Wyzwanie Grunwaldu (2)

WW Historia

Znakomity historyk i eseista, Paweł Jasienica, uważał niezdolność elity politycznej Królestwa Polskiego do ogar- nięcia i rozwiązania problemu Zakonu Krzyżackiego za jedną z kardynalnych przyczyn upadku Rzeczpospolitej w XVIII wieku.  

Samo istnienie agresywnego organizmu państwowego u granic Królestwa stanowiło zagrożenie. Od zaboru Pomorza Gdańskiego w roku 1309 było też wiadome, iż nie ma naturalnych barier rozwoju Państwa Zakonnego. Było ono z założenia skazane na podbój sąsiednich terytoriów. Anihilacja pogańskich Prus mogła być czasowym odciążeniem polskiego pogranicza, lecz krótkowzroczna polityka upatrywania w Krzyżakach sojusznika na dłuższą metę była zabójcza. Zakon bowiem przewyższał polskiego sąsiada w organizacji, administracji i gospodarce. Nie można też było zakładać dobrego sąsiedztwa i koegzystencji, jeżeli Polska dążyłaby do restytucji Pomorza. A do odzyskania Gdańska i całego Pomorza państwo polskie, w jakiejkolwiek formie, dążyć musiało, jeżeli chciało się normalnie rozwijać. Gdańsk stanowił okno na świat polskiej gospodarki, co uwidoczniło się szczególnie w wieku XVI-tym. Tak, a nie inaczej usytuowane między ujściem Wisły, Pregoły i Niemna państwo Krzyżaków skazane było na konflikt z Polską. O samodzielnej Litwie nie piszemy tu o tyle, iż pozostawione samo sobie Wielkie Księstwo podzieliłoby w ciągu około stulecia los swych pruskich pobratymców. Co do tego sami Litwini wątpliwości nie mieli, stąd ich niechętny zwrot w kierunku Krakowa.

Niestety – wielkie zwycięstwo pod Grunwaldem, zdaniem Jasienicy i wielu innych historyków, nie zostało odpowiednio wyko- rzystane. Zakon nie tylko przetrwał, ale nadal stanowił zagrożenie dla Polski. Dopiero w pół wieku później, po Wojnie Trzynastoletniej ogromnym wysiłkiem, udało się skonsumować grunwaldzkie zwycięstwo poprzez odzyskanie Prus, a i to tylko Królewskich. Ponowne pół wieku z okładem upłynęło od Pokoju Toruńskiego do Hołdu Pruskiego. W tym właśnie iluzorycznym sukcesie roku 1525-go, powstaniu lennego protestanckiego Księstwa w Prusach upatrywał Jasienica kluczowy błąd polityczny Polaków. Tak, można wskazywać na paralele z procesem lennego wchłaniania Mazowsza. Ale klauzula umożliwiająca Hohenzollernom dziedziczenie byłych włości Zakonu taką drogę zamykała. “Lennik” z Brandenburgii “w Prusiech” musiał orientować się na wrogów Królestwa, w naturalnej dążności do uniezależnienia się. Zhołdowanie, będące dopuszczalnym rozwiązaniem w wiekach średnich, w systemie jednolitej, chrześcijańskiej Europy dawało szansę rozwiązania docelowo korzystnego dla interesów Polski. W wieku Reformacji nowy organizm państwowy stawał się śmiertelnym zagrożeniem.  

Pozostaje oczywiście pytanie, czy Jasienica i inni polscy historycy nie popełniają tu częstego błędu ahistoryzmu - oceny politycznej “ex post”, dokonywanej z dzisiejszej perspektywy, kiedy znamy wynik “wielkiej gry”.

Charakterystyczną cechą polskiego oglądu przeszłości jest ogniskowanie naszej perspektywy na jednym, kluczowym w naszym rozumieniu wydarzeniu dziejów. Nasza dumna historia, rozpoczęta pod koniec pierwszego tysiąclecia ery chrześcijańskiej w roku 966-tym Chrztem Mieszka, pełna wzlotów i cywilizacyjnych osiągnięć, ma dramatyczny finał. Dla Polaków punktem ogniskującym wszelkie oceny dziejów ich państwa oraz rozwoju kultury jest – musi być - ostateczny upadek Rzeczpospolitej. Rozbiory. Tragiczna triada podjętego, ostatecznego a śmiertelnego “wyzwania” i niepowodzenia zbiorowej “odpowiedzi”. Konstytucja – Insurekcja - Trzeci Rozbiór. AD 1795, Finis Poloniae!  
Anglicy, Francuzi, Niemcy patrzą na swą przeszłość w odniesieniach ‘punktowych’. To znaczy, oceniają znaczenie poszczególnych wydarzeń, widzą momenty zwrotne swej historycznej drogi, ale tę drogę postrzegają jako ciągłą. Dlatego na ich placach i ulicach stoją obok siebie pomniki monarchów, demokratów, piratów i rewolucjonistów, imperialistów i socjalistów. Historia trwa, dzieje się nieprzerwanie. (Zauważmy natomiast, że choć historii Kanady nie da się odciąć od wpływu okresu francuskiej dominacji tej części kontynentu, to ‘oficjalnie’ z Francją Ludwików Kanadyjczycy się nie identyfikują. Istnieje magiczna data: 1 Lipca 1867, to “wtedy” zaczyna się... ich Historia! Dziś zresztą zostanie przepisana na nowo, pod kątem współczensych wrażliwości i fobii!)   

W historii Polski wszystko, co zapisujemy i doceniamy w zbiorowej pamięci, zostaje sprowadzone - mniej lub bardziej świadomie - do prostej kwestii: jak dane wydarzenie wpłynęło na ostateczny upadek Państwa. Lub też, w jaki sposób - dzięki temu lub owemu zdarzeniu - nasza narodowa tożsamość ów polityczny upadek własnego Państwa przetrwała. Opisujemy np. szesnastowieczny, lukratywny dla szlachty handel zbożem przez Gdańsk i natychmiast wyciągamy wnioski: zbyt wielka zależność od dochodowego rolnictwa petryfikuje stosunki społeczne na wsi, opóźnia nas w rozwoju wobec… zaborców. Religijna tolerancja – a, szkoda; może absolutne monarchia lepiej poradziłaby sobie z zagrożeniem rozbiorowym? Może!

Królestwo Polskie z Litwą odniosło druzgoczące, bezprecedensowe (do czasu bitwy pod Agincourt) zwycięstwo pod Grunwaldem. Losy ich wielojęzycznych mieszkańców splotły się na trzy stulecia. Powstał unikalny twór polityczny w Europie, powstało unikalne pojęcie obywatelstwa i narodowości. Ów dumny, wolny, dbający o własne państwo republikanin – chowany na wzorach Rzymian, z Cycerona czerpiący cytaty. Natione Polonus! Do dziś myślimy pewnymi kategoriami w tamtym państwie wytworzonym. Ba, mówimy językiem Jana z Czarnolasu. Ale, jak sugeruje Jasienica i wielu innych uczonych i amatorów, urzeczonych alternatywną wizją naszych dziejów po roku 1410-tym, jakże inne byłoby nasze wspólne, dziejowe doświadczenie, gdyby elity Królestwa wykazały wówczas polityczną roztropność i wolę, gdyby zaciśnięto zęby i zdobyto ogarnięty początkową paniką Marienburg już wtedy.  
Można mnożyć rozpalające wyobraźnię pytania. Gdyby Witold nie myślał o rywalizacji z Jagiełłą, lecz patrzył dalej, poza partykularne interesy litewskich wielmożów? Gdyby panowie małopolscy wtedy sięgnęli po zabrany Gdańsk? Czy po starciu w proch potęgi Zakonu w ogóle zaistniałyby agresywne, zaborcze, polakożercze Prusy? Czy oparte mocno o Bałtyk, z poddanym Sejmowi królewskim Gdańskiem, z naturalnie zasymilowanymi, bogatymi miastami pruskimi Królestwo Jagiellonów nie zgniotłoby w razie potrzeby brandenburskich elektorów? Czy nie oparłoby się skutecznie Rosji Katarzyny?
Cdn.

NB. A propos historycznej fiksacji Polaków na kwestii “przezwyciężenia” geopolitycznego dziedzictwa rozbiorów. Projekt “Międzymorze AD 2020”. Tak między Bogiem a prawdą, choć traktowaliśmy odzyskanie niepodległości politycznej w roku 1918-tym jako kontynuację dziejów “tej samej” Rzeczpospolitej, zapowiedzianej niejako w Konstytucji 3-go Maja, mieliśmy do czynienia z nowym modelem państwowości.  

Wtedy, na zgliszczach monarchicznej Europy “post-napoleońskiej”, to raczej Dmowski, niż Piłsudski, okazywał się politycznym realistą. Odkładał mrzonki o wielonarodowej Rzeczpospolitej Jagiellońskiej, federacji motywowanej historycznym sentymentem (oraz lękiem przed imperializmem rosyjsko-niemieckim) na rzecz budowy nowoczesnego państwa narodowego. Po dwudziestu latach istnienia Drugiej Rzeczpospolitej, we wrześniu roku 1939-go nawet owa piłsudczykowska, romantyczna w swym kulturowym rodowodzie, próba powrotu do państwowej tradycji oraz geopolitycznego projektu Rzeczpospolitej przedrozbiorowej straciła rację bytu. Uchwycił ten fakt historycznego wyroku na polityczną koncepcję Wielkiego Ks. Litewskiego w unii z Polską, z chwilą sowieckiej inwazji, przenikliwy umysł prof. Stanisława Swieniewicza (jednego z nielicznych, którzy uratowali się z Katynia). Nie wskrzeszono ducha Grunwaldu.

Po roku 1945-tym żyjemy w Polsce nowej, zbudowanej w oparciu o konieczność znalezienia na mapie kontynentu miejsca dla naszej upartej, zajadłej i zdeterminowanej nacji, ale bez odwoływania się do historycznych granic. Propagandowe bajki o Ziemiach Odzyskanych - Olsztynie, Szczecinie czy Zielonej Górze - powtarzać mogą dziś jedynie zaślepieni komuniści lub niedouczeni nacjonaliści.  Jesteśmy po roku 1945 (czy też po 1989, bo co do granic ta polityczna cezura nic nie zmienia) Państwem Polskim, którego granice ukształtowały “dla nas” wielkie mocarstwa, w okresie między Teheranem, Poczdamem i Jałtą. W podobny sposób Lord Curzon “tworzył” polską granicę wschodnią w roku 1920-tym! Tak też kreślono granice państw w Afryce. Decydowały imperialne interesy, głownie Rosji. To jej przyznano Królewiec na mocy… praw historycznych! Szczecin zaś zabrano raczej Niemcom, niż “oddano” Polsce. Likwidowano bowiem ostatecznie, z zimnej, politycznej kalkulacji tak Stalina, jak Churchilla, długowieczne istnienie Niemczyzny nad Bałtykiem!

Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w obecnym czasie, kiedy ponownie na dyplomatycznej agendzie pojawiła się propozycja rewizji i przerysowania granic na wschodzie Europy. Były prezydent FR, Miedwiediew oficjalnie stwierdził, iż dotychczasowy ład, ten powstały po Zimnej Wojnie, przestał obowiązywać. A wojna na Ukrainie ma wymusić na międzynarodowej wspólnocie uznanie nowych ambicji Kremla. Oficjalne lekceważenie zaś państwowości suwerennej Ukrainy daje przedsmak tego, co Moskwa może zaproponować w ramach budowy "Nowego Ładu" całej Europie, na wschód od Odry.   
 
WMWojnarowicz

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: