Do Kanady - 15

Z daleka od szosy (167)


Opisuję moją drogę przez czas stanu wojennego, co również złożyło się na moją drogę do Kanady, która zaczęła się w sierpniu, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten kraj, odwiedzając moją siostrę w Mississauga w 1980 roku. Pisałem o tym w poprzednich odcinkach „Do Kanady”. Teraz jest rok 1984. Przenieśliśmy się w dwie rodziny na Warmię do gminy Gietrzwałd.
Nasza jamniczka Bajka chciała koniecznie zostać mamą. Nie było w okolicy innego jamnika, ale gdy jedna z kotek po długim i histerycznym porodzie powiła aż dwa kociaki, Bajka dostała mleko i zagarnęła te kociaki dla siebie karmiąc je póki nie podrosły. O dziwo kotka nie miała nic przeciwko temu. Taka wyrodna z niej była matka. Może to przez ten ciężki poród. Za to Bajka broniła kociaków z wściekłością dzikiej kocicy i gdy przyszedł znajomy w odwiedziny, to rzuciła się na niego i ugryzła w biodro. Tak, w biodro, chociaż był wysoki i stał, a Bajka to był jamnik miniaturowy. Bajka pogoniła też naszego gąsiora Filipa, który podszedł za blisko. Gąsior zmiatał aż się kurzyło, ale Bajka dopadła go i złapała za ogon. Przerażony Filip wzbił się ze skarpy w powietrze i tak pierwszy raz w życiu miałem okazję zobaczyć latającego jamnika. Na szczęście skarpa nie była wysoka, a spasiony gąsior był zbyt ciężki by wzbić się wysoko i wszystko skończyło się dobrze.
Wracając do dwudziestu kogutów. Po kilku tygodniach jeden z nich zaczął piać, jak to kogut. Tyle tylko, że ten piał o trzeciej nad ranem i w piwnicy, budząc nas w niedalekiej sypialni. Sam się prosił o rosół. No i rosół był. Jeden, drugi, trzeci…A kogut ciągle piał. Z regularnością zegarka. To był przedostatni, gdy pianie ucichło. Na szczęście lubię rosół. W lipcu były urodziny i imieniny mojej małżonki Małgorzaty. Postanowiłem zrobić jej niespodziankę i przygotować dla gości siedmiomiesięczne jagnię z rożna. Już nie barana jak za pierwszym razem, co było kulinarną katastrofą. Tym razem u znajomego gospodarza były akurat takie. Ten jednak nie mógł przepuścić z okazji by się pośmiać z mieszczucha i powiedział, że mi da dwa jagniaki za darmo, jeśli na pastwisku złapię gołymi rękami jedną z jego owieczek. Jeśli mi się nie uda to za jagnię muszę zapłacić i dołożyć skrzynkę wódki. Siedzieliśmy przy butelce, do dna było blisko i się zgodziłem. Na drugi dzień, po otrzeźwieniu zacząłem myśleć. W tym musi być jakiś trick.
Pojechałem do Tadka z Guzowego Młyna, który hodował od kilku lat owce. Poprosiłem o radę. W tym zakładzie rzeczywiście był niezły haczyk. Owce były niedawno strzyżone. Oleista wełna na grzbiecie nie dawała żadnego uchwytu. Była tylko jedna szansa. Tadek opowiedział mi o zwyczajach owiec. O tym jak bardzo są ciekawe, że mają kolejne trzy stadia na pastwisku. Pasą się, kładą by przeżuć i biegają. Te cykle powtarzają się dość regularnie. Plan ułożyliśmy taki, że położę się w wysokiej trawie i będę czekał na cykl pasienia się. Gdy to nastąpi, mam unieść wyżej grube, długie źdźbło trawy i poruszać nim powoli i regularnie. Któraś z owiec na pewno z ciekawości podejdzie. Wtedy mam się zerwać i ją schwytać. Tylko pamiętać, że jedyna szansa to schwytać ją za tylną nogę i trzymać mocno unosząc do góry. I wyobraźcie sobie, że się udało. Nigdy nie powiedziałem temu gospodarzowi o poradzie Tadka. Zbyt dobrze się znali. Pieczeń była przepyszna, goście z Warszawy i okolicy zachwyceni, zabawa trwała do rana…
Gdzieś tam w miastach trwał stan wojenny, chociaż oficjalnie podobno skończył się w roku 1983. Nas to jakby nie dotyczyło. Pracę zapewnialiśmy sobie sami, produkując i sprzedając w szkołach całej Polski pomoce szkolne dla klas młodszych. Kartki na żywność i inne artykuły oddawaliśmy w gminie w sklepie mięsnym na początku każdego miesiąca, a sprzedawczyni zawsze znalazła drogę by sprzedać nam tyle mięsa i wędlin ile potrzebowaliśmy. Po za tym były jagnięta i barani pyszny rosół, zawsze jakiś świniak z prywatnego uboju, alkoholu ile dusza zapragnie, czy to ze sklepu, czy od prywatnych „producentów” w okolicznych wioskach.
Cdn. Marek Mańkowski

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: