•   Thursday, 02 May, 2024
  • Contact

Prosty plan - Aconcagua (3)

Agata w górach

"Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca."- tak pisał Ryszard Kapuściński w swojej książce pt. “ Podróże z Herodotem”.
•••
(...)
W samo południe z Palza de Mulas zabiera mnie helikopter. Lot trwa zaledwie parę minut, lecimy nad doliną, a więc spektakularnych widoków nie zaliczam, ale za  mną kolejne doświadczenie lotnicze.
Przy bramie parku czeka już samochód i tak po 4h jazdy docieram do szpitala w Mendozie. Tu okazuje się, że noga jest złamana, którą w usztywnieniu mam nosić od 6 do 8 tygodni. Na szczęście nie wkładają mi nogi w tradycyjny gips, a jedynie w ortopedycznego buta. I tak zaopatrzona w kijek zamiast laski i worek tabletek przeciwbólowych ruszam w dalszą drogę. Wszak przed nami winnice Mendozy, boskie Buenos i wodospady Iguazu. Tylko jak ja to wszystko zobaczę, jak ledwo się poruszam?
Wieczorem całą grupą spotykamy się w Mendozie. Wszyscy zgodnie orzekają, że do Toronto nie wracam, pomogą mi w dalszej podroży i w ogóle nie mam się czym martwić.
Ja jednak zaczynam się niepokoić, bo noga zaczyna puchnąć, a na stopie pojawiają się siniaki.
Magda opiekują się mną z cierpliwością wprawnej pielęgniarki. Wdzięczna jej jestem za każdą minutę, którą mi poświęciła, a było ich naprawdę wiele.
Z pomocą dzielnych ludzi, oferujących pomocną dłoń, testuję najpierw kilkanaście gatunków lokalnych win, a później docieram do stolicy Argentyny.
Tu już pierwszego dnia poznajemy uroczą Panią Krysię i jej męża Michała. Ona Polka, on Włoch. Razem w Argentynie mieszkają od kilkudziesięciu lat. Przemili ludzie, którzy będą nam pomagać poznawać Buenos Aires.
Wiem, że będę mocno spowalniać grupę, nie pójdę z nimi wszędzie, ale i tak radość jest we mnie ogromna, jestem przecież w magicznym mieście.
Pierwszego poranka w tym upalnym miejscu, pojawia się pomysł, żeby wynająć dla mnie wózek inwalidzki, na którym usiadłam już kilka godzin później, a wszystko dzięki obrotności Alka, Krysi i Michała
Alek to najmłodszy uczestnik naszej grupy, który szybko przejął stery mojego wózka i to dzięki jego ofiarności i pomocy mogłam zobaczyć najważniejsze punkty turystycznej mapy miasta. Pomagali mu też inni uczestnicy naszej wycieczki, jednak to on natrudził się ze mną najbardziej.
To dzięki Alkowi zobaczyłam wszystkie półki jednej z najpiękniejszych księgarni na świecie. Introwertycznych czytelników może przytłaczać wielkością i przepychem.
Sto lat temu znajdował się tu teatr, który w latach 90-tych popadł w ruinę, jednak teraz o jego przywrócenie "do życia" zadbała sieć księgarni El Ateneo. Zmieniła go w swoją główną siedzibę.
W renowację Grand Splendid zainwestowano duże pieniądze. Na suficie można podziwiać pięknie odnowione freski. Księgarnia dalej przypomina teatr. Pozostawiono scenę z zasłonami, za którymi możemy napić się kawy. Teraz w tym stuletnim teatrze zamiast aktorów możemy znaleźć książki ustawione na powierzchni 2000 metrów kwadratowych.
Znajdziecie tam m.in pozycje zarówno polskich jak i kanadyjskich pisarzy.
Nam udało się znaleźć książki O. Tokarczuk, A. Stasiuka i M. Atwood. To dzięki życzliwości Alka zjedliśmy deser w słynnej Cafe Tortoni, która swoim urokiem przyciągała m.in pisarzy. Swój polski akcent w Cafe Tortoni (przy Avenida de Mayo) pozostawił Witold Gombrowicz. Twórca bywał tu na kawie i być może kosztował też słynnych słodkości – cafe con leche i medialunas.

Razem przeszliśmy również zalanymi słońcem alejkami słynnego cmentarza Recoleta, gdzie pochowane są jedne z najważniejszych osób dla historii państwa – politycy, prezydenci, bohaterowie wojenni, inne sławne osoby, a najpopularniejszych grobem jest grobowiec Evy Perón.

To oczywiście tylko te najbardziej spektakularne miejsca przez, które przepchał mnie Alek. Tych małych, spokojnych uliczek z daleka od atrakcji turystycznych było dużo więcej.
Wszyscy mi pomagali w tej bardzo męczącej dla mnie sytuacji. Razem dzielnie pokonywaliśmy wyboiste uliczki dzielnicy La Boca. To najczęściej pojawiające się miejsce na pocztówkach z Buenos, czyli kolorowe domki na słynnej uliczce El Caminito. Mnóstwo sklepów z pamiątkami, knajpek, barów i tłumy turystów.
Razem przeszliśmy Floride czyli najpopularniejszy lokalny deptak pełnym sklepów i naganiaczy, przekonujących do wymiany pieniędzy.
Po kilku dniach tej miejskiej wędrówki wyruszamy nad wodospadu Iguzau i choć wiem, że nie będzie to dla mnie łatwy wyjazd, bo noga puchnie coraz bardziej, to jednak lecę po tę przygodę z resztą grupy.
Wodospady Iguazú są częścią Parku Narodowego utworzonego w latach 30. XX w. zarówno po stronie brazylijskiej, jak i argentyńskiej. Uznaje się je za jedne z siedmiu nowych cudów natury, dlatego UNESCO umieściło tę formację na swojej liście światowego dziedzictwa.
Najwyższą kaskadą Iguazú jest Diabelska Gardziel (Garganta del Diablo) mierząca ponad 80 metrów. Dla porównania – jeden z najsłynniejszych wodospadów świata, Niagara, ma „zaledwie” ponad 50 metrów wysokości. Argentyńsko-brazylijska formacja wodospadów obejmuje ponad 250 oddzielnych, mniejszych i większych, progów skalnych; łączna szerokość Iguazú wynosi ok. 2 kilometrów.
Niestety nasilający się ból lewej kończyny  unieruchamia mnie w hotelu, zaś reszta moich towarzyszy na początek ogląda brazylijską stronę tych wodnych cudowności. Mnie na drugi dzień Alek przepchał przez wszystkie dostępne na wózku inwalidzkim ścieżki argentyńskiej strony. W towarzystwie Magdy nawdychaliśmy się w trójkę tego piękna, choć ze ścieżek dla mnie dostępnych wodospady podziwiałam jedynie ze znacznej odległości.
Okazało się, że w czasie wieczoru dostaliśmy esencje kultury i kuchni argentyńskiej, bo oprócz tanga, obejrzeliśmy występy folkowe i ludowe tańce. Raczyliśmy się argentyńskim winem, a mięsożercy po raz kolejny zajadali się lokalną wołowiną.
Z radości wracałam do domu. Byłam zmęczona upałami i ciągle puchnącą nogą. Miałam wrażenie, że byłam kulą u nogi grupy, choć wszyscy mi bardzo pomagali.
Często mówię, że góry uczą wdzięczności i pokory. Z posłuszeństwem przyjmuję to co dają góry, niezależnie od tego czy jest to doświadczenie naznaczone radością czy też smutkiem. Zdarzeń, sytuacji i spraw, za które jestem wdzięczna, ludziom, którzy przeżyli ze mną argentyńską przygodę, jest niezliczona ilość.
W najbliższych tygodniach nigdzie nie pojadę, nigdzie nie pobiegnę, nie pójdę na długi spacer. Siedzę ze złamana noga i przypominam sobie stare powiedzenie – be careful what you wish for...
Wszak  jeszcze w grudniu marzyłam o spokojnym lutym.
Więcej zdjęć z wyjazdu i wersja audio tekstu znajduje sięľ na stronie

justynaagata.blogspot.com/2024/02/prosty-plan-aconcagua.html

Agata Kusznirewicz

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: