Do Kanady 19 - Warmińska przygoda

Z daleka od szosy (171)

Do Kanady 19
Warmińska przygoda
W roku1984, Czarny, zazdroszczący mi starego wilka Szeryfa, kupił w Olsztynie psa wilczura. Pies był na szkoleniu milicyjnym, ale z jakiegoś powodu nie nadawał się do służby. Ten powód poznaliśmy dość szybko, gdy zaczął nam zagryzać kury, zabił mojego ulubionego kota (skórę z tego kota przywiozłem aż do Kanady, był ogromny) i poranił konia. Czarny szybko oddał go znajomemu leśniczemu nic nie mówiąc o jego przywarach. U leśniczego pies zagryzł cztery kury, gąsiora, poszarpał krowę i rozerwał łopatkę źrebakowi. Leśniczy był dusza człowiek. Mimo że miał z racji swojego zawodu i strzelbę i amunicję, nie potrafił zabić zwierzęcia. Gdy musiał zastrzelić lochę, której przy porodzie wyszła cała macica to zwymiotował.
Wszyscy znali tę historię. Pewnego dnia przyjechał do nas pytając czy chcemy cielaka na mięso. Za darmo. Ktoś kłonicą złamał kręgosłup jego cielakowi, który poszedł w szkodę i po tym przetrąceniu mógł już tylko siedzieć, nie mogąc się paść. Groziła mu śmierć głodowa. Rzeźnik gminny wyjechał na dwutygodniowe wakacje a leśniczy sam nie potrafił cielaka zabić. Niektórzy tak mają. Pojechaliśmy po tego cielaka syrenką Bosto Czarnego. Przywieźliśmy go i dość sprawnie mi poszło to morderstwo. Cielęciny było w bród. Ale wracam do leśniczego i psa Czarnego, a właściwie to już psa leśniczego. Po rozszarpaniu łopatki źrebaka, leśniczy przyjechał do nas by psa oddać. Zostawił go w samochodzie koło bramy (700 metrów) i przyszedł się zapytać czy weźmiemy tego szalonego psa z powrotem. Na szczęście Czarnego nie było, a ja powiedziałem, że nie mogę za niego w tej materii decydować. Leśniczy się zmartwił, ale to był dobry człowiek, bez żadnych przekleństw powiedział, że wróci później i poszedł do samochodu. Minęło dziesięć minut, gdy usłyszeliśmy huk wystrzału. Pobiegłem do bramy, ale nikogo już tam nie było. Potem się dowiedzieliśmy, że gdy leśniczy wrócił do auta, zobaczył, że pies zżarł mu wielką gomółkę żółtego sera. Sera, który specjalnie zamówił w Olsztynie i czekał na niego ponad dwa tygodnie. Tego przestępstwa już nawet ten dobry człowiek nie wytrzymał. Wypuścił psa z samochodu, wyjął strzelbę i strzelił. Nigdy już tego psa nie widzieliśmy. Nie widzieliśmy też ciała, więc tak do końca nigdy się nie dowiedzieliśmy czy leśniczy psa zastrzelił czy nie. Jest lato. Ciągle przyjeżdżają do nas goście. Nic dziwnego. Pogoda piękna, dookoła cztery jeziora. Wymarzone wakacje. Odwiedziła nas moja mama Ewelina, siostra Grażyna i brat Andrzej mojej żony Małgorzaty też przyjechali. Andrzej z ze swoją żoną to nawet zostali na dłużej. Miejsca było dużo, łącznie ze wspaniałym sianem na strychu obory. Jedno z jezior to było jezioro Isąg. Duże, ciągnące się przez pięć kilometrów. Zawodowi rybacy mieli tam nawet połowy. Mieli też połowy i kłusownicy, chociaż tych pewnej nocy zrobiło się nagle o trzech mniej. Nie, nie zatrzymała ich milicja ani strażnicy przyrody. Załatwili to sobie sami i to permanentnie. Otóż ci panowie wymyśli sobie, że zamiast łapać akumulatorem po kilka ryb, zarzucą kable na zwieszające się przewody wysokiego napięcia i wrzucą je do wody. W ten sposób liczyli na masę ryb z jednej nocy „pracy”. Jak pomyśleli, tak zrobili. Błysk było widać aż w Łukcie, chociaż grzmotu nie było. Być może, że któryś z nich nawet by ocalał, gdyby nie to, że na ten połów wybrali się w aluminiowej łodzi. No cóż… Wielu kłusowników posługiwało się prądem, bo o dynamit w stanie wojennym nie było łatwo. Brali na łódkę akumulator i w miejscu gdzie myśleli, że są ryby wkładali gołe przewody do wody. Oszołomione prądem ryby wypływały do góry brzuchami i wystarczyło je zebrać podbierakiem. Wiem, bo sami z Czarnym też to raz zrobiliśmy. Było to w Guzowym Młynie u kolegi Tadka Wiśniewskiego. Młyn Tadka był prawdziwy. Co prawda mąki nie mielił, ale miał wszystkie urządzenia i koło młyńskie. Koło młyńskie nie napędzało żaren tylko domowej roboty prądnicę, dzięki czemu Tadek nie tylko miał prąd za darmo, ale jeszcze odsprzedawał nadwyżki prądu do gminy. Taki to był mądry facet. Tadek miał też 150 owiec, wielki traktor i kilka innych maszyn rolniczych. Traktor używał m.in. do orania. To przez to oranie marzeniem Tadka było zabetonowanie całego pola żeby go nie trzęsło na tym traktorze. Takie sobie marzenia byłego Warszawiaka, który postanowił zostać rolnikiem, zamiast pozostać dyrektorem FSO na Żeraniu.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: