobiłem trochę zdjęć i ruszyłem w powrotną drogę, do “swojej” malutkiej kabiny, zawieszonej na drzewach wśród lasów. Kanadyjczycy zapraszali mnie wprawdzie, bym został z nimi na dalsze polowanie, ale nie chciałem nadużywać ich gościnności. Następne cztery dni i noce spędziłem sam, z psem. Rano i wieczorem zasiadki. W ciągu dnia wielogodzinne wędrówki po dzikim lesie. 150 akrów działki schodziłem wzdłuż i wszerz. Przedzierałem się przez niedostępne wydawałoby się ostępy. Zwalone drzewa, bagna, strumienie. Nigdzie świeżych śladów jelenia. Widać, że zeszłotygodniowa strzelanina, odbywająca się na sąsiednich działkach wypłoszyła jelenie z okolicy. Za to został (chyba) łoś. Ten sam, który na wiosnę wyżerał paczki wykładane dla niedźwiedzia. Jego tropy i odchody znajdowałem w różnych miejscach. Wreszcie któregoś dnia go spotkałem. Nie dalej jak 40 metrów. Miał piękne łopaty i był ogromny. Nie uciekł. Odszedł bardzo dostojnie. Jakby wiedział, że to nie sezon na niego. No i przyszedł czas powrotu do cywilizacji. Spakowałem manatki, sprzątnąłem kabinę i w drogę. Żegnaj dzika północna puszczo. Do następnego razu.
 Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: