Do Kanady - 49

Z daleka od szosy (201)


Było takie niemieckie małżeństwo, które przyjeżdżało do obozu w każdą niedzielę i zapraszało nas do siebie na BBQ. Nie wiem czemu akurat nas. Nasz niemiecki był do niczego, ale jakoś sobie nas upodobali. Pewnego razu zaproponowali byśmy pojechali z nimi do kościoła. Zgodziliśmy się, czemu nie. Przyda nam się trochę odpuszczenia grzechów, w końcu każdy je ma. Okazało się, że ten kościół to był New Apostolic Church. Podobało nam się tam. Kazania bardzo rozsądne i po angielsku więc przynajmniej połowę rozumiałem, żadnych przymusów, żadnego klękania, żadnego zawodzenia smętnych pieśni. Po mszy miłe spotkania przy kawie i pączkach. Ludzie bardzo mili i sympatyczni. Tak nam się to spodobało, że nawet po przyjeździe do Kanady poszliśmy kilka razy do tego kościoła, który w Mississauga znajduje się na South Service Rd, pomiędzy Hurontario i Cawthra. To było jednak do momentu, gdy zaczęto nam sugerować, że powinniśmy się na nowo ochrzcić. Już raz byłem chrzczony i nie zamierzam tego kwestionować. Przestaliśmy tam chodzić.
Puki co, ciągle jeszcze byliśmy w obozie w RFN. Pewnego dnia mieliśmy gości. Zjawiła się młoda kobieta, młodsza ode mnie z półtorarocznym chłopcem na rękach. Szukała mnie. Zaskoczyło mnie to bardzo. Nie przypominałem sobie bym ją znał. Za twarz chłopca uderzyła mnie natychmiast. Tego nie da się zapomnieć.
Ten chłopczyk miał twarz mojego ojca. Nie był trochę podobny, był jak mój ojciec mimo tak młodego wieku. Ojciec zmarł rok wcześciej. Pamiętam, że wcześniej wspominał jakby żartem, że mam brata. Byłem pewien że to były tylko żarty. Ojciec zawsze żartował na temat swoich stosunków z kobietami. Mam to po nim. Nagle okazało się że to nie był żart. Miałem brata Andrzeja. Kobieta miała na imię Marzena. Dowiedziała się gdzieś, jakimś cudem gdzie się znajduję. Była w odwiedzinach u matki w Niemczech i chciała bym przed wyjazdem do dalekiej Kanady poznał swojego brata. Ojciec dał mu swoje nazwisko przy urodzeniu, tak więc oto spotkałem Andrzejka Mańkowskiego, który był młodszy ode mnie trzydzieści trzy lata. O rany! Jego mama była młodsza ode mnie! Eh, tato tato. Następnym razem zobaczyłem Andrzeja, gdy byłem w Polsce w roku 2003, potem, w 2007, gdy był już po swoim rozwodzie (prawdziwy Mańkowski), a potem, gdy niespodzianie przyjechał do Kanady, z wizytą na dwa tygodnie do naszej siostry. Był jeszcze bardziej podobny do naszego ojca. Jak bliźniak.
Skończył studia muzyczne w Akademii Łódzkiej. Gdy pierwszy raz usłyszałem jak śpiewa głębokim basem arię z opery „Straszny Dwór” to mi włosy stanęły na rękach z wrażenia. Występował w zespole Mazowsze. Po za tym jest dobrym komputerowcem i jeździ po świecie. Był rok w Kanadzie na wizie pracowniczej, rok w Nowej Zelandii na tej samej zasadzie, teraz jest w Anglii. Mam nadzieję, że wkrótce zawita tu znowu. Świat się zmienił, Polska się zmieniła i wyjazd z kraju to teraz jak wyjazd do pobliskiego miasteczka. Moje przygody z emigracją jak i tysięcy innych rodaków, którzy emigrowali w tamtym okresie to dla młodych zamierzchła historia i chyba nie bardzo nam wierzą. No, bo jak, skoro oni paszport trzymają w domu i wyjeżdżają za granicę, kiedy chcą i mieszkają gdzie chcą, czyli tak jak powinno być.
Za tydzień wrócę do dalszej opowieści o swoich przygodach emigracyjnych. Moi rówieśnicy przypomną sobie swoje drogi, młodzi może poznają trochę prawdziwej historii tamtych czasów.
Cdn.
Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: