Niewygodna logika DEI

Theodore Dalrymple
Jedną z rzeczy, która najbardziej mnie zaskakuje w przypadku zwolenników różnorodności, równości i integracji (DEI) jako wytycznej polityki, zwłaszcza na uniwersytetach, gdzie inteligentnych ludzi powinno być pod dostatkiem, jest to, że dyskryminacja pozytywna, która jest nieuniknionym wnioskiem z DEI, pociąga za sobą dyskryminację negatywną. Nie można przecież dyskryminować na korzyść niektórych bez dyskryminowania innych.
To nie jest trudna myśl. Wręcz przeciwnie, jest oczywista. Pytanie brzmi: dlaczego tak wiele osób wydaje się nie zwracać na to uwagi, gdy twierdzą, że obraża je dyskryminacja wobec osób jakiegokolwiek rodzaju?
To dobry pomysł, gdy argumentujesz przeciwko polityce, z którą się nie zgadzasz, aby pomyśleć o tym, co najlepszego można o niej powiedzieć. W przypadku DEI wyglądałoby to mniej więcej tak.
W nierównym społeczeństwie niektórzy młodzi ludzie zaczynają z dużo większą przewagą niż inni, a młodzi ludzie pokrzywdzeni często gromadzą się w rozpoznawalnych grupach społecznych. Jeśli młody człowiek z takiej grupy radzi sobie jednak dobrze w szkole, choć nie tak dobrze jak ktoś z grupy uprzywilejowanej, można rozsądnie założyć, że osoba ta ma nie tylko tyle samo zdolności co osoba uprzywilejowana, ale także wykazała się większą determinacją w przezwyciężaniu swoich wad. Dlatego też należy go preferować jako kandydata tam, gdzie istnieje konkurencja o ograniczone miejsca, a ponadto preferując go od kandydata uprzywilejowanego, grupa upośledzona, z której pochodzi, będzie wspomagana w osiągnięciu parytetu z grupą uprzywilejowaną.
Wszystko to zakłada teorię historii, społeczeństwa i psychologii człowieka, która jest uproszczona do granic ordynarności, ale ma pewien demagogiczny urok. Najbardziej jednak przemawia do pewnej klasy, która stała się jeszcze większa; to znaczy do klasy biurokratów administracyjnych. Daje jej to prawo — i obowiązek — do opracowywania i narzucania niekończących się procedur.
Nie jest przypadkiem, jak zwykli mawiać marksiści, że tę politykę stosowali, jeśli nie wymyślili, Sowieci. „Właściwe” pochodzenie społeczne, czyli proletariackie lub chłopskie, stało się konieczne do przyjęcia do instytucji szkolnictwa wyższego, co w połączeniu z ogromnym wzrostem liczby studentów i narzuceniem ścisłej jednolitości ideologicznej wkrótce doprowadziło do gwałtownego spadku jakości. Tylko w przypadku studiów mających bezpośrednie zastosowanie w rozwoju uzbrojenia przestrzegano kryteriów ściśle udowodnionych umiejętności i osiągnięć. Rozważania na temat inżynierii społecznej — lub dokładniej, politycznej — były w innym przypadku najważniejsze.
Tak się składa, że niedawno czytałem dwie książki o Związku Radzieckim w latach 30. autorstwa francuskiego autora, laureata Nagrody Nobla, André Gide'a: „Powrót z ZSRR” i „Poprawki do mojego powrotu z ZSRR”, pochodzące odpowiednio z 1936 i 1937 roku.
Gide, podobnie jak większość francuskich intelektualistów, sympatyzował, można by wręcz powiedzieć, bezmyślnie sympatyzował ze Związkiem Radzieckim. Ale mimo że traktowano go jak członka rodziny królewskiej, gdy pojechał tam w 1936 r., powrócił jako krytyk, szczególnie braku wolności intelektualnej. Jego pierwsza książka została ostro skrytykowana przez innych pisarzy i intelektualistów niemal jako akt zdrady sprawy, na co odpowiedział, znacznie lepiej poinformowany, w swojej drugiej książce, w której krytykował Związek Radziecki znacznie ostrzej — i trafniej.
Jego opis radzieckiej biurokracji jest szczególnie interesujący w naszych czasach, mając na uwadze ogromny, wręcz groteskowy, przerost biurokracji na uniwersytetach (ale nie tylko na uniwersytetach). Oto, co napisał Gide:
„Niektórzy twierdzą, że sam Stalin stał się niewolnikiem tej biurokracji, stworzonej początkowo do zarządzania, a następnie do dominacji. Nie ma niczego trudniejszego do pozbycia się niż synekurę lub nicponie bez żadnej osobistej wartości. Już w 1929 roku Ordżonikidze [wybitny radziecki polityk i stary przyjaciel Stalina, podobnie jak on Gruzin, który został zamordowany lub popełnił samobójstwo w roku drugiej książki Gide’a] był zaskoczony tą „kolosalną liczbą bezużytecznych ludzi”, którzy nie chcą nic wiedzieć o prawdziwym socjalizmie i pracują tylko po to, aby zapobiec jego sukcesowi. „Ludzie, którzy nie wiedzą, co robić i których nikt nie potrzebuje, są umieszczani w administracji” — powiedział Ordżonikidze. Ale im bardziej są niezdolni, tym bardziej Stalin może liczyć na ich konformistyczne oddanie; ponieważ swoją dobrą sytuację zawdzięczają tylko jego łasce. Są, rzecz jasna, gorącymi zwolennikami reżimu. Służąc dobru Stalina, służą swojemu własnemu”. Jeśli zastąpimy „którzy nie chcą nic wiedzieć o realnym socjalizmie i pracują tylko nad tym, by zapobiec jego sukcesowi” przez „którzy nie chcą nic wiedzieć o niezależnej nauce i pracują tylko nad tym, by zapobiec jej realizacji” i zastąpimy Stalina prezydentem uniwersytetu lub członkami zarządu, analogia będzie,
W 1936 r. sama Prawda, nie będąca krytykiem systemu radzieckiego, nawiązywała do faktu, że 14 procent pracowników zmechanizowanych gospodarstw rolnych stanowili biurokraci (lepiej opłacani niż robotnicy rolni). Według standardów współczesnych amerykańskich uniwersytetów było to zadziwiająco wydajne. Na przykład Stanford ma 17 529 studentów, ale 18 369 pracowników administracyjnych, czyli około ośmiu administratorów na każdego członka personelu dydaktycznego. Ordżonikidze przewracałby się w grobie, ale Stalin krzyczałby z radości. Zawsze uważał, że Zachód jest skazany na zagładę, a oto dowód.
To, co jest prawdą w przypadku uniwersytetów, jest prawdą w przypadku innych instytucji, w szczególności — ale nie tylko — państwowych lub publicznych. Nie oznacza to, że wszyscy nicponie są osobiście nieuczciwi. Ludzki umysł jest zdolny przekonać sam siebie do czegokolwiek, a następnie zapomnieć, że takie przekonywanie było kiedykolwiek potrzebne. Sam słuchałem, jak starsi urzędnicy mówili, że są namiętnie oddani danemu departamentowi, a potem, w kolejnym tygodniu, argumentowali z równym przekonaniem za bezwzględną potrzebą natychmiastowego jego zamknięcia. Ich intelektualne przekonania wynikają z rozkazów, które otrzymują z góry i które muszą wykonać, racjonalizując je natychmiast po ich wykonaniu, aby nie musieli czuć się źle ze sobą.
Człowiek nie jest tyle zwierzęciem racjonalnym, co racjonalizującym.
Theodore Dalrymple
Theodore Dalrymple jest emerytowanym lekarzem. Jest redaktorem współpracującym City Journal of New York i autorem 30 książek, w tym „Life at the Bottom”. Jego najnowszą książką jest „Embargo and Other Stories”.
Comment (0)