Jesienne obyczaje
Po głębszym... namyśle
Od kilku lat pomieszkuję znowu w Polsce. Po dwóch dekadach spędzonych głównie w Stanach, RPA i w Kanadzie mam okazję na nowo odkrywać piękne zakątki naszej ojczyzny. Z racji uwarunkowań służbowych i osobistych często podróżuję na trasie Kutno – Włocławek. Okolica piękna, teren równinny, może i bez spektakularnych widoków, za to droga prowadzi przez wspaniałe, gęste lasy. Zimą można podziwiać uroczo ośnieżone drzewa, a wiosną i latem głęboką, przebogatą zieleń. Jesienią, jadąc szosą w okolicach Włocławka, zaobserwować można nie tylko wspaniałe złociste kolory października, ale także wyjątkową koegzystencję ludzi z lasem, i to na kilku płaszczyznach.
O tej porze roku grzybiarze tłumnie ruszają na łowy. Sam też lubię smak podgrzybków, prawdziwków, nawet pospolitych maślaków. Dla niektórych, takie dary lasu stanowią też źródło dochodu. Czemu nie? Jak człowiek cały ranek łazi przygarbiony, schylając się po co lepsze okazy, to nie grzech parę złotych zarobić, odsprzedając swoje zbiory. I tak, co kilkaset metrów, przy drodze pojawiają się małe stragany z koszyczkami pełnymi dorodnych okazów. Piękne sztuki! Ale to nie jedyne okazy, jakie można jesienią spotkać przy leśnych kujawskich szosach. Straganowi handlarze mają tu bardzo wymagającą konkurencję. Otóż, naprzeciwko ich stoisk, a czasem nawet w tych samych przydrożnych zaułkach, swoje walory prezentują i chętnym na sprzedaż oferują, powabne damy, przeważnie o karnacji sowicie wysmaganej promieniami słońca.
Cóż, wolny kraj. Każdemu według potrzeb. Jednemu grzybki, drugiemu… Swoją drogą, ciekawe, że obie te grupy wydają się całkiem zgodnie dzielić przydrożną przestrzeń. Ilekroć przejeżdżam, nikt nikogo nie przegania, nikt nikomu w drogę nie wchodzi. Sprzedawcy grzybów przeważnie w swoich autach oczekują na kupujących. Panie przydrożne raczej na stojąco, pląsając z gracją, rzadziej na rozkładanych krzesełkach, wpatrzone w telefony, wczytują się w informacje z internetu. Kto wie, może i jakaś współpraca tam się odbywa? Może i jaki handel wymienny? Przecież damy jeść muszą, a grzybki smakowite, więc wymiana barterowa kwitnie? Tłumaczyłoby to Polaków pasję do grzybobrania. Kto chciałby budzić się o świcie w weekendowy poranek i, za przeproszeniem, dymać do lasu? No chyba, że…
Pamiętam jaki raban podniósł się w ojczyźnie, kiedy przed kilkoma laty, w ramach zwalczania covida, rząd wprowadził zakaz wstępu do lasów. Polacy, w większości lud raczej zasiedziały i kanapowy, strasznie się buntowali, że niby dlaczego do lasu iść nie wolno. Choć na co dzień niemożliwością jest tego czy owego z domu na spacer wygnać (no chyba, że po piwo) to nagle, kiedy święte prawo do przechadzki po lesie odebrane zostało, to w kraju niemal do rewolucji doszło. Zachwycony byłem postawą rodaków, a ich miłość do lasu i upodobanie do obcowania z naturą, radością i dumą mnie napawały. Teraz, kiedy już na własne oczy nadwiślańskie obyczaje miałem okazję poznać, zrozumiałem, że nie o las i nie o naturę wtedy się jednak rozchodziło. Bardziej przyziemna motywacja moimi krajanami kierowała, a mianowicie, grzybów i innych leśnych rozkoszy mi brakowało. Nie oceniam, a po ludzku, to nawet rozumiem.
I tak, każdego dnia, przy trasie do Włocławka, ludzie korzystają z przynależnych im praw. Grzybiarze – z dostępu do lasu, panienki – z prawa pobytu w Polsce, zaś kierowcy – chętnie korzystają z ofert i grzybiarzy i panienek. A wszystko to na Kujawach, gdzieś między Bogusławicami a Modliborzem tam, gdzie jest zjazd na Księżą Kępkę. Swoją drogą te świętoszkowate nazwy miejscowości przypominają mi moje podróże z Toronto do Montrealu. Kto jechał, ten potwierdzi, że po stronie Quebeku istny natłok wiosek i miasteczek nazwanych na cześć wszystkich chyba świętych tego świata.
Tęsknię za jesienią w Kanadzie, ale i tu, na Kujawach październik w tym roku jest piękny. Lasy przyciągają tym, co mają najlepszego do zaoferowania. Pogoda wspaniała, zachęca do wypadów na łono natury, a na łonie, wiadomo, beztrosko i przyjemnie. Chyba pojadę na grzyby.
Paweł Gębski
Comment (0)