Jedna taka wiosna, cd.
Z daleka od szosy (250)
Dzisiaj dalszy ciąg wiosennej wyprawy. Jest rok 2017. Jesteśmy już z Andrzejem na H-wy 117 wiodącej na wschód od H-wy11. Dojeżdżamy do Baysville i skręcamy na północ. Jeszcze kilkanaście kilometrów i będziemy na miejscu. Jeszcze w Baysville po prawej stronie jezioro. Przez wiele lat pozom wody był niewysoki. Widać było masę kikutów drzew sterczących z wody. Dzisiaj jedna gładka tafla wody nie przebita żadnym pniakiem. Dawno nie widziałem tu takiej wysokiej wody. To samo jest na Wielkich Jeziorach. W Jeziorze Ontario woda podniosła się ponad pół metra i zalewa plaże i mariny. Pamiętam jedną z przepowiedni zwolenników spiskowej teorii dziejów, że Amerykanie wypompowują wodę z Wielkich Jezior ukrytym podziemnym wodociągiem czy też wielką rurą i dlatego poziom tak bardzo się obniża. Czy to znaczy że zaczęli wpompowywać ją z powrotem? Pewnie tak. Do zjazdu na polanę gdzie czeka Zigi dojeżdżamy bez kłopotu. Stoi tam biały pick-up z bardzo poważną przyczepą na której stoi koparka. Plan jest taki, że najpierw Andrzej (i ja) spróbujemy przejechać. Za nami w pewnej odległości ma jechać Zigi. Jeśli się zakopiemy, to najpierw spróbujemy wyciągnąć się ATV na gąsienicach, a jeśli nie pomoże to użyjemy koparki. Tak czy inaczej jesteśmy zdeterminowani by dojechać na miejsce. Tzn. Andrzej jest. Ja to tylko bagaż i pasażer. Jest jeszcze wcześnie i powietrze całkiem rześkie. Ruszamy. Wody w pierwszych kałużach zaskakująco mało. Wystają nawet pochowane poprzednio głazy, które tak starałem się w ciemno omijać poprzedniego lata i jesienią. Idzie nam dobrze. Bez kłopotu dojeżdżamy do rozwidlenia leśnego duktu. W prawo do kabiny Andrzeja, w lewo gdzieś tam het… Dopiero tutaj zaczęła się „zabawa” Samochód tańczy i podskakuje jak by był małą zabawką. Błoto i brudna woda pryskają aż na dach. Słychać z tyłu huk. To prawdopodobnie oś przyczepy niżej zawieszonej walnęła w jeden z głazów. W takim momencie nie można się zatrzymać. Andrzej o tym wie. Jakimś cudem mijamy ten poligon, dojeżdżamy do zawieszonego w poprzek duktu grubego łańcucha. To wjazd na ziemię Andrzeja. Wysiada, otwiera kłódkę, odrzuca łańcuch i za chwilę jedziemy dalej. Jeszcze jedna ciężka przeprawa i za chwilę majaczy wśród drzew znany mi dom. Stoi. Przetrwał zimę. Andrzej dzwoni do Zigi, że przejechaliśmy. Otwieramy drzwi domu z obu stron. W środku wszystko tak jak zostało jesienią. Rozpalam w piecu. Potrzebuję trochę ciepła do pracy. W kurtce to żadna robota. Dzwoni Zigi. Zakopał się na dojeździe. Andrzej odczepia swoją przyczepę i jedzie po niego. Pick-up Zigi ma potężniejszy silnik i w związku z tym jest dużo cięższy. Ta waga wystarczyła aby usiadł na podwoziu. Ma też dużo cięższą przyczepę z jeszcze cięższą koparką. Nic dziwnego, że stanął. Po dziesięciu minutach podjeżdżają zaczepieni razem. Te dwa potężne samochody chyba by mogły przyciągnąć czołg. Zająłem się swoją pracą meblową, Andrzej i Zigi ruszyli naprawiać drogę. Po dwóch godzinach skończyłem swoje, usmażyłem sobie kiełbaskę na ognisku rozpalonym za pomocą kory brzozowej i poszedłem zobaczyć jak idzie Andrzejowi. Nie mogłem uwierzyć, że nigdy tego przedtem nie robił. Wykopał w poprzek drogi głęboki rów, w którym ułożyli dren i zasypał to z powrotem, usunął co większe głazy. Raz musiał się sam wykopywać z bagna, bo nie mógł ruszyć. Gdy pytałem skąd wie jak, powiedział, że widział w telewizji. Wierzę mu. Widziałem jak operował walcem i spychaczem. Też pierwszy raz w życiu, a jakby zawsze to robił. Tak minął cały dzień. Przyszedł czas na powrót. Na świeżo zakopanych rowach Andrzej położył z Zigi płyty grubej sklejki. Przejechał po tym najpierw koparką, potem Zigi ATV, potem samochód Andrzeja, potem Zigi. Teraz wzięli te płyty sklejki na przyczepę i przewieźli je na drugi rozkopany przejazd. Znowu ta sama operacja. Udało się. Teraz wystarczy kilka dni by woda zeszła drenem w las a grunt stwardniał. Mamy to sprawdzić za kilka tygodni. Teraz ładujemy ATV na przyczepę. Ja mam pojechać Andrzeja pick-upem do polany przy szosie i tam poczekać, a Andrzej z Zigi będą jeszcze wykopywać koparką spusty wody z największych kałuż i wybierać najgorsze głazy. Tam gdzie rano było niewiele wody, teraz jest jej dwa razy tyle. Nie wiem skąd się wzięła, bo przecież nie padało. Kamienie i głazy znowu pod powierzchnią i trzeba się domyślać gdzie są. Pamiętam tor jazdy z jesieni i trzymam się tego. Najgorzej jest na potężnym głazie z pionowym dużym uskokiem. Jak się go najedzie niewłaściwym torem to można zawiesić samochód i już tam pozostać. Problem jest taki, że w tę stronę jedzie się z góry i trzeba zgadywać, bo uskoku nie widać, schowany jest pod maską. Udało się. Przyczepa też w całości i o nic nie huknęła. Dojeżdżam na polanę. Mimo głębokiej wody nie stuknąłem żadnego głazu ani kamulca. Czekałem na nich „tylko” dwie godziny. Andrzej przekopywał każdą kałużę i każde błotniste bajoro. Wyrywał każdy głaz i większy kamień. Chyba powinien zmienić zawód. Po zapakowaniu koparki ruszyliśmy do domu ok 20:00 Wydawało by się, że powinniśmy być na miejscu przed jedenastą. Nie dane nam to było. Najpierw , już za Berry zamknięta autostrada 400. Jedziemy objazdem do H-wy 10 (Hurontario St.) . Już prawie Brampton, widać światła Mississauga w oddali, już autostrada 410 i… po kilku kilometrach… zamknięta. Znów objazd, tym razem przez samo centrum Brampton. Do domu dojeżdżam po północy. Ale i tak było fajnie. Jeszcze tylko wyjście z psem i spać.
Marek Mańkowski
Comment (0)