Do Kanady – Cd.

Z daleka od szosy (153)


Jest rok 1980. Moja pierwsza wizyta w Kanadzie, mój pierwszy wyjazd za granicę. Oficjalny wyjazd za granicę do cywilizowanego zachodniego kraju. No i stało się. Zakochałem się w Kanadzie od pierwszego wejrzenia. Po pierwszym powitaniu u siostry w Mississauga zająłem się tym, po co tak właściwie przyjechałem, czyli prowadzeniem firmowej furgonetki (vana) szwagra Andrzeja. Andrzej stracił na kilka miesięcy prawo jazdy za jakieś występki za kółkiem a biznes, który prowadził (ogrzewanie i klimatyzacja) nie mógł przestać pracować, zwłaszcza latem. Tutaj po raz pierwszy odkryłem, co to jest naprawdę klimatyzacja w mieszkaniach, firmach i samochodach i o ile wygodniejsze i przyjemniejsze jest z nią codzienne życie w letnie upalne dni. Prowadzenie samochodu to zawsze była moja pasja. Jeszcze do szkoły nie chodziłem, gdy jako mały brzdąc jeździłem z dziadkiem na kursy samochodowe, które dziadek prowadził w Słupsku i okolicach. Wcześniej poznałem zasadę działania silnika spalinowego i znaki drogowe niż pierwsze litery w szkole podstawowej, a w trzeciej klasie sam prowadziłem służbową „warszawę” dziadka Nowaka. Jak tylko wiek pozwolił zdałem egzamin na prawo jazdy w 1968 roku i gdy tylko miałem okazję to jeździłem. A było tych okazji dużo, łącznie z pracą w Polmozbycie przy sprzedaży „fiatów”, czy później w trasy po Polsce już własnym „fiatem”. Tak, więc ta praca u Andrzeja spadła mi jak z nieba, nie mówiąc już o poznaniu Kanady. No powiedzmy bardzo południowego Ontario. Wielką przestrzeń tego kraju poznałem dopiero dużo później. Czułem jednak tę przestrzeń i tę niesamowitą wolność. Pamiętam, gdy z Andrzejem spędzałem czas na płaskim dachu ówczesnego „Dominion” (dzisiaj to się nazywa „Metro”), dachu tak wielkiego jak cztery pełnowymiarowe boiska do piłki nożnej. Nie mogłem uwierzyć, że może być tak wielka powierzchnia pod dachem i że jest to magazyn produktów żywnościowych jednej tylko firmy, podczas gdy w Polsce w sklepach świeciły puste haki. Nie spędzało mi to jednak snu z powiek i chłonąłem to wszystko, co było tak nowe. Gdy na tym dachu patrzyłem na płynące po błękitnym niebie obłoki, wyobrażałem sobie jak wielką pokonują przestrzeń ciągle znajdując się w jednym kraju. Pamiętam też ten zupełnie nowy zapach powietrza. Świeży, wspaniały, bez smrodu spalin, mimo że tuż obok przebiegała autostrada 427 , po której mknęły masy samochodów i wielkich ciężarówek.. Zaskoczeniem też były dla mnie ceny zwykłych rzeczy, benzyny czy jedzenia. To były czasy, gdy jedzenie było tak tanie, że nie liczyło się praktycznie w kosztach budżetu domowego. Poszliśmy z Andrzejem na obiad do polskiej restauracji na Roncesvalles. Zamówiliśmy schabowego z ziemniakami i zasmażaną kapustą, jakąś zupę i do tego piwo. Koszt tego obiadu dla jednej osoby wyniósł cztery dolary. To nawet nie pół godziny pracy ówczesnych niewykwalifikowanych zarobków. A sam schabowy to było coś, co wspominam do dzisiaj, bo zajmował cały wielki talerz i był gruby i soczysty. Chyba kroili go wzdłuż schabu. Benzyna kosztowała wtedy .45 centów za litr. Czas płynął urozmaicony wyjazdami do Niagara Falls, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, czy do African Lion Safari, gdzie wjeżdżało się wtedy własnym samochodem, który obsiadły czasem małpy czekające na poczęstunek. Tam taż po raz pierwszy spotkałem niedźwiedzia grizzly, który złapał łapami za lusterko vana, którego prowadziłem i nie puścił póki nie dostał wszystkich ciastek, które mieliśmy ze sobą. Skąd wiedział, kiedy się skończyły nie wiem, ale dopiero wtedy puścił lusterko, mimo że próbowałem odjechać wcześniej. Trzymał tak, że koła vana buksowały na żwirowym podłożu. Miałem gdzieś zdjęcie z jego pyskiem przy bocznym oknie, ale gdzieś mi zaginęło po tych wszystkich moich przeprowadzkach. Po pracy i w weekendy lubiłem zabierać na spacer dwa wilczury siostry. Szedłem z nimi na południe Winston Churchill Blvd. Aż do jeziora Ontario co dawało 4.5 km w jedną stronę. Zawsze lubiłem chodzić, a psy miały frajdę. Nie było tam praktycznie żadnego ruchu i psy biegły sobie luzem po polu po zachodniej stronie ulicy. Teraz to oczywiście już nie możliwe. Trafik na QEW już wtedy potrafił być ciężki, ale gdy rzeczywiście było źle to jechaliśmy z Andrzejem z Toronto autostradą 401, która wtedy była prawie zupełnie pusta. Nie do uwierzenia teraz, prawda? A jednak tak było…
Cdn.
Marek Mańkowski  

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: