Do Kanady - 21

Z daleka od szosy (173)

 
Pokonywanie długich tras w Polsce w latach osiemdziesiątych, zwłaszcza, gdy przeszło jechać w dalekie województwa, wymagało szybkiej jazdy, co nie było łatwe na polskich drogach, zwłaszcza „maluchem”, czyli Fiatem 126p. Dużą pomocą było tu moje doświadczenie rajdowe z czasu pracy w Polmozbycie. Zwłaszcza zimą, gdy drogi nie zawsze były uprzątnięte ze śniegu i nieposypane solą czy choćby piaskiem. Prawdę powiedziawszy to wolałem takie nieposypane drogi, bo miałem wtedy dużo zabawy na ostrych zakrętach. Fiat 126p z umieszczonym z tyłu silnikiem miał doskonałą trakcje, gdy wiedziało się, co się robi. W tych jazdach miałem wiele przygód i wiele niebezpiecznych sytuacji, ale człowiek był młody i myślał, że jest nieśmiertelny. Jedna z poważniejszych sytuacji wydarzyła się, gdy wyjechałem w trasę z Markiem (Czarnym). Czarnego ciągnęło w drogę, a ostanie lata spędzał głównie na miejscu pilnując biznesu. Tego dnia, wyjechaliśmy z Łopkajn w kierunku Poznania. Jechaliśmy Volkswagenem Passatem Czarnego. On prowadził. Miał już prawo jazdy, chociaż prawie pięć lat jeździł bez. Przejechaliśmy przez kilka lat setki tysięcy kilometrów razem, gdy ja prowadziłem jego samochody. Tak jak moja żona, do czasu wypadku, który opisywałem wcześniej, tak i on próbował jeździć tak jak ja jeździłem w swoich rajdach i chociaż szło mu zdecydowanie lepiej niż mojej małżonce, to jednak nie zawsze mu to dobrze wychodziło. Nie było to zbyt bezpieczne, bo odwagę i fantazję miał czysto ułańską. Tak, więc jechaliśmy szybko, z Czarnym za kierownicą. Było to już daleko za Toruniem. Łuk zakrętu nie był zbyt duży. Przynajmniej łagodnie się zaczynał. Na liczniku było dobrze ponad 140 km/godz. Nagle prawy zakręt zaczął się zacieśniać, samochód zaczęło nieubłaganie wynosić na lewą stronę. Była tam niewysoka skarpa i puste pole. Błyskawicznie zorientowałem się, że nas wyniesie z drogi i spadniemy z tej skarpy. To pewne rolowanie. Przy tej prędkości z tego nie wyjdziemy cali. Nie hamuj! - krzyknąłem ostro. Skręcaj w lewo, mocno!! Czarny ufał mi bezgranicznie w sprawach jazdy. Odruchowo skręcił ostro w lewo w przeciwną stronę niż zakręt. Nie jest to proste wbrew wszystkim zmysłom skręcić w lewo, gdy szosa skręca w prawo. Samochód wyprostował się i wystrzelił ze skarpy jak z katapulty, przelatując w powietrzu nad polem, ścinając po drodze mały betonowy słupek. Podwozie jęknęło, gdy uderzyło ciężko w miękki grunt, samochód podskoczył raz, opadł, zatrzymał się po kilkudziesięciu metrach w szczerym polu. Po chwili wysiedliśmy by ocenić szkody.  Zderzak z lewej strony i błotnik, które uderzyły w betonowy słupek, były zgniecione na płasko i dociśnięte do opony, z której zostały tylko strzępy. W bagażniku, z jakiegoś powodu mieliśmy duży młotek. Odbiłem blachę od koła. Pod lewarek podłożyłem kawałek deski i podniosłem samochód. Zmieniłem koło na zapasowe. Siadłem za kierownicę i wyjechałem na szosę. Dalej prowadziłem ja. Czarny nie protestował. Chyba był ciągle w szoku. W hotelu Polonez w Poznaniu drinki okazały się naprawdę potrzebne.
Była jesień roku 1985. Wybory za czasów PRL to była zwykła szopka. Jasne że było dużo ludzi którzy na nie szli z bardzo pragmatycznych powodów, ale nie 98 – 99% jak podawały władze po każdych wyborach. Ja, tak jak nigdy nie należałem do żadnych z socjalistycznych organizacji PRL-u, tak również nie chodziłem na marsze pierwszomajowe ani na „wybory”. Takie odebrałem wychowanie w domu i jak mówią Kanadyjczycy – „The hell with the consequences”. Na wybory w październiku 1985 roku oczywiście nie poszedłem. Tym razem konsekwencje były bardzo proste. Nie ma przydziału węgla. Co nie znaczyło, że nie mogłem tego węgla kupić na „wolnym rynku”.   Zima zbliżała się szybko i opał był potrzebny. Nie było na Łopkajnach miejskiego ogrzewania. Co prawda założyłem kaloryfery, ale ogrzewanie ich wymagało palenia w piecu lub w kominku, który również sam wybudowałem. Rozwiązanie znalazło się szybko. Za dwie flaszki przywieziono mi z lasu dwie pełne przyczepy pociętych piłami kloców drewna. Trochę porąbałem sam, ale potem za kolejną flaszkę porąbał resztę jeden z pracowników pobliskiego PGR-u
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: