•   Saturday, 18 May, 2024
  • Contact

Do Kanady - 24

Z daleka od szosy (176)


I nagle z dnia na dzień, pod koniec kwietnia 1986 roku wydarzyła się dziwna rzecz. Pojechaliśmy z żoną po zakupy do Łukty. Jak zwykle czekałem w samochodzie przed sklepem, gdy poczułem lekkie zawirowanie w głowie, jakieś „mroczki” i oszołomienie jakbym miał zemdleć. Co jest? Pomyślałem – dorosły, zdrowy facet i omdlewa jak wiotka dziewuszka? Oszołomienie minęło tak szybko jak się pojawiło. W następnym sklepie wszedłem wraz z Małgorzatą by pomóc jej z pakunkami. Tak usłyszałem jak kobiety, jedna przez drugą, opowiadały o swojej przypadłości omdlenia. Dziwne to było, bo wyglądało na to, że to samo zdarzyło się mnie. Oczywiście, jako „macho Man” nie przyznałem się do swojej słabości, która zresztą minęła bezpowrotnie. Gdy wracaliśmy do domu na Łopkajny, zwróciłem żonie uwagę na mijane łąki. Nie wydaje ci się, że ta trawa jest jakaś żółta? – pytam. Następnego dnia, gdy odwoziłem dzieciaki do szkoły, nie było już wątpliwości. Trawa była zżółkła, jak na jesieni, a przecież to dopiero koniec kwietnia. Dzień później gruchnęła wiadomość: katastrofa w Czarnobylu. Małgorzaty ojciec, który pracował w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą opowiadał później jak nagle rozświetliły się wszystkie czujniki promieniowania i zagrały sygnały alarmowe. Wszyscy myśleli, że nastąpił przeciek reaktora. Wyłączono reaktor. Chmura radioaktywna z Czarnobyla przeszła nad Warszawą i poszła na północ, nad Warmią i Mazurami i dalej nad Półwysep Skandynawski. Ówczesne władze, mimo że wiedziały wcześniej nie powiadomiły nikogo oprócz swoich. Dopiero chyba tydzień później, już po przejściu radio- aktywnej chmury nad Skandynawią, gdy już nie dało się tego ukryć, wydano ostrzeżenie by nie wychodzić z domu i zaczęto podawać dzieciom jod. Nie wiem czy ten jod coś pomógł. Może tak, bo mój syn Marcin ma obecnie lat 49 i cieszy się dobrym zdrowiem, jak również jego syn, a mój wnuk Patryk, pięcioletni pełen zdrowia i życia chłopak. Dziewczynki Czarnego, Basia i Agnieszka, też w dobrym zdrowiu. Obie mieszkają w Polsce. Basia prowadzi studio masażu, chyba w Krakowie, a Agnieszka ma jakąś firmę zdrowotną w Gdańsku.
Zaczęło się lato 1986. Siedzieliśmy sobie z żoną przy stole w jadalni, gdy nagle zobaczyłem idącego w poprzek naszego obejścia obcego człowieka. Dziwne to było, bo do najbliższych wiosek było ok. pięciu kilometrów, a żadnego pojazdu nie zauważyłem. Nawet roweru. Nie zdążyłem zareagować, gdy pojawił się Marek (Czarny). Coś wołał do obcego, który zaczął uciekać. Czarny puścił się za nim w pogoń. W ręku trzymał rewolwer. Miałem tylko nadzieję, że na gazowe naboje. Usłyszałem strzały. Jeden, drugi! Obcy jeszcze przyspieszył. Czarny wpadł w widoczny obłok dymu wystrzałów. Nagle staną jak wryty, cofnął się, stanął, uniósł ręce do oczu. To były gazowe naboje. Niewiele myśląc, Czarny wpadł w chmurę swojego własnego gazu. Obcy uciekł i nie pojawił się więcej. Któregoś dnia wyjeżdżałem z żoną do Olsztyna na zakupy. Dojechaliśmy do naszej bramy, która jak pisałem wcześniej znajdowała się prawie kilometr od domu. Zamykaliśmy ją zawsze na noc. Czasem, gdy dzieci były niegrzeczne to za karę szły tę bramę zamykać. Teraz podjechałem blisko, stanąłem i już chciałem wysiadać by ją otworzyć, gdy zobaczyłem coś bardzo dziwnego. Jakąś dużą ciemnobrązową masę, która oblepiała oba skrzydła bramy na ich zetknięciu. Cała ta ciemna masa poruszała się z lekka. Wysiadłem ostrożnie, podszedłem bliżej. To był ogromny rój pszczół. Usiadły akurat na złączeniu dwóch skrzydeł bramy. By ją otworzyć musiałbym rozerwać całą tę brązową kulę pszczół. Byliśmy zamknięci na dobre. Innego wyjazdu nie było. Nie znam się na pszczołach, ale czytałem, że okadza się je dymem. Wróciłem do domu, poszedłem do obory po słomę. Uplotłem z niej gruby powróz przeplatany świeżą trawą. Podjechaliśmy z powrotem pod bramę. Zapaliłem zaimprowizowaną pochodnię. Tak jak się spodziewałem, słoma zajęła się gwałtownym płomieniem, który zaraz przygasł, gdy zajęła się świeża trawa. Zaczął się wydzielać gęsty, biały dym. Ruszyłem do bramy. To rzeczywiście zadziałało. Po niedługim czasie, cały rój ruszył się głośnym brzęczeniem. Zwiałem szybko do samochodu. Pszczoły poleciały w przeciwnym kierunku, nie kojarząc mnie na szczęście z dymem. Mogliśmy wyjechać.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: