•   Saturday, 27 Apr, 2024
  • Contact

Do Kanady – 60

Z daleka od szosy (212)

Nie byliśmy bogaci. Daleko nam było do domu z basenem, jaki miała moja siostra, ale starczało nam na wszystko. Inna sprawa, że benzyna kosztowała wtedy 45 centów za litr, a pełny sklepowy wózek zakupów spożywczych z Dominion (ta sieć sklepów to teraz Loblows i Superstore) nie przekraczał 100 dolarów w stosunku do obecnych ponad dwustu w roku 2019. Ale byliśmy w Kanadzie i wszystko było przed nami.
Nigdy nie byłem typem, który odkłada coś na później. Jeśli coś było w moim zasięgu to chciałem to mieć teraz. Potem to mogę umrzeć. Może nie jest to najpopularniejsza filozofia - na pewno nie jest - ale jest moja, i jak do tej pory nie żałuję.
Rok 1989 to rok, w którym po raz pierwszy spotkałem się z gazetą „Gazeta”. Na Mallu koło naszego bloku przy 1151 Dundas St. był polski sklep. Tuż koło „mojego” banku Toronto Dominion. Nie ma go już tam od dawna, jest tam teraz „Dollar Store”, ale wtedy było to miejsce ze stolikami, gdzie można było wypić kawę, coś przekąsić i zrobić polskie zakupy. Prawie każdego dnia po pracy wpadałem tam na kawę, siadałem i czytałem polską gazetę.
Początkowo był to „Związkowiec”, ale pewnego dnia pojawiła się „Gazeta”. Początkowo pojawiała dwa razy w tygodniu, a niedługo w trzy (poniedziałek, środa, piątek). Od razu przypadła mi do gustu. Była profesjonalna, ciekawa, z dużą ilością wiadomości zarówno z Polski jak i z Kanady, z komentarzami Andrzeja Kumora, które trafiały dokładnie w moje poglądy polityczno-socjalne. Teraz nie mogłem się doczekać dnia, w którym dostanę nowy numer. Nadszedł czas, gdy w „Gazecie” powstała „gorąca linia” i można było dzwonić ze swoimi uwagami. Zadzwoniłem do Andrzeja, by mu powiedzieć jak bardzo trafia do mnie ze swoimi poglądami. Po rozmowie umówiliśmy się na spotkanie w polskiej kawiarni w Mississauga, obok sklepu Krakowia. Rozmawialiśmy dobrze ponad godzinę. W pewnym momencie opowiedziałem mu o swojej pasji - polowaniu w Kanadzie. Zapytał czy nie chciałbym o tym napisać. To było zaskoczenie. Powiedziałem mu, że spróbuję. Nigdy nie myślałem o pisaniu. Moje wypracowania z polskiego w liceum, rzadko osiągały ocenę wyższą niż trójkę, a to z powodu ich krótkiej treści. Nigdy nie potrafiłem pisać rozciągliwych elaboratów. Pierwszy krótki tekst napisałem z pomocą Gosi, mojej żony. Najwyraźniej spodobał się Zbyszkowi Bełzowi, właścicielowi „Gazety”, bo ukazał się w następnym tygodniu. Dostałem ofertę cotygodniowego działu myśliwskiego. Tak zaczęła się moja współpraca z „Gazetą” w roku 1989. Nie do wiary, że minęło od tamtej pory trzydzieści pięć lat.
Uważam, że emigracja to przede wszystkim nauka języka kraju, do którego się przyjechało. Jest to niezwykle łatwe, kiedy jest się młodym, a jeszcze lepiej w wieku szkolnym. Gdy mamy na karku kilka dziesiątków lat to nie jest to już takie proste. Nie piszę tu o wyjeździe na tzw. kiedyś „saksy”, czyli do pracy na kilka tygodni, miesięcy czy nawet rok. To nie jest emigracja. Ale gdy zamierzamy urządzić sobie życie w nowym dla nas kraju, to poznanie języka i posługiwanie się nim jest wręcz niezbędne. Inaczej jesteśmy psychicznymi, sfrustrowanymi kalekami. Czytałem nie tak dawno wypowiedź jakiegoś pana Polaka, jak to nauka języka to strata czasu, bo trzeba kultywować tylko język ojczysty. Współczuję mu. Po co wyjeżdżał? Niech wraca i daje swoją pracę i siły Polsce, a nie wymądrza się tutaj. Mój kanadyjski szwagier Andrzej powiedział mi podczas mojego pierwszego trzymiesięcznego pobytu w Kanadzie w roku 1980, że przyjechanie na stałe do Kanady ze znajomością języka angielskiego to tak jakby się przywiozło ze sobą dwadzieścia tysięcy dolarów. Uwierzyłem mu wtedy i próbowałem usilnie by ten angielski poznać. Mały wstęp do nauki angielskiego miałem jeszcze w Liceum w Otwocku (1968 – 1972) gdzie przez dwa lata mieliśmy nauczycielkę tego języka. Zdawałem nawet egzamin na Politechnikę Warszawską z tego języka właśnie i zdałem, chociaż po latach przekonałem się tzw. „the hard way”, jaki ten mój angielski był kulawy. Nauka z kaset w obozie w RFN na pewno bardzo pomogła, ale to wszystko były bardzo mizerne początki.
Cdn.
Marek Mańkowski  

Z ostatniej chwili:
25 lutego 2024 r. dostałem od siostry bardzo smutną wiadomość. Andrzej Walicht, mój szwagier, człowiek któremu tak wiele zawdzięczam w Kanadzie, który kierował i pomagał w moich początkach w nowym kraju, który zaraził mnie Kanadą w roku 1980, dzięki któremu moje życie zmieniło kierunek na lepszy, zmarł w niedzielę nad ranem w domu w Mississauga. Dziękuję Andrzeju za to co dla mnie zrobiłeś. Zawsze pomagałeś ludziom bezinteresownie. Byłeś wspaniałym, niezwykle dobrym człowiekiem i przyjacielem. Będzie Ciebie bardzo brako- wało. Śpij w spokoju i już bez bólu.                                        

ŻEGNAJ

Uroczystości pogrzebowe odbędą się w kolejności:

• piątek 1.03.'24 od 16.00 do 17.00 i w sobotę 2.03.'24 od 12.00 do 13.00 - wizytacja (Meadowdale Funeral Centre, 7732 Mavies Rd. Brampton).

• Sobota 13.30 - Msza święta żałobna - Kościół parafialny pw. Św. Eugeniusza de Mazenod, 1252 Steeles Ave. Brampton.

• Złożenie zwłok 15.00 - Cmentarz Meadowdale 7732 Mavies Rd. Brampton.

• Przyjęcie - sobota 15.30-17.30 (M.F.C. - dom pogrzebowy).


 

 

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: