Spiskowa wizja dziejów - Wiedeń 1683 (cz.I)

WWHistoria

W felietonach poświęconych polskiej historii wracam do problemu rozumienia momentów zwrotnych naszych dziejów i wyzwania, jakim jest odpowiednia ich ocena. Jak analizować poprawnie nasze dzieje i rzeczywiście uczyć się od przodków lub, na ich błędach? Czasem, bogatsi o wiedzę im niedostępną, stawiamy naszym przodkom niezasłużone zarzuty. Czasem zaś mamy rację wyrywając włosy z głowy nad ich naiwnością i brakiem rozwagi. Jak ocenią nasze czasy i decyzje dziś podejmowane przyszłe pokolenia Polek i Polaków? Oby nie musieli używać staropolskiej mądrości, „.., że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi!”.

Zbliża się rocznica jednego z najdonioślejszych wydarzeń w historii Polski – bitwy pod Wiedniem. 12 września Roku Pańskiego 1683 uderzenie 20-tysięcznego korpusu husarii rozbiło turecką armię oblężniczą Kary Mustafy i uwolniło na zawsze stolicę Cesarstwa od tureckiego niebezpieczeństwa.
Mobilizacja wojska, transport ludzi i sprzętu, zabezpieczenie materiałowe kampanii, przygotowanie planu bitwy oraz sama szarża uznawane są za osiągnięcie najwyższej klasy w całej historii wojskowości. Była to bez jakichkolwiek zastrzeżeń bitwa kluczowa dla dziejów całego kontynentu. Doszło bowiem nie tylko do militarnej konfrontacji politycznych rywali, lecz do starcia cywilizacji.

W naszych rozważaniach na temat bitwy pod Grunwaldem wyraziłem opinię, iż jednym z problemów naszej historiografii jest pisanie o przeszłości Polski przez pryzmat rozbiorów. Upadek Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku stanowi swoisty filtr, przez który sączy się światło naszych dziejów ojczystych. Docierający do nas obraz deformuje w specyficzny sposób wiedza o tym, co się ostatecznie z naszym państwem stało. Widać to doskonale właśnie w przypadku naszej największej wojennej wiktorii – zwycięstwa pod Wiedniem.

Czy warto było ratować Austrię, skoro to ta sama Austria przyłożyła sto lat później rękę do pierwszego i trzeciego rozbioru? Czy warto było walczyć z Turcją, skoro żadnych namacalnych sukcesów nam ani sama bitwa, ani późniejsze zmagania nie przyniosły? Pokolenia historyków, oddając cześć militarnemu geniuszowi Jana III Sobieskiego, podważają mniej lub bardziej zdecydowanie polityczną mądrość króla. A rzesze studentów wynoszą z wykładów obraz zgnuśniałej już wówczas Rzeczpospolitej, która dawała się omotać mirażom antytureckich krucjat, oraz intrygom Watykanu, kiedy inni wzmacniali się na rozpadzie tureckiego imperium. Byliśmy jak ten przysłowiowy "Murzyn", który zrobił swoje, i nikt mu za wysiłek nawet nie podziękował.
Zwolennicy tezy, iż pomaganie Austriakom to był historyczny błąd, zyskują dodatkowy, choć humorystyczny raczej argument. Otóż w związku z obchodami 330-ej rocznicy bitwy, w stolicy Austrii miała odbyć się radosna parada. Akces do owej parady zgłosiły ochotnicze grupy rekonstrukcyjne z Polski, które planowały uświetnić obchody przejazdem chorągwi husarskich w całej krasie historycznych rynsztunków. I okazało się, że owszem, organizatorzy zgodzą się na ich przemarsz... piechotą. Grupy ekologów zaprotestowały przeciwko męczeniu koni, a pacyfiści przeciwko zbędnej gloryfikacji militaryzmu. Nie wiem, jakim trzeba być ideologicznym głupkiem, aby takich argumentów używać. Ale takie dziś mamy czasy. Na pieszą defiladę konnicy nasi “towarzysze pancerni” całkiem sensownie się nie zgodzili i wiedeńskie obchody odbyły się bez “zbędnego” przypominania, komu Wiedeńczycy wolność zawdzię- czają! Niepoprawną historię poprawia się zresztą bez oporów i jakiejkolwiek logiki. W nowej wersji opery Mozarta, wystawianej w Toronto, wiedeńskie panny Turka witały radośnie.

Tradycja to, można powiedzieć, starej daty. Kampania minimalizowania zasług Polaków i samego króla Jana III rozpoczęła się nieomal nazajutrz po bitwie. Cesarz Leopold robił wszystko, aby to na niego spływała gloria “Obrońcy Chrześcijaństwa”. Odbijane w setkach egzemplarzy sztychy, na których umieszczano zwycięskich dowódców sławnej bitwy, pomijały historyczną dokładność i dbałość o prawdę. Polskiego wodza koalicji lokowano gdzieś z boku, a na pierwszy plan wysuwano postać cesarza, do tego z laską głównodowodzącego, co było jawnym łgarstwem. Sam zaś cesarz, spotkawszy się zaraz po bitwie z Sobieskim, obraził go poważnie, odmawiając odpowiedniego pozdrowienia syna królewskiego, Jakuba, co było bolesnym afrontem dla bardzo dbającego o honor swego (świeżej daty) królewskiego domu, Jana III. Powoli też w historiografii europejskiej lansowano tezę, iż sam udział Polaków był marginalny, a główne zasługi poniósł książę Karol Lotaryński.

Dlatego też poświęcimy trochę uwagi kilku epizodom sprzed trzech wieków, które pozwolą nam lepiej docenić zarówno samą kampanię wiedeńską, jak i politykę zagraniczną Jana III Sobieskiego. Zarzuty braku politycznej mądrości, wizji czy determinacji są krzywdzące i dla samego władcy, i utrwalają w nas bardzo szkodliwy nawyk oskarżania się samemu o brak politycznego rozumu.
Francuski spisek
Charakterystyczną cechą sytuacji politycznej w Europie tych czasów była dominująca pozycja Francji pod długoletnimi rządami Ludwika XIV. Polityka francuska “rozdawała” wówczas karty w Europie, budowała i rwała alianse, w zależności od własnych interesów. Polska była częścią europejskiej szachownicy, ale z punktu widzenia Paryża polskie interesy znaczyły niewiele.

Paradoksalnie, kiedy Jan Sobieski obejmował tron polski, Ludwik XIV traktował to jako osobisty sukces, widząc na tronie w Krakowie swego zdeklarowanego zwolennika. Tak zwane stronnictwo francuskie święciło w Polsce triumf. Jego dowodem był zawarty w czerwcu 1675-go roku traktat w Jaworowie; pojawiły się plany dosyć egzotycznego sojuszu Francji, Polski i Szwecji, który zagrażałby skonfliktowanej z Paryżem Brandenburgii. Polska miała na tym aliansie zyskać Prusy Książęce. Zanim jednak co do czego doszło, Francja rozpoczęła nową grę, obliczoną na poważne osłabienie Austrii. Francuzi zawarli sojusz z Turcją. Tu oczywiście wspólne interesy się rozeszły, gdyż Turcja okupowała od pokoju w Buczaczu (z 1672 roku) rozległe tereny Podola. Mimo prób dyplomatycznych, o zwrocie przez Turcję twierdzy w Kamieńcu ani reszt ziem mowy być nie mogło.

Wśród szlachty program odzyskania utraconych posiadłości na wschodzie cieszył się wielkim poparciem, do czego dochodził silny czynnik religijny. Pokój zawarty w Żórawnie, w 1676 nikogo nie zadowalał. Kiedy więc na początku 1683 roku Turcja rozpoczęła koncentrację wojsk na Bałkanach, doszło do finalizacji umowy sojuszniczej z cesarzem Leopoldem. Wtedy to stronnictwo francuskie otrzymało tajne polecenie storpedowania wojennych planów Sobieskiego.

System polityczny Rzeczpospolitej szlacheckiej pozostawiał w zasadzie kierownictwo polityki zagranicznej w rękach królews- kich, kontrolę nad wojskiem powierzał jednak Sejmowi. Tylko Sejm miał prawo uchwalać podatki na kampanie wojenne. Zdobycie zgody posłów na takie obciążenie nie było łatwe. Szef stronnictwa francuskiego, wpływowy podskarbi wielki koronny, Jan Andrzej Morsztyn miał już gotowy plan zerwania obrad Sejmu, a przez to praktyczne uniemożliwienie jakiejkolwiek mobilizacji. I francuska intryga, będąca sabotażem na rzecz gotującej się do zdobycia Wiednia Turcji, była bliska powodzenia. Gdyby nie jeden szczegół. Otóż tajna gra francuska była Janowi III doskonale znana. A stało się tak dzięki niespotykanym talentom łamania dyplomatycznych szyfrów pewnego mnicha, Michała Antoniego Hacki'ego, z cysterskiego opactwa w Oliwie. Będąc zaufanym sekretarzem króla Jana III, otrzymywał on regularnie do wglądu od generalnego poczmistrza Prus Królewskich, Kurlandii i Inflant, Pawła Gratta, całą korespondencję dyplomatyczną. Dzień po dniu, pracowicie odszyfrowywał tajne instrukcje, między innymi te przekazywane przez ambasadora Francji w Polsce, Pana de Vitry. Dzięki temu król Jan wiedział zawczasu, kto, co, (i za ile luidorów) będzie na sali sejmowej w Warszawie przeciw królewskim planom mówił. W odpowiednim momencie ujawniono panom posłom kompromitujące listy obcego dworu, a spiskowcy oskarżeni o zdradę interesów Rzplitej, ledwie z życiem uszli przed gniewem poruszonej braci szlacheckiej. Sam podskarbi Morsztyn ratował gardło ucieczką do Francji. Odpowiednie sumy podatków uchwalono i choć samo ich zebranie było czasochłonne, to mając w perspektywie ich napływ, Sobieski mógł ruszać z mobilizacją, pokrywając bieżące wydatki z własnej kiesy oraz obiecanych (i dostarczonych tym razem) subsydiów cesarskiego sojusznika. Można było zarządzać mobilizacje pod Krakowem. (Cdn.)   
W. Werner-Wojnarowicz
 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: