Do Kanady - 50

Z daleka od szosy (202)


„Kapitan”, jego żona Basia i ich szesnastoletni syn nie wytrzymali nawet tak krótkiego okresu emigracji i wrócili do Polski do Szczecina. Czy potem żałowali? Nie wiem. Był to rok 1988 i w Polsce ciągle rządziła komuna. Wiem, że to Basia chciałą wracać i groziła im że wróci sama jeśli z nią nie pojadą. Mój Marcin został znowu jedynym nastolatkiem w obozie, ale w tym czasie miał już kolegów i koleżanki w szkole.
Jeśli ktoś będzie wam opowiadał jak ciężko było w obozach dla uchodźców w Niemczech, Austrii, Włoszech czy Grecji nie wierzcie im. To był naprawdę fajny czas. Mieliśmy jedzenie, mieszkanie, pieniądze na drobne wydatki. Wielu pracowało na czarno i całkiem nieźle się urządziło, odkładając pieniądze. Ja postanowiłem nie brać szansy, że mnie złapią na pracy. Jednym z warunków azylu w Niemczech było niepracowanie. Dziwne to jest. To samo jest w innych krajach przyjmujących azylantów. Nawet w Kanadzie. Nie wiem dlaczego. Młodzi ludzie, a tacy wtedy byliśmy rwą się do pracy. Nie przeszkadzało nam, że trzebaby płacić podatki, ubezpieczenie. Dajcie nam pracować. A jednak nie. Poszedłbym do pracy i tak na czarno, jak to robiło wielu z naszego obozu, gdyby nie paskudna przywara naszych rodaków. Często, zbyt często się zdarzało, że rodacy donosili do niemieckiego biura emigracyjnego o pracujących nielegalnie rodakach. Często po to by przejąć ich pracę, a często, zbyt często ze zwyczajnej zawiści. Bezinteresowna zawiść. Nasza okropna wada narodowa która polega na tym, że zazdrościmy komuś tego co ma nie dlatego, że też to chcemy mieć, ale dlatego by ten ktoś też tego nie miał. Jak sprawa proszku ixi w PRL. Jeden z ministrów komuny powiedział, że zostanie zakazana jego produkcja bo nie starcza go dla wszystkich. Nie mogłem uwierzyć ilu rodaków zgadza się z takim podejściem i do tej pory wyznaje tą zasadę. Zgroza. Równanie w dół. Tylko liberałowie i socjaliści mogą coś takiego wymyślić. W każdym bądź razie to z tego powodu postanowiłem nie szukać pracy na czarno, póki nie wyjaśni się moja sprawa z wyjazdem do Kanady. I wreszcie pewnego dnia przyszła urzędowa koperta z ambasady kanadyjskiej w Bonn. Było tam wezwanie na przesłuchanie do ambasady. Do Bonn z Ulm było daleko. Dobrych kilkaset kilometrów. Jechaliśmy pociągiem przez Stuttgard i dalej wzdłóż doliny pięknej rzeki Ren. Na niskich wzgórzach rozciągały się winnice, ładne, czyste zabudowania gospodarskie, urokliwe miasteczka. Do Bonn dotarliśmy bez przeszkód. Przypominam że nie były to czasy internetu i GPS. Wszędzie trzeba było używać przewodników turystycznych, jeśli były i planów miast. Wysiedliśmy z pociągu trochę zagubieni. No nie trochę, całkiem. W którą stronę się ruszyć. Po- konałem wrodzoną niechęć mężczyzny do pytania się o drogę i zapytałem Niemca jak mamy się dostać pod wskazany adres ambasady kanadyjskiej. Nie tylko tłumaczył nam po angielsku (większość Niemców, zwłaszcza młodych w ówczesnym RFN znała dobrze angielski, tak jak teraz młodzi Polacy w Polsce), którędy wyjść z dworca i do jakiego wsiąść tramwaju, ale poszedł z nami, chociaż najwyraźniej nie było mu po drodze i upewnił się, że wsiądziemy do właściwego tramwaju. To samo było na docelowym przystanku gdzie przypadkowy przechodzeń zapytany o drogę do ambasady, poszedł z nami kilka przecznic by nam dokładnie pokazać gdzie mamy iść. Adres ambasady kanadyjskiej w Bonn: Friedrich-Wilhelm-Strasse 18, 53113 Bonn, Germany.
Na inteview zdążyliśmy jeszcze przed czasem i czekaliśmy na wezwanie na przesłuchanie. Nie pamiętam dobrze wszystkich pytań. Było tam pytanie o to co robiłem w Polsce, czemu chcę do Kanady, co chcę robić w Kanadzie, gdzie chcę tam mieszkać. Sprawdzano też mój angielski i tu kasetowe lekcje i godziny spędzone przy magnetofonie spłaciły się solidnie. Gosia miała oddzielne przesłuchanie. Opowiedziała mi potem, że miała tłumacza i wypytywano ją dokładnie o jej pracę w Świerku, w Instytucie Badań Jądrowych. Gosia pracowała tam na początku lat osiemdziesiątych jako sekretarka rady naukowej i została zwolniona po wprowadzeniu stanu wojennego w 1982 roku za noszenie opornika przy bluzce. Tajemnic naukowych żadnych nieznała i fizyka nie była jej najmocniejszą stroną, ale i tak próbowano ją wypytawać o wszystko co się działo w Świerku. Gosia zawsze miała charakterek i wreszcie powiedziała przesłuchującemu co o tym myśli i że żadnym szpiegiem nie jest i nie będzie dla żadnej strony i niech jej dadzą święty spokój. No i dali. Co więcej zostaliśmy zaakceptowani na wyjazd. Wróciliśmy do Ulm jak na skrzydłach. Teraz mogłem już szukać pracy na te kilka miesięcy jakie nam jeszcze zostały zanim dostaniemy wszystkie papiery. W tym czasie odwiedzili nas znajomi mieszkający od lat w Niemczech, Ania, moja koleżanka ze szkoły i jej mąż Krzysiek. Myśleli o tym żeby się przeprowadzić w okolice Ulm i zatrzymali się u nas na kilka dni. Gościnność gościnnością, ale przecież my mieszkaliśmy w JEDNYM pokoju w azylowym baraku!!!
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: