Wojna 1812 - Legenda Laury Secord

WWHistoria

Dziś powracamy (z lekkim wyprzedzeniem nadchodzącej „miesięcznicy” sprzed 211 lat), do wydarzeń okresu Wojny 1812 roku, jakie rozgrywały się na terenach amerykańsko-brytyjskiego pogranicza, które zrządzeniem Opatrzności stały się, wiek ze sporym okładem później, naszym miejscem osiedlenia.

Co sprawia, iż jedne wydarzenia zapisują się trwale w naszej pamięci, a inne są umieszczane w głębokich jej zakamarkach? Czasem bywa to zaskakujące zachowanie jednostki, od której nikt niczego wielkiego nie oczekiwał. Tymczasem, wbrew naukowym teoriom, jednostka nie musi być wcale ‚bzdurą’ czy bezwolną kukiełką na planszy rozgrywek, jakie toczą  wielcy i możni tego świata, wprzęgnięci w ramy dziejowych prawidłowości.

Nazwisko Laury Secord kojarzy się zapewne Państwu ze słodyczami. Tymczasem to legendarna postać, która osobistą odwagą zapisała się w annałach Wojny 1812 roku. Dzięki jej odwadze i inicjatywie załamały się ostatecznie amerykańskie plany opanowania Półwyspu Niagara.

Po porażce pod Stoney Creek oraz odejściu floty Chauncey’a pod Sackett’s Harbour, siły amerykańskie zamknęły się w Fort George. Brytyjczycy ulokowali natomiast wysunięte posterunki pod Beaver Dams i Twelve Miles Creek, aby utrudniać życie nieprzyjacielowi. Członkowie kanadyjskiej milicji oraz sprzymierzeni z Brytyjczykami Mohawkowie starali się przerwać komunikację Amerykanów z zapleczem. Dowodzący fortem brygadier John Parker Boyd postanowił rozprawić się z brytyjskim zagrożeniem atakiem. Do planowanego uderzenia wyasygnował pokaźnie siły ponad 500 regularnych żołnierzy 14 Pułku Pieszego, oraz oddziałów trzech innych pułków piechoty, 20 dragonów, konnych ochotników z Milicji stanu Nowy Jork oraz kompanię artylerii (2 działa 6-funtowe). Komendę nad całością powierzono dowódcy 14 Pułku, pułkownikowi Charlesowi Boerstlerowi.

Popołudniem, 23 czerwca, Amerykanie wyruszyli z Fort George, ale kiepsko prowadzeni, przebyli jedynie 11 mil. Stanęli w Queenston oraz małej osadzie St. David’s. Jednym z domostw, w których rozłożyli się na noc oficerowie był dom Jamesa Secorda. Był on co prawda kapitanem kanadyjskiej milicji, ale po odniesieniu ran w bitwie pod Queenston Heights (w 1812), jako inwalida pozostawał w domu. Amerykańscy oficerowie nie podejrzewali z jego strony niebezpieczeństwa, a rozstawione wokół St. David’s warty nie uznały też za konieczne pilnowania żony Secorda, gdy ta ruszyła poza ich linie w pole, aby “wydoić krowy”. Była to oczywiście wymówka, a dzielna małżonka Secorda, Laura, gdy tylko zniknęła z oczu wartownikom, natychmiast ruszyła poprzez las w kierunku brytyjskich posterunków, aby ostrzec je o amerykańskim planie ataku. Przedzierając się w ciemnościach przez gęste zarośla Laura Secord natknęła się wreszcie na posterunek Mohawków, którzy doprowadzili ją do dowodzącego skromniutkimi siłami porucznika Jamesa FitzGibbona.
Młody porucznik postanowił pozostać na swoich pozycjach i urządzić na nieprzyjaciela zasadzkę. Wzdłuż leśnej drogi, którą musiał nadciągnąć Boestler, umieścił pozostające (formalnie) pod jego rozkazami oddziały indiańskie. 400 Mohawków zaszyło się w gęstym lesie.

Rankiem, 24 czerwca amerykańska kolumna podeszła, zgodnie z wcześniejszym planem pod Beaver Dams. Amerykanie szybko zorientowali się, iż otaczają ich indiańscy wojownicy, ale nie bardzo mogli cokolwiek na to poradzić. Ogień z indiańskich muszkietów położył trupem 56 Amerykanów, a sporą liczbę ranił, w tym lekko samego Boestlera. Gdy odpowiednio już “zmiękczono” ogniem morale amerykańskiego wojska, wystawionego jak kaczki na kule niewidocznego wroga, na drodze pojawił się sam por. FitzGibbon, który zdecydowanym tonem zażądał od Amerykanów… bezwarunkowej kapitulacji! Choć jego własne siły liczyły zaledwie 46 regularnych piechurów 49 Pułku, oświadczył on amerykańskiemu pułkownikowi, iż dysponuje miażdżącą przewagą w ludziach, a jeżeli ów nie podda się natychmiast, to on sam nie może ręczyć za zachowanie swoich tubylczych sprzymierzeńców. Amerykanie panicznie bali się Indian. Wśród wojska krążyły mrożące krew w żyłach opowieści o masakrach, mających dziać się na pograniczu, a zwłaszcza o skalpowaniu rannych i jeńców.  Na ile owe opowieści były zawsze prawdziwe, trudno orzec. Okrucieństwo tubylców było jednakże wystarczająco dobrze znane. Część z Szanownych Czytelników pamięta zapewne literacki opis jednej z takich masakr, której ofiarą padli kapitulujący Brytyjczycy pod Fortem William Henry, w roku 1757 (w trakcie Wojny Siedmioletniej) na tym samym pograniczu. Masakra ta uwieczniona została w powieści Jamesa Fenimoore Cooper’a “Ostatni Mohikanin”.

Płk. Boestler nie miał wyboru, zagrożony anihilacją poddał pozostających pod jego komendą 484 ludzi. Mógł jedynie poinformować generała majora Dearborna o losie swoim i swoich podkomendnych własnoręcznie napisanym listem. FitzGibbon odniósł swoje zwycięstwo fortelem godnym Zagłoby, bez jed- nego wystrzału regularnego wojska, co zresztą sumiennie zaraportował. Podkreślał także zawsze kluczową rolę odegraną przez dzielną Laurę Secord.

Szansa na poprawienie morale sił zamkniętych w Fort George prysła; co gorsza, ataki na amerykańskie posterunki i patrole wzmogły się od tej pory. Dwa tygodnie później, w jednym takim nękającym ataku Mohawkowie z grupy Johna Nortona zabili 28 amerykańskich żołnierzy. Dalsze utrzymywanie wysuniętej pozycji na drugim brzegu Niagary stawało się w tej sytuacji dla Amerykanów bezsensowne. We wrześniu gros sił brygadiera Boyda odeszło do Sackett’s Harbour, a w grudniu, pół roku po znaczącym i jakże obiecującym zwycięstwie Fort George został całkiem opuszczony.

Beaver Dams było drobną potyczką tej wojny, która przeszła jednakże do historii i jest nadal wspominana dzięki bohaterskiemu czynowi Laury Secord. Co ciekawe, ta dzielna patriotka nie była Brytyjką, lecz… Amerykanką. Urodzona w stanie Massachussetts była jednakże zdeklarowaną lojalistką, która - jak tysiące jej podobnych  - po powstaniu niepo- dległych Stanów Zjednoczonych wybrała emigrację i zamieszkanie w brytyjskiej Kanadzie. Jej romantyczna, pełna grozy i niebezpieczeństw historia zainspirowała poetów, pisarzy, dramaturgów i malarzy. A my mamy nadzieję, iż teraz sięgając po czekoladki z jej imieniem, także nasi Czytelnicy będą świadomi dzielnej postawy tej kanadyjskiej heroiny, do której dalszych losów jeszcze kiedyś wrócimy.

W. Werner-Wojnarowicz

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: