Jedyna taka w Polsce

Wielkanoc

Jeśli noworoczny dźwięk dzwonu Zygmunta z Katedry Wawelskiej słychać aż do Wielkanocy - będzie to na pewno rok szczęśliwy. I ludzie w to wierzą, bo jak do tej pory ta przepowiednia zawsze się sprawdzała.
Wielkanoc leży ledwie... 40 km od Krakowa. Droga do niej nie najlepsza, to też i rzadko kto z obcych do Wielkanocy teraz zagląda. A kiedyś była to bardzo ważna miejscowość. Ta oryginalna nazwa małej pod- krakowskiej wsi, liczącej ledwie 70 numerów pochodzi od Misterium Zmartwychwstania Pańskiego. Do miejscowego dziedzica przyjeżdżali na Wielkanoc wierni z całej Polski. Była Wielkanoc ważnym miejscem dla wyznawców kalwinizmu. Tu mieszkał Główny Minister. Proboszczem wielkanocnej parafii kalwińskiej był słynny Wojciech Węgierski. On to właśnie doprowadził do powstania wielkanocnego zboru kalwińskiego, który w roku 1636 liczył 174 mężczyzn i 100 kobiet. W tym czasie mieszczanin krakowski Mateusz Królik buduje gościnny dom drewniany. Do Wielkanocy przenosi się słynny uczony Krakow- skiej Akademii - Jan Brożek. Rośnie sława miejscowej drukarni, która wydaje podręczniki i broszury propagandowe. Przez cały wiek 16-ty i pierwszą połowę wieku 17-go toczy się w Wielkanocy spokojne zbiorowe życie. Urzędnicy z Krakowa przyjeżdżają tu rzadko, bo droga do Wielkanocy jest trudna: wyboista i kręta.
Miejscowi kronikarze, osobliwie nauczyciel - samouk Andrzej Duda, który w okresie zaborów uczył miejscowe i okoliczne dzieci historii i języka polskiego, zapisał, iż po raz pierwszy nie usłyszano w Wielkanocy noworocznego dźwięku dzwonu Zygmunta w roku 1665. I właśnie wtedy zjawili się tu Szwedzi, niszcząc zbór i rabując skarbiec. Od tej chwili zaczyna się upadek Wielkanocy. Dziś tu trudno nawet trafić. Jest tu upadający wapiennik i zakład Bacutilu, który przy sprzyjającym wietrze sprawia, że łatwiej tu trafić "po węchu" niż według mapy. Zresztą na rzadko której mapie Wielkanoc jest zaznaczona. Jeszcze parę lat temu rozwijała się tu hodowla baranków - bynajmniej nie wielkanocnych ale prawdziwych merynosów i polskiej rasy górskiej, dzisiaj są w Wielkanocy dwa... no może trzy barany. Wełny nikt nie chce kupować, mięso baranie też przestało być atrakcyjne. Zachowały się natomiast prawdziwe wielkanocne "baby" - bo tu kobiety nie obrażają się, gdy się o nich tak mówi. To na ich barkach wspiera się dzisiaj Wielkanoc. Są jak prawdziwe baby wielkanocne - smaczne, duże i słodkie. Rozśpiewane w chórze kościelnym i zapracowane w polu i w gospodarstwach. A w ogóle to kobiet tu więcej niż mężczyzn. I starszych ludzi więcej niż młodych. Młodzi uciekają z Wielkanocy dokąd tylko się da, starsi przyglądają się temu ze smutkiem. Nie pomaga nawet poparta przykładami argumentacja, że cudowne źródełko z wodą z wielka- nocnych skał wapiennych sprawia, iż prawie każdy dożywa tu osiemdziesiątki. Nie ma chyba drugiej takiej miejscowości w Polsce, w której tak sędziwego wieku dożywają praktycznie wszyscy.
Dziś w Wielkanocy nie ma ani jednego wyznawcy kalwinizmu. Nawet słynna rodzina Bonnenbergów nie jest w stanie stwierdzić, który z ich przodków był ostatnim wielkanocnym kalwinem. Są tu wyłącznie Katolicy, których największym zmartwieniem jest to, że muszą chodzić do kościoła do sąsiedniej Gołczy. Że kawalerów jest dużo, którzy ani myślą żenić się z miejscowymi pannami - kto by się dziś takimi sprawami przejmował? Zresztą na Wielkanoc żenić się w Wielkanocy - za dużo dwa grzybki do barszczu. Na Wielkanoc w Wielkanocy są inne atrakcje.
Stara tradycja każe młodzieży udać się w drugi dzień świąt do lasu i w pole. Tak robili ich dziadkowie, wierząc, że w tym dniu pole, łąki i las upominają się o nich, o ich pracę. Młodzież już w to nie wierzy ale tradycja jest rzeczą świętą, zwłaszcza jeśli mieszka się w Wielkanocy.
W tym roku z niepokojem nasłuchiwano, czy słychać tu będzie noworoczny dźwięk dzwonu Zygmunta, bo to czas jakiś dzisiaj niepewny a od paru lat wręcz - jak to powiadają - "dziadowski". Był sklep - nie ma sklepu, nie ma też poczty, nie ma kościoła, o wieś nikt nie dba. Nawet ci, którzy przed wyborami przyjeżdżali tu na spotkania z mieszkańcami i dużo obiecywali - więcej się tu nie pojawili.
Najlepiej - powiadają w Wielkanocy - gdy dzwon Zygmunta bije w Krakowie na pogrzeb - wtedy w Wielkanocy zapowiadają się dobre tygodnie a nawet miesiące. Tak było wtedy, gdy Zygmunt dzwonił, kiedy w krypcie wawelskiej chowano prochy Słowackiego. Trochę słabsze "notowania" miał w Wielkanocy pogrzeb dziadka Piłsudskiego. Szeptem mówi się w Wielkanocy, że nie ma obecnie w Polsce nikogo takiego, komu dzwon Zygmunta mógłby dzwonić na pogrzebie. Czy to oznacza dalszą degradację Wielkanocy?
Na szczęście w Nowy Rok w Wielkanocy słyszano Zygmunta, aczkolwiek pesymiści i malkontenci powiadają, że był to Zygmunt...z radia. A optymiści dodają "z radia na pewno krakowskiego". Tak czy owak Zygmunta w Wielkanocy słyszano a dopóki go tu słychać jest zawsze nadzieja, że będzie lepiej.
Mic

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: