•   Saturday, 20 Apr, 2024
  • Contact

Spełnione marzenia - moja droga pod K2 (5)

Agata Kusznirewicz

W drodze powrotnej wciskam książki do mojego dużego bagażu. Zauważyłam, że torbę niesie osiołek, więc pewnie parę książek nie zrobi mu różnicy, a dla mnie to wielka ulga.

Prawie nic nie przeczytałam. Nie było czasu i sił. Wieczorem, po wielu godzinach marszu, zapadałyśmy się w ciepłe śpiwory, słuchając kropel deszczu odbijającego się o ściany namiotu.

Kilka razy sięgnęłam po książkę Susan Sontag pt „O fotografii”. Jej rozważania sprawiły, że bardziej się rozglądałam, obserwowałam, mniej uwieczniałam.

Zauważyłam, że Justynka działa podobnie. Zanim zdecyduje się na wyciągnięcie aparatu mija wiele czasu. Zdjęcia robi z jakąś rozwagą, spokojem. Nie ma w niej nic z raptowności użytkowników aparatów w telefonach.

Wracamy powoli, odznaczając z radością kolejne punkty noclegowe.

Ostatnią nocy na szlaku mamy spędzić po drugiej stronie Payiu, na przeciwległym brzegu rzeki. Trasa łatwa, przejście spokojne. Lunch jemy w okolicach bazy wojskowej. Popaduje, ale już nikt nie zwraca na deszcz uwagi. Nagle za naszymi plecami rozlega się ogromny hałas i olbrzymi huk. Zeszła lawina, osunęła się ściana i raczej do miejsca noclegowego nie dojdziemy.

Jednak Karim, należący do facetów, co to się łatwo nie poddają, ciągnie nas w stronę osuwiska, żeby przekonać się, że sytuacja jest na tyle niebezpieczna, iż o żadnym przejściu nie ma mowy.

Wracamy do Payiu, ale jak skoro stoimy na przeciwległym brzegu rzeki, a tu nie ma mostu, ani kładki, ani koni, które pomogłyby nam w przeprawie. Musimy wracać skąd przyszliśmy, czyli na lodowiec, bo to pod nim płynie rzeka. Powrót na lodowiec, przejście nieoznakowanymi szlakami i dojście do Payu zabiera nam wiele godzin.

Na miejsce dochodzimy po zmroku. Nasze bagaże, namioty i porterzy są w zupełnie innym miejscu, im udało się przejść drogę jeszcze przed zejściem lawiny.

Zapada decyzja o noclegu na miejscu. Nikt nie chce iść nocą po górach.

Wciskamy się więc do małej, osmolonej izdebki zabierając miejsce mężczyznom, którzy opiekują się obozowiskiem.

Miejsca mało, nas dużo. Atmosfera robi się napięta. Ludziom puszczają nerwy. Justyna podsypia, ja przy ścianie obok ćwiczę sztukę cierpliwości. Siedząc w kucki, w myślach rozprostowuję nogi. Obserwuję ludzi. Podziwiam tych, którzy w takich warunkach zasypiają bezproblemowo, pochrapując smacznie.

Współczuję tym przeziębionym, z kaszlem i osłabieniem. Im przecież jest jeszcze ciężej.

W środku nocy zjawia się Karim, który wraz z kilkoma porterami przyniósł nasze bagaże i mesę. Do niej przenoszą się najbardziej niecierpliwi. Ja przynoszę śpiwór, którym udaje nam się przykryć trzy osoby i tak skulone, przytulone, ale w cieple i z głową pod dachem zapadamy w krótki sen.

Poranek upływa na ożywionych dyskusjach na temat wczorajszego dnia.

Ciekawe, ile minie czasu, aż się wszystko w ludziach uspokoi, aż te złe emocje wygasną.

Dla mnie było to kolejne górskie doświadczenie. W górach niczego nie zaplanujesz do końca, nie przewidzisz wszystkiego. Czasami nie można walczyć, trzeba się poddać biegowi zdarzeń i z pokorą patrzeć, gdzie się dojdzie.

I to już prawie koniec naszej przygody w Karakorum. Musimy jeszcze dojść i dojechać do Askole, a stamtąd do Skardu.

Góry żegnam spokojnym spacerem wzdłuż rzeki. Idę podśpiewując. W końcu na zbocza gór mogę popatrzeć maszerując, zadzierając głowę wysoko do gór. Ostatnie dwa tygodnie to było kroczenie konia. Szłam ze spuszczoną głową przyglądając się każdemu kamieniowi leżącemu pod nogami. Obserwacja gór była możliwa tylko w czasie postojów.

Wracamy wymordowane, wyjałowione ale za to bardzo szczęśliwe.

Kilka razy w czasie tej wędrówki niemalże namacalnie obcowałyśmy z legendą i historią. Widziałyśmy najpotrzebniejsze góry. Wypełniły nas one znowu po brzegi, dając poczucie ogromnego spełnienia.

Jednak po kilku dniach od powrotu zaczyna gnębić mnie jakieś uczucie pragnienia. Wszystkie zmysły zostały w czasie wędrówki zaspokojone, jednak w głębi mam przekonanie, że dusza ciągle pozostaje głodna i spragniona. Szukam czegoś ulotnego, wew- nętrznego opanowania, które nie przychodzi.

Dzisiaj już wiem, że tak przejawia się tęsknota, która raz ożywiona nigdy nie gaśnie.

Człowiek tęskni do uczuć pierwotnych. Czystej miłości, prostych, przyjaznych międzyludzkich relacji, za słońcem i wewnętrzną równowagą. To wszystko można odnaleźć w wędrówce, bo przecież to droga jest celem.

Agata Kusznirewicz

Obszerna fotorelacje autorstwa Justyny Skawińskiej  znajdą Pańswto na blogu - justynaagata.blogspot.com/2022/09/spenione-marzenia-moja-droga-pod-k2.html

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: