Ontaryjskie przygody - 12

Z daleka od szosy (233)


Jesteśmy z kolegą i z psem Shadow w moim jeepie Cherokee. Jedziemy na polowanie na łosie. Jest rok 1996. Właśnie skręcamy z Trans-Canada Hwy 17 w Hwy 527. Prawie 1400 km od domu w Mississauga, 20 km od Thunder Bay. Hwy 527 wijąc się prowadzi na północ od jeziora Superior. Po ok 250 km dochodzi do Armstrong Station.
Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów to stary popękany asfalt, tak przynajmniej było w październiku roku 1996. Potem to już tylko szutrowa nawierzchnia. Jechałem szybko, może trochę za szybko, jak na warunki, ale chciałem zdążyć na miejsce przed zmrokiem. Do myśliwskiego obozowiska mieliśmy zjechać w lewo ok. 40 km przed Armstrong i po ciemku łatwo by to było pewnie przegapić, mimo, że podobno miała tam być tablica informacyjna. Już na szutrowej nawierzchni, jadąc ciągle prawie 100 km/godz. zdarzyła się niezwykła przygoda. Nagle z lewej strony jeepa, nie wiadomo skąd, pojawiło się niewielkie stadko kanadyjskich gęsi. Nie było by to nic niezwykłego, w październiku, na północy Ontario gęsi szykują się do odlotu w cieplejsze rejony na południu, gdyby nie to, że siedem czy osiem ptaków leciało tuż obok samochodu z tą samą szybkością co my i na wysokości bocznego okna. Niesamowite wrażenie. Opuściłem szybę. Gęsi jakby bawiły się z nami. Prawie mogłem dotknąć je ręką tak były blisko. Towarzyszyły nam chyba ponad kilometr zanim podleciały wyżej i zniknęły nam z oczu. No cóż, widocznie ptaki też lubią się bawić. A czy wiecie, że gęsi kanadyjskie wcale nie mają zapisane w genach, że muszą odlecieć przed zimą na południe? Nowe pokolenie gęsi uczy się tego od rodziców. Jeśli rodzice nie odlecą, np. z powodu dokarmiania ich przez spacerowiczów w parkach miejskich, to następne pokolenia też nie polecą. Dlatego tak często widzimy gęsi zimą w Toronto czy Mississauga. Po kilku latach one już nawet nie wiedzą, że powinny odlecieć. Jest taka książka pod tytułem „Father Goose”. Napisał ją William Lishman. Człowiek zakochany w małych urządzeniach latających. Postanowił zbudować motolotnię, przyzwyczaić do niej gęsi i pokazać im drogę na południe. Udało się. Gęsi poleciały za nim. Naprawdę warto tę książkę przeczytać. Nie pomylcie tej książki z inną o tym samym tytule, którą napisał L. Frank Baum w roku 1899. Jego książka to wierszyki dla dzieci. Gęsi to bardzo mądre ptaki i bardzo rodzinne. Dobierają się w pary praktycznie raz na całe życie. Gdy jedno z nich ginie, drugie prawie zawsze pozostaje do końca samotne. Rodzice oboje wychowują nowe potomstwo. W zeszłym roku taka gęsia rodzina zawitała do mojej pracowni stolarskiej w Mississauga. Weszły sobie spokojnie przez boczne, otwarte drzwi i zwiedzały pracownię. Po kilku minutach wyszły spokojnie na zewnątrz. Widać je dokładnie na zdjęciu, które zrobiłem telefonem komórkowym. Gdy w sezonie na polowaniu czeka się o świcie na ich przelot trzeba bardzo uważać nie tylko by nie dostrzegły myśliwego i nie zmieniły kierunku lotu, ale także na ich sposób zachowania. Zwykle najpierw leci trójka młodych gęsi. Jeśli przeleci bez przygody, to dopiero leci całe duże stado. Jeśli niecierpliwy myśliwy nie przepuści tej pierwszej straży i strzeli, całe stado poleci inną drogą omijając to miejsce szerokim łukiem. Gęś kanadyjska jest bardzo smaczna, ale nie jest tak łatwo ją upolować. Nawet, gdy już znajdziemy się na trasie ich przelotu. Pamiętam, że kolega Piotr, dobry strzelec, doświadczony na polowaniu na kaczki w Polsce, długi czas nie mógł upolować żadnej gęsi. Kupował coraz lepszą strzelbę. W końcu nawet zmienił na kaliber 10 gauge, co już jest prawie armatą. Co się okazało? Strzelał zawsze w nadlatujące gęsi z przodu. Gęś ma tak gęste pierze i puch z przodu na piersi że śrut tego nie może przebić. Trzeba gęś przepuścić i strzelać z boku, lub najlepiej z tyłu, gdy śrut wchodzi pod pióra i puch. Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, tam gdzie teraz przechodzi autostrada 410 w Brampton, znajdowała się strzelnica. Wówczas w tym miejscu autostrada 410 kończyła się i zaczynała się zwyczajna dwukierunkowa szosa. To tam właśnie powstały zaczątki Polsko-Kanadyjskiego klubu myśliwskiego z siedmiu osób, które się tam spotkały zainspirowane moimi artykułami o polowaniach w Kanadzie. Jedną z tych osób byłem ja. Klub istnieje do dzisiaj, chociaż z jakiegoś powodu ktoś zafałszował kronikę jego powstania. Kiedyś o tym napiszę dokładniej. Dzisiaj chciałem tylko opowiedzieć o jednym spotkaniu na tej strzelnicy. Stało nas czterech na stanowisku i po kolei wołaliśmy o rzutki, strzelając do nich z mniejszym lub większym sukcesem. W pewnym momencie, nisko, nad polem ostrzału rzutków przedefilowało na wysokości może 10 metrów stado kilkunastu gęsi. Strzelanina ustała, każdy patrzył zafascynowany. One musiały wiedzieć, że to nie sezon na nie i bezczelnie defilowały dwadzieścia metrów od naszych stanowisk.
Do obozu myśliwskiego pod Armstrong dojechaliśmy jeszcze za dnia. Reszta naszej drużyny myśliwskiej już tam była. Jutro wielkie polowanie na wielkiego zwierza…
Cdn.Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: