Ontaryjskie przygody - 16
Z daleka od szosy (238)
Wizyta z Polski
Minęła połowa lipca. Przyleciała Asia. Wyjazd miał się rozpocząć w piątek wczesnym rankiem. Pierwszy nocleg w Sault Ste. Marie. To tylko ok siedmiuset kilometrów. Rano przed szóstą podjechałem po dziewczyny. Ich torby i namiot wcisnąłem pod canoe na przyczepie, Asia siadła koło mnie by mieć najlepsze widoki, Ela z tyłu, by trochę dospać wczesną pobudkę. Ruszyliśmy z Mississauga na autostradę 407 by ominąć ewentualne korki, chociaż tak rano powinno nie być źle. I nie było. Pierwszy postój na autostradzie nr 400 przy Tim Horton’s. Zawsze tam staję przed jazdą na północ. To taki przesąd. Biorę kawę dla wszystkich i w drogę. Autostrada nr 400 w stronę Toronto coraz pełniejsza. W naszą stronę, czyli na północ ruch znacznie mniejszy. Jeszcze przed siódmą mijamy Barrie. Tu drogi się rozchodzą. Droga nr 11 w stronę North Bay odchodzi lekko w prawo, droga nr 400, która potem przechodzi w drogę nr 69 odchodzi lekko w lewo. Obie drogi wiodą na północ. Ta, którą jedziemy jest bardziej widokowa. Wiedzie wzdłuż zatoki Georgian Bay do Sudbury, a potem, już jako droga nr 17 na zachód do Sault Ste. Marie. Tam zamierzam zrobić pierwszy nocleg. Odległość prawie siedemset kilometrów. Po drodze zatrzymujemy się w paru punktach widokowych, m. in. nad French River, oczywiście przy Big Nickiel w Sudbury. Big Nickiel to moneta pięciocentowa wykonana oczywiście z niklu, ale wielkości wielopiętrowego domu. W Sudbury znajduje się kopalnia niklu. Asię zaurocza księżycowy krajobraz. Czarne skały i głazy, wychudłe świerki i pustka. Zostawiamy z tyłu Sudbury, będziemy jeszcze tędy wracać. Teraz w dalszą drogę. Nie śpieszę się specjalnie. Do Sault Ste. Marie dojedziemy za dnia. Trzeba będzie znaleźć motel, ale nie przewiduję z tym kłopotów. A jednak… dopiero w szóstym z kolei udało nam się znaleźć dwa pokoje. Odczepiam przyczepę i jedziemy na krótki objazd miasta. No i na kolację. Rano chcę wyjechać przed szóstą by do Wawa, następnego postoju nie spieszyć się, a jednocześnie móc w pełni podziwiać największe jezioro Ameryki, czyli Jezioro Górne, po angielsku Lake Superior. Nie wiem skąd się wzięła ta polska nazwa „Górne”. W języku Indian Ojibwe którzy zamieszkują te tereny brzmi Kitchi-gummi i oznacza Wielkie Jezioro. Współczesną nazwę nadali Francuzi ( Lac Supérieur), a potem przejęli tę nazwę Anglicy (Lake Superior). Jest to największe na świecie jezioro słodkowodne i drugi na świecie zbiornik śródlądowy ustępujący tylko Morzu Kaspijskiemu. Pierwszy widok na jezioro pojawia się po ok. czterdziestu kilometrach i jest spektakularny. Potem szosa nr 17 wije się wzdłuż wybrzeża zbliżając się i oddalając od brzegu. Zatrzymuję się na krótki postój nad rwącą rzeką wpadającą do jeziora. Schodzimy na dół. Wkoło potężne głazy i spieniona woda. Robi na Asi ogromne wrażenie. Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do małej „plazy” Agawa Craft. Są tu różne bibeloty, indiańskie pamiątki. Niektóre jak z odpustu, inne to prawdziwe indiańskie wyroby i rzeźby. Jest wielki niedźwiedź wyrzeźbiony z drzewa, wypchane zwierzęta (wilki jak żywe), autentyczne „dream catchers”, czyli „wyłapywacze snów”, które wieszało się przy wejściu do tipi. Sukienki i spódnice z prawdziwej jeleniej skóry, futra z lisów i wilków, autentyczne mokasyny. A także prawdziwi Indianie, co Asi zapierało dech w piersiach. Po czterdziestu minutach jedziemy dalej do Wawa. Dziewczyny chcą koniecznie popływać na canoe. Po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżam z drogi w wąski piaszczysty trakt. Wystarczy kilkadziesiąt metrów i jesteśmy nad wodą. Znalazłem zaciszną małą zatokę. Dziewczyny chcą popłynąć same. Nie mogę ich puścić na pełne jezioro, zbyt gwałtownie może się tu zmienić pogoda i ze spokojnego stanu nagle powstają wzburzone fale. Ela pływała już ze mną kilka razy na canoe, dla Asi to pierwszy raz. Oczywiście nie mówię im tego, chcą mieć przygodę to niech mają, a przynajmniej niech tak myślą. Zdjęcie canoe z przyczepy nie zajęło wiele czasu. Pomagam im zsunąć je do wody, ale dalej chcą już same. Ela wsiadła bez kłopotu stawiając stopy i balansując swój ciężar po środku, Asia chciała się popisać zręcznością, a może po prostu nie pomyślała, że canoe to nie zwyczajna łódka. Stanęła bardziej z boku, szybko dostawiła drugą nogę i już obie siedziały po pas w wodzie.
Cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)