Ontaryjskie przygody - 18

Z daleka od szosy (240)

Wizyta z Polski
Marek przytrzymał nam canoe. Pierwsza wsiadła bardzo niepewnie Asia, potem Ela. Na końcu na rufę ja z pagajem. Przy nogach miałem plecak, na nim położyłem sztucer. To taki kowbojski karabinek kalibru 30.30 leaver action jakie widzimy na westernach. Wygodny, szybki do użycia. Padły z niego już trzy niedźwiedzie, więc powinien wystarczyć. Poza tym to i tak trochę dla szpanu, bo żaden niedźwiedź przy zdrowych zmysłach nie podejdzie do ludzi na canoe. Zdarzały się co prawda wyjątki jak tej parze młodych w Algonquin Park. Znaleziono ich na wyspie tuż przy canoe, którym przypłynęli by rozbić biwak. Nie zdążyli nawet rozpakować namiotu. Zabił ich niedźwiedź. To byli Polacy. Kanada to miejsce gdzie ciągle jeszcze rządzą prawa natury i trzeba sobie zdawać sobie z tego sprawę. Nie ważne jak rzadko zdarzają się takie przypadki, jeśli się to zdarzy nam to nie ma znaczenia czy to jest raz na 100 milionów. No więc karabin miałem, z nabojami w magazynku.
Marek rzucił mi cumę i kilkoma zamachami pagaja skierowałem canoe w rwący nurt. Ela na dziobie trzymała drugi pagaj i porwani szybkim nurtem ruszyliśmy w podróż przez kanadyjską puszczę. Po kilkuset metrach rzeka zwolniła, nie trzeba było już tak mocno pracować wiosłami i można było rozkoszować się widokami. Nad głowami nagle pojawił się ogromny „Bold Eagle”. Amerykański orzeł, który jest symbolem USA. Krążył majestatycznie nad nami polując na ryby. Nagle spadł w wodę i poderwał się z powrotem machając ciężko ogromnymi skrzydłami. Asia zaniemówiła z wrażenia. Niestety nie mogłem użyć aparatu fotograficznego, bo rzeka znowu zrobiła się rwąca. Obie dziewczyny wołały o zdjęcie, ja próbowałem oponować, w końcu wbrew sobie odłożyłem pagaj i sięgnąłem po aparat. Oczywiście w tym momencie woda wzniosła się na zanurzonych głazach, canoe odwróciło się bokiem, dziewczyny krzyknęły, ja rzuciłem aparat i chwyciłem za pagaj, ale było już za późno. Odwrócone bokiem do rwącego nurtu canoe zahaczyło o nagłą płyciznę, przechyliło ostro i szybki prąd przewrócił je wysypując nas do wody. Na szczęście było płytko i szybka stanęliśmy wszyscy na nogi, plecaki były przywiązane do canoe, więc nie popłynęły, sztucer i aparat zdążyłem chwycić i trzymałem je wysoko nad głową. Tuż obok znajdowała się kamienista wysepka (stąd ta płycizna). Aparat już miałem na szyi, trzymając jedną ręką karabin, drugą zdołałem pochwycić długą cumę canoe i uratować je przed odpłynięciem w siną dal. Dziewczyny już brodziły do wysepki, podtrzymując się nawzajem. Podałem im cumę, wyciągnąłem plecaki na suche miejsce. Były wodoodporne, więc zawartość była sucha. Odwróciliśmy canoe do góry dnem wylewając wodę. Zacząłem zbierać suche gałęzie naniesione przez wodę. Mimo lata woda była lodowato zimna i trzeba się było szybko osuszyć. Rozpaliłem ogień. Strach dziewczynom minął i zaczęły się zachwycać przygodą, zwłaszcza Asia. Do czasu, gdy w zaroślach na drugim brzegu pokazałem im prawdziwego żywego niedźwiedzia, czarnego niedźwiedzia, który przyglądał się nam z dużą niechęcią w odległości może 30 metrów, bardzo z czegoś niezadowolony … Uniesioną ręką pokazałem dziewczynom by zostały na miejscu. Gdy ktoś, lub coś ucieka to nawet królik to pogoni. Prawie każda ucieczka powoduje pościg. W przypadku czarnego niedźwiedzia na ucieczkę nie ma szans. To wydawałoby się ociężałe zwierzę biegnie z szybkością konia wyścigowego, pływa i wspina się na drzewo. Powoli sięgnąłem po sztucer. Niedźwiedź patrzył z pode łba, poruszał łbem w prawo i w lewo, uderzał łapami o ziemię. Najwyraźniej starał się nas przestraszyć. Udawało mu się to doskonale. Jeszcze tylko brakuje żeby ryknął. Uniosłem sztucer. W magazynku było pięć naboi. Zarepetowałem celowo głośno wprowadzając nabój do komory. Niedźwiedź zniknął jak by go nigdy nie było, jak by tylko się nam przyśnił. A jednak widzieliśmy go przecież wszyscy troje. Pozbieraliśmy szybko niedosuszone rzeczy i wrzuciliśmy je do canoe. Dziewczyny wzięły pagaje, ja siedziałem z nabitym sztucerem. Nie chciałem brać szansy, że misiek zmieni zdanie i wróci. Takie przypadki się zdarzały.  Prąd rzeki był wartki, ale równy i szybko wyniosło nas kilkaset metrów dół. Tutaj rzeka rozlała się szeroko. Niebezpieczeństwo minęło. Okolice Wawa to tereny polowania na niedźwiedzie. Ten najwyraźniej znał skutek repetowania broni. To dobrze. Wcale nie chciałem mu robić krzywdy. Być może, że miał tam w krzakach jakąś zdobycz, może rybę, a może po prostu jagody i chciał nas przepłoszyć. Udało mu się. Dalsza podróż canoe minęła już bez większych przygód. Pogoda dopisała i widoki też. Po sześciu godzinach spływu dotarliśmy pod most Trans – Canada H-wy. Stąd już niedaleko do motelu Kinniwabi.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: