Nadciąga załamanie

Rząd powinien działać natychmiast

Dzisiaj ogromna większość Polaków przeżywa wojnę i współczuje Ukraińcom. Rządzący powinni jednak już działać w sprawie nadciągającego ekonomicznego załamania. Są sprawy, w których rząd mógłby i powinien działać natychmiast. Przede wszystkim skasować Polski Ład.
Ludzie mają prawo ulegać emocjom, ale nie mają prawa im ulegać rządzący ani odpowiedzialni analitycy czy liderzy opinii. Właśnie wtedy, gdy większość poddaje się rozgorączkowaniu, władza ma obowiązek patrzeć na sytuację chłodno i planować. Choć po prawdzie, planować powinna już wcześniej, na wiele wariantów rozwoju zdarzeń. Patrząc na rozwój sytuacji można mieć jednak niemal całkowitą pewność, że tak nie było.
To, co piszę, nie jest dzisiaj popularne. Większość Polaków drży teraz o Ukrainę i burzy się na widok zrujnowanych przez rosyjskich najeźdźców miast – domów, szpitali, szkół. Rosjanie zaczęli prowadzić wojnę totalną w swoim najgorszym stylu i oburzenie, jakie to budzi, jest całkiem zrozumiałe. Szczególnie że dzieje się to obok nas i dotyka narodu, z którym od lat koegzystujemy w zgodzie i sympatii, niezależnie od zaszłości historycznych. Te ostatnie zresztą może łatwiej będzie wyjaśnić, gdy konflikt się skończy.
Jednak podstawowe prawa rządzące światem nie zostały zawieszone. Wszystko kosztuje. Pięknoduchy mogą się oburzać, że „życia ludzkiego nie przelicza się na pieniądze”, ale, powiedzmy sobie szczerze, to frazes.
W tej chwili większość ludzi zaangażowanych w pomoc uchodźcom z Ukrainy niesie zapał. Ale zapał ma to do siebie, że z czasem opada. Jakkolwiek irytująco brzmiałoby to dla niektórych dzisiaj – ludzie nie będą w stanie gościć u siebie uchodźców miesiącami. A tymczasem rząd chwali się tym, że nie stworzył obozów dla uchodźców, bo w ogromnej części wzięli ich do siebie Polacy. Wspaniale – ale chyba nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to rozwiązanie tymczasowe. Trwałego nie widać, a przecież sytuacja uniemożliwiająca powrót Ukraińców do ojczyzny może trwać miesiącami.
Najbardziej realne zagrożenie
Ubożejący obywatele będą płacić mniejsze podatki i mniej kupować, a to przełoży się na zmniejszenie się popytu, niższe wpływy z VAT, w końcu rosnące bezrobocie. Bezrobocie to z kolei brak miejsc do pracy dla uchodźców, którzy chcieliby ją w Polsce podjąć – a znając Ukraińców, nie mam wątpliwości, że wielu by chciało. Problem w tym, że fala uchodźców to nie imigranci ekonomiczni, jakich znamy z poprzednich lat, ale głównie starsi ludzie i kobiety z dziećmi, którzy w jakiejś części pracować nie mogą. W każdym razie nie szybko.
Ubożsi Polacy będą mieć mniejszą chęć, aby pomagać uchodźcom – a nawet nie tyle chęć, ile po prostu możliwości. Jeśli ktoś będzie musiał wybierać, czy utrzymywać w swoim domu rodzinę z Ukrainy, czy móc kupić swoim dzieciom nowe buty, oczywiście wybierze to drugie. A takie wybory, które dziś wydają jeszcze może abstrakcyjne dla większości, wkrótce mogą się stać realne.
Ubożejące państwo nie zapewni ani sobie bezpieczeństwa, ani dachu nad głową potrzebującym, będzie za to narażone na zdominowanie przez innych i rosnące społeczne napięcia. To ostatnie może również napędzać poczucie frustracji wynikające z pogarszającej się własnej sytuacji w zestawieniu z korzyściami, jakie Polska bardzo hojnie i chyba bez kalkulowania kosztów przyznała uchodźcom.

Większość skupiona jest dzisiaj na kwestii twardego, militarnego bezpieczeństwa Polski. Tymczasem stawiam tezę, że największym i najbardziej realnym zagrożeniem w krótkim i średnim terminie nie jest rosyjski atak, ale polski krach ekonomiczny, jakiego nie widzieliśmy od galopującej inflacji końca lat 80. Wynika to z nałożenia się na siebie wielu negatywnych czynników, z których część jest od Polski zależna, a część nie.
Te całkowicie lub częściowo od Polski niezależne to:
    •    deprecjacja złotówki wynikająca z bliskości Polski wobec strefy działań wojennych;
    •    wynikająca z tego samego potencjalna ucieczka inwestorów;
    •    szalejące ceny surowców energetycznych, mające wpływ na inflację;
    •    odcięcie Polski od rosyjskich surowców: ropy i gazu wskutek sankcji;
    •    wzrost cen żywności, spowodowany wstrzymaniem importu pszenicy z Rosji.
Te, na które możemy mieć wpływ, to:
    •    sytuacja polskich firm, które utraciły kontrakty, towary i majątek wskutek wojny, a prowadziły interesy w Rosji, na Białorusi i Ukrainie;
    •    Polski Ład, nakładający wielkie obciążenia na zwłaszcza mniejszych przedsiębiorców;
    •    rozdęty socjal, częściowo obejmujący, według deklaracji rządu, również uchodźców;
    •    polityka klimatyczna UE, będąca ogromnym obciążeniem dla polskiej gospodarki;
    •    antyinflacyjna polityka RPP, polegająca na podwyższaniu stóp procentowych.
Samonapędzająca się spirala
Prześledźmy pokrótce, jakie są powiązania pomiędzy tymi negatywnymi czynnikami. Deprecjacja złotówki wpływa na dwie kwestie. Po pierwsze – na ceny surowców energetycznych, zwłaszcza paliw, a to z kolei daje potężny impuls inflacyjny. Na ten czynnik nakłada się wzrost cen na rynkach światowych, będący skutkiem wojennej niepewności oraz trzymania nogi na hamulcu w dziedzinie produkcji ropy przez państwa OPEC. Po drugie – wpływa bardzo znacząco na budżety kilkuset tysięcy polskich rodzin, mających wciąż kredyty indeksowane w obcych walutach, głównie we frankach.
Inflacja napędzana przez rosnące ceny surowców będzie zmuszać RPP do podwyższania stóp procentowych, a to z kolei będzie podwyższać raty kredytobiorców złotówkowych (kolejne kilkaset tysięcy gospodarstw domowych) oraz zmniejszać dostępność kredytów i podnosić ich koszty. To z kolei ograniczy dostęp przedsiębiorców do pieniądza.

Firmy, które dopiero co zaczęły się wydobywać z epidemicznego marazmu, zostały od początku tego roku przyciśnięte fatalnymi przepisami Polskiego Ładu, zarówno poprzez ich skomplikowanie, jak i znacząco wyższe koszty działalności. Muszą też ponosić, pośrednio lub bezpośrednio, koszty polityki klimatycznej UE, które również jest czynnikiem proinflacyjnym. Z powodu sytuacji na wschodzie Polski zamarł tam właściwie całkowicie sektor turystyczny i nie wiadomo, czy będzie działał w wakacje.
Z powodu inflacji topnieją zapasy finansowe obywateli, czego skutkiem będzie ucieczka z pieniędzmi do form inwestowania charakterystycznych dla trudnych czasów. Zapewne głównie do złota, bo w atmosferze wojennej nieruchomości nie są już tak atrakcyjne. To wpłynie na niechęć do wydawania pieniędzy, a więc siądzie popyt konsumencki. To zmniejszy wpływy podatkowe.
Mamy zatem do czynienia z samonapędzającą się spiralą złych czynników, za której sprawą coraz realniejszy staje się scenariusz stagflacyjny: stagnacja albo nawet spadek PKB przy galopującej inflacji. Co do tej ostatniej, scenariusz średniorocznego jej poziomu w wysokości 10 proc. wydaje się dzisiaj mocno optymistyczny. Jakkolwiek trudno przewidywać, bo wszystko zależy od przebiegu wojny w Ukrainie, to można założyć, że realne jest kilkanaście procent. A to jest już dramat. Pozostaje mieć nadzieję, że spełni się zaktualizowana już po wybuchu konfliktu prognoza Goldman Sachs: spadek wzrostu PKB z 5,9 do 5,5 proc. oraz wzrost inflacji do 8,9 proc. Ale to ostatnie wydaje się wręcz hurraoptymistyczne.
Wszystko to nijak nie spina się z ambitnymi planami zwiększenia wydatków na wojsko do 2,5 proc. PKB już w 2024 r., zawartymi w projekcie Ustawy o obronie ojczyzny. Pieniędzy na to po prostu nie będzie, chyba że rząd rozkręci maksymalnie drukowanie pieniądza. Co oczywiście byłoby kolejnym impulsem inflacyjnym.
Umieśćmy to teraz w szerszym kontekście europejskiego krajobrazu, a zobaczymy, że najbardziej narażona (poza krajami bałtyckimi) i czyniąca dzisiaj największe wysiłki na rzecz uchodźców Polska może ucierpieć najbardziej w relacji do innych dużych krajów UE. Ten rok może wymazać całe lata bogacenia się naszego kraju i jego obywateli, podczas gdy inni – w tym Niemcy, mające, jak już widać, mimo sankcji na uwadze głównie swój interes, co nie jest zresztą dziwne ani zaskakujące – ucierpią znacznie mniej. Stając się państwem frontowym, możemy się zarazem stać państwem staczającym się w ubóstwo, a to już naprawdę złowroga kombinacja.
Co powinien zrobić rząd
Wzmożonym i oburzonym zwracaniem uwagi na ekonomiczną stronę sytuacji, mówię zatem: silna gospodarczo Polska to Polska bezpieczna. Polska zubożałych, sfrustrowanych swoją sytuacją obywateli to Polska zagrożona, słaba, targana niepokojami. To nie jest brak empatii czy liczykrupstwo, ale rozmowa o bezpieczeństwie.
Co rząd powinien zrobić? Szykowana jest specustawa, dotycząca uchodźców. Osoby prywatne i firmy, udzielające im pomocy, mają mieć ulgi podatkowe. To dobrze, ale to też o wiele, wiele za mało. Przede wszystkim należy uwolnić polskich przedsiębiorców i polską gospodarkę z wszelkich zbędnych obciążeń. Ponieważ, tak czy owak, czekają nas ciężkie czasy, lepiej wyjść im naprzeciw przez skasowanie rozdawnictwa niż zachować je, by za moment przyczyniły się do gospodarczego upadku, na którym stracą wszyscy, z obdarowywanymi włącznie.
Oto kilka propozycji.
Po pierwsze – natychmiast powinna zostać wycofana ustawa podatkowa Polskiego Ładu. Dla uproszczenia powinniśmy powrócić do poprzednich reguł podatkowych. Plan minimum zaś to skasowanie składki zdrowotnej niemożliwej do odliczenia – bo to stanowi największe obciążenie dla większości przedsiębiorców. Powinno za tym pójść uchwalenie przepisów zapewniających stałość prawa w Polsce – np. gwarantujących długą karencję przed wejściem w życie przepisów ewentualnie zmieniających system podatkowy. To da szansę na zatrzymanie inwestorów, których w Polsce jeszcze grubo przed wojną odstraszała niepewność prawa.
Po drugie – podjęcie z UE twardych negocjacji w sprawie ulżenia Polsce w kwestii opieki nad uchodźcami, poprzedzone całościową i wybiegającą naprzód kalkulacją kosztów, jakie w związku z przyjęciem mieszkańców Ukrainy ponosi Polska – nie tylko jako państwo, ale również jako jego obywatele. Na razie rząd dość beztrosko stwierdza, że cały ciężar wzięliśmy na siebie, ale „mamy nadzieję”, że Unia Europejska przyjdzie nam z pomocą. To niepoważne podejście. Negocjacje, i to stanowcze, w sprawie funduszy powinny trwać już od początku konfliktu.

Dzisiaj UE planuje przekazać krajom, do których napływają Ukraińcy, 500 mln euro specjalnego wsparcia. To śmiesznie mało. W czasie kryzysu uchodźczego w latach 2015-16 UE wypłaciła Turcji – faktycznie w zamian za nieprzepuszczanie migrantów dalej – 6 mld euro. Polska ma dzisiaj prawo domagać się sumy niewiele mniejszej tylko dla siebie, a sum proporcjonalnych do potrzeb – inne państwa, przyjmujące uchodźców. Zwłaszcza że te pieniądze nie miałyby być, inaczej niż w przypadku Turcji, łapówką, ale faktyczną pomocą.
Konieczne są też rozmowy o relokacji uchodźców poza Polskę. Choćby w Niemczech około 90 proc. obywateli opowiada się za przyjęciem uchodźców. Część krajów UE może wypominać Warszawie, że w czasie poprzedniego kryzysu sprzeciwiała się mechanizmowi relokacji, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że rozmowy na ten temat powinniśmy podjąć jak najszybciej. Warto też pamiętać, że w UE stosunek do migrantów wyraźnie się zmienił, co widać było podczas szturmu na polską granicę od strony białoruskiej, a więc nasza postawa sprzed siedmiu lat jest dzisiaj mniej obciążająca.
Po trzecie – głęboka rewizja programów socjalnych, w tym 500 Plus. Rząd zapowiada wypłacanie tego wsparcia również uchodźcom. To zły pomysł – wśród nich są tacy, którzy tego potrzebują, ale i tacy, którym to potrzebne nie będzie. Uchodźcy nie powinni dostawać 500 Plus, ale powinni być objęci punktowymi planami wsparcia w miarę potrzeb. Ewentualnie, jako że Ukraińcy mogą być dla Polski cennym wsparciem demograficznym, o ile postanowią zostać po zakończeniu konfliktu, można by pomyśleć o zachęcie finansowej powiązanej z deklaracją wystąpienia o pobyt stały i płacenia u nas podatków.
W obliczu głębokiego kryzysu powinny zostać wzmocnione mechanizmy weryfikacji 500 Plus, należałoby też zrezygnować z wypłacania go na jedno dziecko. Konieczne byłoby zlikwidowanie nie tylko 14., ale i 13. emerytury oraz ograniczenie kosztownych prezentów w rodzaju wyprawki plus jedynie do naprawdę potrzebujących.

Po czwarte – rząd powinien wpłynąć na energetyczne spółki skarbu państwa, w tym Orlen, aby te maksymalnie ścięły swoje zyski. To ostatni element składowy cen nośników energii, który może jeszcze zostać ograniczony. W tej chwili ważniejsze jest zapobieganie galopującej inflacji niż zarobki firm energetycznych.
Po piąte – twarde postawienie, wręcz na zasadzie ultimatum, sprawy zielonego ładu UE. W obliczu swojej sytuacji Polska nie może sobie pozwolić na wypełnianie absurdalnie wyśrubowanych celów Fit For 55, a system handlu emisjami dwutlenku węgla powinien zostać natychmiast wyłączony z obrotu giełdowego. Tu jest już delikatne ustępstwo ze strony UE, skoro nawet Frans Timmermans zaczął mówić o przedłużeniu korzystania z węgla w obliczu odcinania przez UE rosyjskiego gazu, który miał być paliwem przejściowym w drodze do neutralności klimatycznej.
Po szóste – podjęcie rozmów z bankami w celu wypracowania mechanizmów ochronnych dla kredytobiorców, zarówno frankowych, jak i złotówkowych. Państwo musi tu zagrać z pozycji siły; ma do tego odpowiednie instrumenty. Zyski banków nie są teraz najważniejsze. Te instytucje, i tak zarabiające dobrze na swoich klientach, muszą w obecnej sytuacji wziąć na siebie część ciężaru.
Po siódme – jak najszybsze wypracowanie pakietu pomocy, choćby poprzez ulgi podatkowe, dla firm poszkodowanych w wyniku wojny.
Po ósme – podjęcie na poważnie tematu przyjęcia euro. Argumenty przeciwko przyjmowaniu wspólnej waluty wciąż są mocne, ale okoliczności sprawiają, że ich waga osłabła, a wzmocniła się waga czynnika stabilności walutowej.
O tym rząd nie myśli
Te punkty nie są jakimś wielkim odkryciem. Wymagałyby jednak od rządzących odejścia od socjalnej, etatystycznej logiki, jaką się dotąd kierowali, oraz zerwania z praktyką kupowania sobie wyborców za pieniądze wszystkich podatników. Czasy są nadzwyczajne, a perspektywa gospodarczego krachu realna, więc może jednak PiS będzie w stanie zerwać z dotychczasowym paradygmatem i spojrzeć na sytuację z bardziej państwowego, mniej partyjniackiego punktu widzenia. Czasu naprawdę nie mamy wiele.

Entuzjazmu w sprawie pomocy Ukraińcom wystarczy w mojej ocenie jeszcze na miesiąc, może dwa. Potem fala kryzysu, może wręcz ubóstwa, uderzy z taką siłą, że nie będzie co zbierać. Nad współczuciem dla pokrzywdzonych wojną górę weźmie troska o swoich najbliższych. Dzisiaj rząd wydaje się o tym w ogóle nie myśleć.

Łukasz Warzecha  

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: