•   Saturday, 04 May, 2024
  • Contact

Do Kanady – 37

Z daleka od szosy (189)


Jest rok 1987, sierpień. Jadę z żoną i synem na emigrację fiatem 125 combi. Przejechaliśmy Niemcy Zachodnie, teraz jesteśmy w Szwajcari w drodze do Włoch. Cd. z poprzedniego nr Życia.
Gosia w ciemności nie zauważyła, a może nie chciała zauważyć, że tył naszego Fiata 125p kombi wyszedł niebezpiecznie daleko poza krawędź szosy i zwieszał się ponad szumiącym w przepastnej niewidzialnej głębi skalistego wąwozu, w sercu Alp. Zresztą trwało to tylko chwilę. Nie wiem jak udało mi się odnaleźć po ciemku to malutkie szwajcarskie miasteczko Spluegen. Zajechałem na parking na rynku i znowu ułożyliśmy się do snu na rozłożonych siedzeniach. Do świtu nie zostało już dużo czasu. Obudziłem się z pierwszym brzaskiem. Uruchomiłem samochód. Rodzina się obudziła, ruszyliśmy w drogę do tak niedalekich już Włoch. W przeciwieństwie do Czechosłowacji, Szwajcaria miało dobrze oznakowaną drogę do granicy. Zresztą nie było większego wyboru. Prowadziła tam jedna, bardzo wąska asfaltowa szosa. Widać było jak się wije w górę ostrymi serpentynami. Jeszcze wcześniej, w Niemczech, przekonałem Gosię, że jest to jedyna droga do Włoch. Jej poważny lęk przestrzeni miał przejść dużą próbę. Fiat wspinał się z trudem na niskim biegu stromo pod górę. Ostre zakręty, serpentyny, stawały się coraz ostrzejsze. Wyjechaliśmy ponad linię drzew i wszelkiej innej roślinności. Zostały tylko skały. Zakosy wąskiej szosy stały się tak ostre, że musiałem je brać na dwa razy. Promień skrętu Fiata był zbyt duży. Brzeg wąziutkiej szosy od strony skalistego urwiska był „zabezpieczony” wbitymi co kilkanaście metrów metalowymi, cienkimi prętami i rozciągniętą między nimi biało czerwoną wstążką. Małgorzata była blada jak ściana. Ja z czternastoletnim synem Marcinem podziwialiśmy niesamowite widoki i cieszyliśmy się przygodą. Wreszcie po prawie godzinie jazdy dojechaliśmy do przełęczy, na której znajdowała się według mapy granica z Włochami. Były tam dwa niewielkie budynki, właściwie baraki pomalowane na zielono, puste i zamknięte na głucho. Nikogo dookoła, żadnego szlabanu. Nie było nawet napisu, że to granica, ale według mapy to nie mogło być nic innego. Może personel pracuje od dziesiątej rano? Nie wiem. Powoli przejechaliśmy dość wąską przełęcz i ruszyliśmy w dół, przypuszczalnie już po włoskiej stronie. Droga w dół była równie wąska, ale miała dodatkową atrakcję. Co kilkaset metrów, a często nawet co kilkadziesiąt, znajdowały się wykute w skale tunele. Było jednak pewne udogodnienie. Na zakosach serpentyny droga rozszerzała się tak, że mogły się minąć nawet dwa samochody. Zjechaliśmy wreszcie po ponad godzinie na równiejszy teren. Droga wiodła wzdłuż jeziora Como. Było przepięknie. Trasa, którą wybrałem według mapy jeszcze w Polsce wiodła nas przez Mediolan. Milano, jak głosiły tablice informacyjne przy szerokiej już szosie. Tam mięliśmy wjechać na autostradę wiodącą do Rzymu. Zanim jednak dotarliśmy do autostrady dostałem pierwszą naukę włoskiego sposobu jazdy. Już w Mediolanie, dojeżdżałem do głównej ulicy, która miała nas doprowadzić do autostrady. Zatrzymałem się przy znaku „stop”. Daleko widziałem nadjeżdżający samochód. Był tak daleko, że spokojnie uznałem, iż mogę ruszyć, skręcając w lewo. Ruszyłem. To był błąd. Ten samochód musiał pędzić po tej miejskiej ulicy dobrze ponad 150 km/godz. Nagle znalazł się tuż koło nas. Hamowanie spowodowałoby tylko, że stanąłbym na jego drodze. Nacisnąłem pedał gazu do oporu. Fiat wyrwał do przodu. Silny podmuch powietrza zakołysał nami mocno, pokazując jak blisko byliśmy końca naszej podróży. Dało mi to dobrą nauczkę. Było to wcześnie rano, w niedzielę, jeszcze nie było siódmej i ulice były prawie puste. Pewnie dlatego jechał tak szybko. Bez kłopotu znalazłem autostradę i z ulgą ruszyłem na południe.

Postanowiłem przy pierwszej okazji napić się kawy. Okazja nadarzyła się niedaleko, już po kilkudziesięciu kilometrach. Parking przy autostradzie, z dużą stacją benzynową i kafeterią. Cena filiżanki kawy 1300 lirów. Zamurowało mnie, dopóki nie zorientowałem się, że jeden dolar do 1200 lirów.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: