Pięć S

Każda generacja ma swój własny świat

W jednej chwili unikatowe pokolenie zadowolonych z życia 50-60-latków zmieniło się w wyczerpanych, niezdrowych, potrzebujących wsparcia. Sz- czególnie niepokojący jest stan ich głów. Jesteśmy pokoleniem szczurów, które w 1989 r. zostało wypuszczone, żeby ryć korytarze w nowej rzeczywistości. Teraz się okazuje, że to, co wyryłeś, ktoś łatwo może zasypać. I ryj sobie, szczurze, od początku – mówi A.
 
Przez 30 lat był "panem redaktorem", z tego ćwierć wieku bez etatu. Do jakiejkolwiek gazety by trafił, słyszał: "Pan sobie założy firmę i faktury nam wystawi, to najkorzystniejsze rozwiązanie". Na początku płacili dobrze, później – zawsze jakoś tak w okolicach Bożego Narodzenia – zaczynało się: "Przepraszamy, budżet się nie spina, musimy wprowadzić oszczędności". I obcinali stawki – mówi A. Aby zarabiać tyle, co wcześniej, trzeba było pracować więcej.

– Bez prawa do urlopu, bez pozwolenia sobie na to, żeby zachorować – opowiada A. Ciągnął tak i inni tak ciągnęli. Część nie odeszła nawet, gdy gazety lokalne przejął Orlen. – Nie wiem, jak teraz patrzą w lustro. Nie moja sprawa. Ja zostałem taksówkarzem – mówi A.

"Gdy większość już zaczyna myśleć o tym, że na emeryturze sobie odpocznie, zajmie się hobby, będzie mieć dużo czasu dla siebie, okazuje się, że nie będzie tak, jak by się chciało – Iza Cymer, psycholog "

Gdy okazało się, że koszty zżerają trzy czwarte tego, co ma z kursów, wziął posadę koordynatora w terminalu przeładunkowym. Na razie na trzy miesiące. Jak będą z niego zadowoleni, dadzą umowę na rok. – Cieszę się, że w ogóle znalazłem robotę. Żona żartuje, że gdy w końcu mam coś, czego nigdy nie miałem, czyli ośmiogodzinny dzień pracy i wolne weekendy, i tak jestem w robocie 24 na dobę. To prawda. Jadę do firmy i w drodze układam sobie, co mam zrobić. Wracam i analizuję, czy zrobiłem, co trzeba. Kładę się do łóżka, śnią mi się procedury. Rano wstaję, ogarniam się i jadę do roboty, z której nie wyszedłem przez całą noc – opowiada. – Stale się upewniam, czy czegoś nie przegapiłem. Każdy kwit sprawdzam kilka razy. Spaliłbym się ze wstydu, gdybym coś pokręcił i ktoś musiałby po mnie poprawiać.


Wielcy wygrani tracą oddech

Pokolenie X, mające teraz 50-60 lat, jest – jak wynika z badań – lojalne, pracowite, godne zaufania, ale na rynku niepożądane. Wychowane w PRL, często już siwe, młodszym źle się kojarzy. Nagminnie wsadzają Iksów do jednego worka ze swoimi dziadkami – pokoleniem baby boomers urodzonym po II wojnie światowej.

Iksy są pierwsze do zwolnienia i ostatnie, które bierze się pod uwagę podczas rekrutacji. Polski Instytut Ekonomiczny, chcąc sprawdzić, jakie szanse na znalezienie pracy mają osoby po pięćdziesiątce, zrobił eksperyment: odpowiadając na ogłoszenia o pracę, wysłano 1200 CV fikcyjnych kobiet i mężczyzn. Wpisano te same kwalifikacje i umiejętności, różnica dotyczyła tylko wieku: w jednych CV wpisano 28 lat, w drugich 52. Do drugiego etapu rekruterzy dwa razy częściej zapraszali młodszych.
Kilka miesięcy przed wybuchem pandemii dwie agencje – Communication Unlimited i Atena Research & Consulting – próbowały ściągnąć klątwę z pokolenia 50+. Badacze przyjrzeli się ich aktywności, zrobili z nimi wywiady, zajrzeli do ich domów. Okazało się, że to nie jest pokolenie starych grzybów. Zadbane, na diecie, biegające, jeżdżące na rowerze, chodzące na fitness, basen. Większość czuła, że wchodząc w wiek 50+, osiągnęli najlepszy etap swojego życia. To moje pięć minut – mówili. Dzieci odchowane, można się skupić na sobie. Wielu cieszyło się ze stabilizacji finansowej. Nawet świetnie się urządziło. Badacze uznali wtedy, że 50+ to chodząca energia napędzana sukcesami, pieniędzmi, udanym seksem, poczuciem władzy. Nazwano ich Power Generation! Wyglądali jak wielcy wygrani transformacji. – To pokolenie unikatowe. Ma w sobie gen przedsiębiorczości, walki – twierdziła jedna z autorek badania Elżbieta Wojtczak, CEO agencji Communication Unlimited (też jest po pięćdziesiątce).

Oczywiście nie jest ono jednorodne. Wśród osób 50+ badacze zauważyli Fotelsów (słabiej wykształconych, niezbyt aktywnych domatorów), Kapłanów Tradycji (mało ot- wartych, bardzo religijnych, głównie mieszkańców wsi). Byli też obciążeni chorobami Cichosze i przygniecione obowiązkami Matki Sercanki, na które spadła opieka nad wnukami albo starzejącymi się rodzicami. Wtedy jednak to wszystko były mniejszości. Na pierwszy plan wychodziły zadbane, pełne werwy GrandLejdis – chcące się rozwijać, cieszące się życiem, aktywne, towarzyskie. Poza tym zadowoleni z życia HotHardzi i zamożni GoldBoye: stale zapracowani, z mnóstwem zobowiązań, ale znajdujący czas na wyszukane rozrywki, egzotyczne podróże. Większość była bardzo zadowolona ze swojego życia. Mówiła, że czuje się o 11 lat młodsza, niż wynikałoby z metryki.
Ale to było przed pandemią.

– W jednej chwili ktoś, kto był w grupie, która świetnie sobie radzi, trafiał do tej, która potrzebuje wsparcia – mówi prof. Piotr Szukalski, socjolog i demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.

Konieczność zamknięcia firmy, która wcześniej przynosiła zysk, utrata pracy, choroba – to bolesne doświadczenie nie tylko Iksów. Ale właśnie Iksom, którzy wcześniej czuli się tak szczęśliwi i młodsi niż ich PESEL, teraz może być szczególnie trudno się podnieść.
Dwa udary i zator

– Jestem wdzięczny, że żyję, ale to już nie jest to samo życie, co dawniej. Mam jakiś dystans, rezerwę, której wcześniej nie miałem – mówi Tomasz Topoliński. Pracuje w branży turystycznej. Przed pandemią, na spontanie, wsiadali z żoną w samolot. Hawaje czy Kuba? Niagara Falls czy Dolina Śmierci w hrabstwie Inyo? Nigdzie nie było dla nich zbyt daleko.

– Czasami podróż w jedną stronę zajmowała 25 godzin, przesiadaliśmy się z samolotu do samolotu – mówi. Teraz już by się bał. Ma 50 lat i po przechorowaniu COVID-19 przeszedł dwa udary, zator płucny, sepsę. Rok pandemii spędził w szpitalu, podłączany parę razy do respiratora. Przewozili go z intensywnej terapii na neurologię i znów z neurologii na intensywną, bo stan – z chwilowo lepszego – nagle dramatycznie się pogarszał. Miał nawracające gorączki, drgawki, kłopoty ze wzrokiem.
– Widziałem to, co na wprost i po prawej, a po lewej nic. Żyłem w ciągłym stresie: gdy mnie wyciągnęli z pierwszego udaru, bałem się drugiego, po drugim trzeciego. Za każdym razem myślałem: co jeszcze i z jaką siłą we mnie uderzy – opowiada. Tracił i odzyskiwał pamięć. Miał zaburzenia równowagi, kłopot z prostym dodawaniem, odejmowaniem. – Długo nie umiałem się nawet podpisać. Starałem się utrzymać długopis, zostawiałem jakiś ślad na papierze, ale to nie był podpis.

Jak wrócił do pracy, po dwóch godzinach już był wyczerpany. Później mógł wytrzymać trzy, cztery. Teraz już pracuje w pełnym wymiarze, jednak bez tej wydajności, co dawniej. Nadal ma kłopoty z koncentracją, pamię- cią, utrzymaniem równowagi – stawia kroki dość niepewnie, czasami lekko go zarzuci na jedną stronę. – Powinienem jeszcze mieć rehabilitację, ale wolę mieć pracę – mówi.
 
I tak co jakiś czas musi się od niej oderwać, bo znów trzeba zrobić kontrolne badania, pójść do kardiologa i neurologa. W poczekalni spotyka takich samych pocowidowców jak on. Po udarze, zatorze, pełnych strachu.– Gdy leżysz na intensywnej, strachu o życie jest tak dużo, że nie da się go wyrzucić z pamięci. W uszach zostaje odgłos pracującej aparatury, dźwięk zasuwanego worka na zwłoki, gdy przychodzili zabrać tego, kto leżał obok – opowiada Topoliński.

Dr Michał Chudzik, kardiolog z Łodzi, który zajmuje się badaniem i rehabilitacją osób z pocovidowymi powikłaniami, mówi, że wciąż zgłaszają się pacjenci, którzy – nawet jeżeli przeszli covid rok albo dwa lata temu i wydawało się, że lekko – mają teraz problemy. Najczęściej cechy zespołu przewlekłego zmęczenia.

Dawniej w poradni kardiologicznej na korytarzach było jak w poczekalni do geriatry. Teraz najwięcej jest pięćdziesięciolatków, którzy czują się, jakby im ktoś dołożył 10-20 lat. Mają nadzieję, że kiedyś wrócą do swojego wieku. Pytają, kiedy? – U jednej czwartej ten stan wciąż się utrzymuje – mówi dr Chudzik.

– Część ma dolegliwości, które wystąpiły zaraz po zachorowaniu, u części pojawiają się nowe. Poza tym uczuciem, jakby ktoś im dołożył lat, mają nawracający, męczący kaszel albo zaburzenia endokrynologiczne, problemy z sercem, jelitami, zmiany skórne – wymienia dr Krystyna Rasławska, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Szpitala Specjalistycznego MSWiA w Głuchołazach, który jako pierwszy wprowadził program pilotażowy rehabilitacji pocovidowej. W grudniu ubiegłego roku pilotaż się skończył, ale nie problemy pacjentów. – Część ma zmiany włókniste w płucach, nie cofnęły się, tylko utrwaliły. Kierujemy ich na rehabilitację pulmonologiczną, ale jest długa kolejka – mówi dr Rasławska. Zapisy najwcześniej na listopad. – Rośnie liczba przypadków raka płuca diagnozowanych w późnym stadium. Dawniej to był rak osób starszych, palących. Teraz, co przerażające, 50-60-latków. I to tych, które nie paliły – mówi dr Rasławska.
Nerwice i inne zaburzenia

– Pokolenie pięćdziesięciolatków wygląda teraz niezdrowo, a szczególnie niepokojący jest stan ich głów – mówi dr Chudzik.
– Każdy, kto trafia do naszej poradni kardiologicznej, wypełnia ankietę, która daje nam jakiś obraz jego stanu psychicznego, bo to jeden z najsilniejszych czynników ryzyka zawałów i udarów. Sprawdzamy, czy jest podejrzenie depresji, zaburzeń nerwicowych, zaburzeń snu. Okazuje się, że 30 proc. ma po- dejrzenie zespołów depresyjnych, drugie tyle zaburzenia nerwicowe, a ponad połowa zaburzenia snu – mówi dr Chudzik.
To, że jest problem, widać też w badaniach CBOS, które od lat sprawdza samopoczucie Polek i Polaków. O ile do 2019 roku w wielu grupach nastroje były dobre, to po wybuchu pandemii wyraźnie się pogorszyły. I na razie nie zanosi się na poprawę. Wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny, wzrost inflacji – to wszystko przygnębia. Z ostatniego badania widać, że z roku na rok jest gorzej. W ubiegłym 20 proc. osób w wieku 45-54 lat i 15 proc. osób w wieku 55-64 skarżyło się na depresję, poczucie nieszczęścia. Ponad połowa narzekała, że nie zawsze i nie wszystko układa się dobrze. Gdy CBOS zapytało o zadowolenie z życia – to w grupie 30-40-latków zadowolonych było 84 proc. W grupie 55-64 jedynie sześć osób na dziesięć. Połowa narzekała na zdrowie, trzy na dziesięć – na sytuację finansową.

– W tym wieku – między 50. a 60. rokiem życia – gdy większość już zaczyna myśleć o tym, co będzie robić na emeryturze i zazwyczaj każdy wyobraża sobie, że odpocznie, zajmie się jakimś hobby, będzie mieć dużo czasu dla siebie, okazuje się, że nie będzie tak, jak by się chciało – mówi psycholog Iza Cymer.

Ci, którzy pracowali na śmieciówkach, będą musieli nadal pracować, bo co z tego, że wejdą w wiek uprawniający do emerytury, jeśli nie będą mieć emerytury, z której mogliby przeżyć? Ci, którzy już teraz mają kłopoty ze zdrowiem, będą się musieli leczyć.

– A nagle spadnie na nich też konieczność zaopiekowania się – najpierw jednym, później drugim rodzicem, teściem, teściową. Jak oni sobie dadzą radę? – zastanawia się Iza Cymer. Jest przewodniczącą komisji dialogu społecznego do spraw osób starszych i kombatantów w Warszawie, poza tym dyżuruje przy Telefonie Zaufania, który prowadzi Stowarzyszenie mali bracia Ubogich. Dzwonią głównie starsi, samotni, często z mniejszych miast, wsi.

Mówią: "Boję się, że jak umrę, to będę leżał, dopóki nie przecieknę do sąsiadów". – Pytam, czy nie ma nikogo, kto przychodzi. Czasami przyjdzie pani z opieki – opowiada psycholożka. Dziecka nie ma wcale albo jest daleko, albo samo ma problemy. Mając 50 czy 60 lat, czuje się starszy od swojego rodzica.
Wstaję i przewijam

– Jestem po zawale. Mam bajpasy. Powinienem się oszczędzać, wysypiać. Tymczasem śpię płytko, nasłuchuję. Teściowa kaszle. Teść we śnie prowadzi lekcje. Był nauczycielem matematyki, stale coś komuś tłumaczy. O czwartej się budzę, bo teściowa zsikana, trzeba ją przebrać. Często – mimo pampersa – muszę też zmienić pościel, więc już nie wracam do łóżka, tylko idę wstawić pranie. Później do kuchni szykować im śniadanie i leki. Teść rano chętnie je owsiankę, ale teściowa owsianki nie ruszy, więc jej robię kanapki. Przewijam teścia, myję, golę. Zdążę się z nim uwinąć, to już teściowa wymaga przewinięcia. Gdy oboje mają sucho i sobie przysną, mam kwadrans, żeby wyskoczyć do sklepu. Lecę już z gotową listą, żeby było szybciej. Wracam, wstawiam obiad – mówi Adam. Ma 57 lat. Trzeci rok zajmuje się teściami, na głuchej wsi za Licheniem. – Wcześniej byłem przy mamie, bo miała udar. Przestała widzieć, mówić, chodzić, więc karmiłem, przewijałem, uczyłem siadać, wstawać. W cztery miesiące ją podniosłem, mogłem wrócić do domu. Gdy teściowie przestali sobie radzić, myślałem, że będzie podobnie, więc ustaliliśmy z żoną, że ona zostanie w Warszawie, ogarnie firmę, a ja pojadę do "dziadków" na kilka miesięcy. Naprawdę myślałem, że szybko wrócę. Ale utknąłem. Teściowi podaję 18 tabletek, teściowej 15. Pilnuję, bo zanim przyjechałem, okazało się, że brała sobie, jak leci, głównie psychotropy. Uzależniła się. Gdy zacząłem jej stopniowo te prochy odstawiać, rzucała się jak dzikie zwierzę. Byłem "sk***ysynem, chu*em", miałem "dać jej prochy i spie***lać" – opowiada.

Nie mógł żony narażać na to, że ją własna matka pobije. A później już tak zostało: on ogarnia rodziców, ona firmę, żeby było z czego żyć. – Przynajmniej jedno z nas ma jakieś życie. Bo ja na tej wsi żadnego. Co z tego, że tu ładnie, sady, las, rzeka, jeśli rzadko mogę wyjść. Wysuszam się też towarzysko i intelektualnie, nie mam z kim porozmawiać, nie mam czasu czytać. Gdy już po kolacji umyję ich i zasną, sam zasnąć nie mogę, jestem tak skonany. Dzwonię do żony. I o czym rozmawiamy? O dziadkach. Wypełniają nam każdą chwilę, weszli w nasze małżeństwo, zmienili nam życie, plany. Syn mieszka we Francji, dawniej w święta czy majówkę jechaliśmy do niego i razem w Alpy na narty. A teraz siedzimy z dziadkami. Widzę, jak mimo swojego otępienia cieszą się, że jesteśmy, i strasznie chcą żyć. Kurczowo się tego życia trzymają, a nam życie ucieka. Myślę: jak długo jeszcze? Czy będę taki jak oni? Patrzę na nich i obiecuję sobie, że nie pozwolę, by syn musiał… Nie, mowy nie ma.
Pięć S

– Znam takie osoby, które opiekują się rodzicami 80+, ciężko im, mówią: "O Boże, teraz wszystko na mnie spadło, mam dosyć, a jeszcze ta praca". Podłamują się – mówi Katarzyna Kozłowska. 58 lat, podróżniczka, instruktorka jogi, pisarka, autorka książki "Jak przeżyć 50 lat i nadal cieszyć się życiem". – Napisałam ją po spotkaniach z ludźmi, którzy narzekali, że po pięćdziesiątce coś się skończyło, są załamania i tysiące problemów. Zalecam filozofię pięć S: sen, sport, seks, stoicyzm i szajba. To jest uniwersalne. Jak nie masz na coś wpływu, zostaw. I nie zapominaj o szajbie, jest potrzebna, jak wentyl, reset. Ja biegnę do lasu. Jeżdżę konno. Powiedziałam moim dzieciom, że jak zacznę niedomagać, wiedzą, co zrobić. Nie chcę leżeć i być przewijana.

Prof. Szukalski mówi, że to, co teraz się dzieje z osobami mającymi 50-60 lat, wpłynie na ich dzieci. Nie ma się co łudzić. Problem dopiero się rysuje, za kilka lat napęcz- nieje. Wtedy pierwsze powojenne roczniki wyżu demograficznego przekroczą 80 lat. I pojawi się problem większy niż ten dzisiejszy – gdy część jeszcze jakoś sobie radzi, a część na razie nie jest w stanie zrobić zakupów większych niż dwie bułki i mleko. Za kilka lat będą już być może leżeć i z pewnością tych leżących będzie więcej niż teraz. W pewnym momencie mogą się pojawić dwa pokolenia seniorów – te "dzieci" mające teraz 50+ i tyle swoich problemów, że przestaną sobie radzić z problemami rodziców mających 80+ – mówi prof. Szukalski. – Jedni i drudzy będą potrzebować opieki. I to spadnie na dziecio-wnuki, które teraz być może nawet tego nie podejrzewają. Będą mieć 40-45 lat i poważny problem.
Odcięci od uczuć. Nauczono nas zastępować swoje autentyczne emocje atakiem lub ucieczką
Małgorzata Święchowicz
 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: