•   Saturday, 18 May, 2024
  • Contact

Do Kanady – 7

Z daleka od szosy (159)


Nie będę opisywał politycznej podstawy stanu wojennego w Polsce. Była taka masa opracowań, że kogo to bliżej interesuje znajdzie wszystko, czego szuka w Internecie. Opisuję tylko moją drogę przez ten czas, co również złożyło się na moją drogę do Kanady, która zaczęła się w sierpniu 1980 roku, gdy pierwszy raz zobaczyłem ten kraj, odwiedzając moją siostrę w Mississauga. Pisałem o tym w poprzednich odcinkach „Do Kanady”.
Wyjazdy w Polskę z pomocami szkolnymi mimo stanu wojennego stawały się coraz bardziej rutynowe. Wyjazd do Kanady odsunął się w bliżej niesprecyzowaną przyszłość. Moja żona Małgorzata pracowała w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku. Do czasu. Gdy nastała moda na noszenie w klapie oporników zwolniono ją jak i wielu innych z tego głupiego powodu. Taka to była wtedy władza. Przyszło lato. Pod koniec czerwca przyszła do mnie karta powołania do rezerwy. Żona wiedziała, co robić. Nie podpisała wezwania. Jakie tam prawo w PRL-u było, ale było. Dopóki nie podpisałem wezwania, nie musiałem się zgłaszać. Gdyby mnie wtedy wzięli do rezerwy to już bym pewnie nie wyszedł do końca stanu wojennego i spędził czas, jako dowódca patrolu na bramkach kontrolnych. Nie uśmiechało mi się to. Na początku lipca mieliśmy wyjechać nad jezioro Białe pod Augustów, pod namioty. Szkoły nieczynne. Wakacje. Jechaliśmy całą grupą. Czarny z żoną i córkami, ja z żoną i synem i psem i Maciek z córką. Nasze dzieciaki były w tym samym mniej więcej wieku 10 lat. Dzień przed wyjazdem, gdy żona przygotowywała bagaże do mieszkania zawitał dzielnicowy. W mieszkaniu była Małgorzata i jej szwagier Mariusz. „Gdzie jest pani mąż” – zapytał dzielnicowy, – „czemu nie odebrał wezwania do wojska”. Małgorzata powiedziała, że nie wie, że dawno mnie nie widziała i że pewnie wyjechałem na wakacje. „My też wyjeżdżamy” – powiedziała wskazując na szwagra – „z mężem już od jakiegoś czasu nie jeździmy razem, nie wiem gdzie jest”. No, po prostu typowy rozpad małżeństwa. Dzielnicowy poszedł. Mariusz z budki zadzwonił do Pawła by mnie powiadomił żebym nie wracał na noc do domu. Przenocowałem u niego. O piątej rano poszedłem do domu, dokończyliśmy pakowanie samochodu i kabinowej żaglówki Maćka, którą miałem holować i ruszyliśmy w augustowskie na całe dwa miesiące. W Józefowie dołączył do nas Czarny z rodziną i psem sznaucerem olbrzymem, a w Warszawie Maciek z żoną i córką Agatą. Maciek ciągnął za swoim fiatem 126p przyczepę kampingową wyładowaną zapasami. Jak się okazało za bardzo wyładowaną, bo po drodze, już na Mazurach, jadąc z góry Maciek stracił panowanie nad samochodem i przyczepa się przewróciła. O dziwo nic się specjalnego nie stało, oprócz złamanego zawieszenia przyczepy. No i uciekł Maćka pies. Zawieszenie naprawiliśmy u kowala, niewielką przyczepę postawiliśmy na koła i pojechaliśmy dalej. Pies nie wrócił. Nasz biwak rozbiliśmy na końcu jeziora Kalejty na ślicznej polanie. Dziwne, że nikogo tam nie było. Widocznie mieliśmy szczęście. Dzieciaki poleciały od razu do wody a my po postawieniu namiotów i przyczepy spuściliśmy na wodę naszą niewielką żaglówkę. Wypłynęliśmy we trzech na jezioro. Maciek, właściciel łódki twierdził, że jest zupełnie niewywrotna i próbował nam to udowodnić. Za bardzo próbował, łódka fiknęła wyrzucając nas do wody. Takie to było niewywrotne. Maciek wypłynął, ja też, Czarnego nie było widać. Zanurkowałem, wyciągnąłem go z kabiny. Okazało się, że dostał w brzuch kabestanem i to go zamroczyło. Próbowaliśmy postawić łódkę. Po kilku próbach się udało, ale w kokpicie było już tyle wody, że nie nadążyliśmy jej wylewać. Zaczęliśmy pchać łódkę w stronę brzegu. Udało się. Osiadła na mieliźnie i wylanie wody było już łatwiejsze. W międzyczasie nasze dzieciaki tak się wysmarowały błotem, że przerażone małżonki nie wiedziały jak się zabrać do ich mycia. Powiedzieliśmy im, że topimy te i robimy nowe. To sprawiło, że dzieci natychmiast zabrały się same za mycie. Po kilku dniach już wiedzieliśmy, czemu to miejsce było takie puste. Przez cały czas wiał tam silny wiatr. Myśleliśmy, że to taka pogoda, ale gdy pojechaliśmy z Czarnym po jajka do wiejskiego sklepiku, okazało się, że wszędzie panuje ciepła słoneczna pogoda… i bez wiatru. Bezludność miejsca spowodowana pewnie była też pewnie tym, że był to rezerwat przyrody, o czym nie mieliśmy wtedy pojęcia. Postanowiliśmy przenieść się na długą prywatną łąkę nad jeziorem Białym.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: