•   Saturday, 27 Apr, 2024
  • Contact

W drodze do Eldorado

Przez druty do raju

Do niedawna Europa była celem wędrówki wielu uchodźców, pragnących zrealizować marzenia o lepszym życiu. Kryzys finansowy odarł Stary Kontynent z dotychczasowego blasku. Odyseja Fabiena Yene pokazuje zasad- niczą zmianę sposobu myślenia w szeregach nielegalnych imigrantów.
Ciało Fabiena Yene szpecą ciemne blizny. Największa biegnie od łydki do kostki, pod kolanem wyrastają dwa, duże zgrubienia. Fabien Yene dobrze zna alfabet bólu i dramatyczne historie związane z każdą z odnie- sionych ran. – Łydkę rozharatałem podczas szturmu na zasieki otaczające Melillę (hiszpańska enklawa na północy Maroka), szramy są pamiątką po spotkaniu dwóch policjantów na Saharze, a tu zraniłem się po wpadnięciu do rowu ściekowego w drodze powrotnej z Wadży.
Jesteśmy w Maroko, kolejnym przystanku na drodze rozbitka życiowego Fabiena Yene. 32-letni Kameruńczyk siedzi na skale wypalonej słońcem, na przedmieściach Rabatu. Podwinięte nogawki spodni odsłaniają pokancerowane nogi. Za jego plecami szmaragdowe fale Atlantyku uderzają o skaliste wybrzeże. Krople rozpryskującej wody lśnią w popołudniowym słońcu. Cóż za wspaniała pogoda. Majestatyczne fale są marzeniem każdego surfera. - Nienawidzę morza - stwierdza Yene. Pewnego razu wsiadł do łodzi, która noc w noc kursowała między afrykańskim wybrzeżem Morza Śródziemnego a Europą. - Miałem szczęście, że łajba zatonęła blisko brzegu, nim wypłynęliśmy na pełne morze - opowiada Kameruńczyk i wybucha głośnym śmiechem. W bawełnianej chuście, szykownych okularach i koszulce sportowej nie wygląda na uchodźcę, który odbył podróż przez piekło i szczęśliwie dotarł do celu. Odyseja Fabiena wiodła przez Czad, Nigerię, Niger, Libię, Algierię i Maroko. Z całą pewnością mityczny Odyseusz podróżował w znacznie bardziej komfortowych warunkach podczas dziesięcioletniej tułaczki do Itaki i miał wyznaczony jasny cel: powrót w ojczyste strony. Fabien Yene wiedział tylko, że musi wziąć nogi w zapas. W Kamerunie miał dziewczynę, zarabiał na życie jako kierowca ciężarówki. Pewnego dnia przyjaciółka, będąca w drugim miesiącu ciąży, wyruszyła razem z nim w daleką trasę. Po drodze mieli wypadek, dziewczyna zginęła na miejscu. Całą winą obciążono Fabiena. Potem spadły na niego kolejne tragedie - śmierć matki, siostra zgwałcona przez bandę wyrostków. Fabien postanowił uciec do Czadu. Wierzył, że kłopoty znajdą szczęśliwe zakończenie i wkrótce wróci do domu. Był rok 2001.
W relacji Fabiena Yenesa "Na granicy",  znajdują się szczegóły typu: 24 godzin ze sznurem zaciśniętym na szyi, rabunek z pieniędzy, porzucenie na bezdrożach pustyni, gwałt i porwanie. Walka o przeżycie w zapomnianym przez ludzi i Boga Tinzaouatene, położonym na rozpalonym słońcem pustkowiu, gdzie granice więzienia wyznacza bezkresna pustynia, a strażnikami są perwersyjni szefowie lokalnych band, bezkarnie torturujący i gwałcący bezbronnych uchodźców. 32 krotne odstawienie przez marokańską policję do Wadżdy na granicy z Algierią. Yene nazywa tę zabawę  „ping pongiem”. Trzydzieści dwa razy przewożono go trzysta kilometrów policyjną ciężarówką do granicy. Po przybyciu na miejsce padał rozkaz: uciekajcie do Algierii. Naturalnie po drugiej stronie granicy czekali algierscy policjanci i odsyłali imigrantów z powrotem do Maroka. - Zabawa w kotka i myszkę trwała w nieskończoność, dopóki nie ukryłem się na jednej z plantacji - opowiada Fabien Yenes. Za dnia odpoczywał, nocą wędrował wzdłuż autostrady. Droga powrotna zajęła mu dwa tygodnie. Spał w szałasach razem z kozami, na gołej ziemi pod drzewami aż w końcu dotarł do "cywilizacji".
Przez wiele lat Yene wegetował na przedmieściach Ceuty i Melilli, hiszpańskich enklaw, położonych na ziemi marokańskiej. Od 2000 roku miasteczka otaczają  wysokie zasieki z drutów kolczastych, nazywane przez media hiszpańskie "najlepiej chronionymi posterunkami granicznymi”, jakby Europa prowadziła wojnę z uchodźcami z Czarnego Lądu. Bardziej odpowiedni określeniem byłoby słowo "szturm”, gdyż co jakiś czas nielegalni imigranci podejmują ryzykowną próbę przedarcia się na teren Unii przez kolczaste zasieki. Jesienią Yene znalazł się w grupie tysiąca imigrantów z krajów afrykańskich, którzy podjęli próbę sforsowania kordonu. Jedenastu Afrykańczyków zginęło pod gradem kul jednostek Guardia Civil, broniących Europy przed  "ludzkim tsunami”, jak wyraził się Silvio Berlusconi. Szef włoskiej dyplomacji Franco Frattini wtórował politykowi alarmując, że Europie grozi "bibilijny exodus”.
Tymczasem na plaży w Rabacie siedzi imigrant, zadający kłam populistycznej retoryce odwołującej się do strachu przed falą uchodźców. Fabien Yene nie chce osiedlić się w Europie, choć mógłby to uczynić całkowicie legalnie. - Po co? - odpowiada zdumiony, jakby zaproponowano mu podróż donikąd. - W sprzyjającej sytuacji mógłbym co najwyżej układać towar w supermarkecie. Większość imigrantów nie ma tyle szczęścia. Czytam na Facebooku, jak wygląda ich życie. Początkowo moi przyjaciele byli pełni euforii. Nareszcie udało się im dotrzeć do wymarzonego Eldorado! Potem milkną i nie dają  znaku życia. Pewnie wpadli w depresję albo wypruwają sobie żyły i mają tyle energii do życia co zużyta bateria. Nie palę się do osiedlenia w Europie. Moje miejsce jest tutaj.
Fabien Yene wynajmuje skromne mieszkanie na przedmieściach Rabatu. Dzieli je z emigrantem z Ghany. Jego sublokator zamierza w ciągu najbliższych dni wyjechać do Chin, gdzie zamieszkało już kilkoro kuzynów. Poprzedni współmieszkaniec, obywatel Mauretanii wyemigrował do Gwinei. Z afrykańskimi imigrantami mieszkają pod jednym dachem jeszcze dwie kobiety. Jedna jest w tej chwili nieobecna. - Pewnie policja marokańska bawi się z nią w ping ponga. Przewieźli ją zapewne do Wadżdy. Za cztery, pięć dni powinna wrócić z powrotem - przypuszcza Fabien Yene.
Uchodźca z Kamerunu płaci za wynajęcie mieszkania 1800 dirhem, jego marokańscy sąsiedzi tylko 800 dirhem. Właściciel powiedział mu prosto w twarz, że musi doliczyć opłaty manipulacyjne albo jak kto woli myto za to, że jest cudzoziemcem.
– Dlatego dziwię się, że tak bardzo pragnie pan pozostać w Maroku.
– Chcę tu zostać, bo ktoś musi walczyć o prawa uchodźców.
W czasie rozmowy wychodzi na jaw, że Yene niedługo zostanie ojcem. W zeszłym roku pewna paryska dziennikarka z rozgłośni radiowej France Inter zrobiła o nim reportaż i zakochała się na zabój w przystojnym Kameruńczyku. - Prosi, żebym przyjechał jak najszybciej, bo bardzo mnie potrzebuje. Zapro- ponowałem jej, żeby przyjechała do mnie, tu jest mi bardziej potrzebna - opowiada Yene.
Trudno powiedzieć, czy chodzi o wierność ideałom, czy zwykły brak odpowiedzialności. Jak by nie było dziecko będzie dorastać we Francji bez ojca, bo ten postanowił walczyć w Maroko o prawa człowieka.  Fabien Yene nie jest odosobnionym przypadkiem. W Rabacie można spotkać wielu Afrykańczyków, pragnących rozpocząć nowe życie w Maroku.
Socjolog Mehdi Lahlou mówi, że unijna polityka wobec uchodźców jest mieszanką  paranoi połączonej z populistycznym wyrachowaniem. W zeszłym roku blisko 44 mln ludzi zmieniło miejsce zamieszkania na obszarze swego kraju lub uciekło za granicę w skutek wojen i konfliktów - wynika z raportu norweskiej organizacji pozarządowej. 35 mln uchodźców znalazło schronienie w krajach rozwijających się. Nie sprawdziły się alarmistyczne prognozy o "ludzkim tsunami”,  które zaleje Europę. - Maroko przyjęło około 15 tys. imigrantów. Wielu z nich postanowiło zostać u nas na stałe. Mało tego, do Maroka powraca z Europy coraz więcej naszych obywateli, ponieważ dawna ojczyzna oferuje im lepsze perspektywy życiowe niż przykładowo Hisz- pania - wyjaśnia socjolog.
W dobie kryzysu finansowego Europa przekonuje, że tworzy niepowtarzalną wspólnotę wartości. Z afrykańskiej części wybrzeża Morza Śródziemnego płynie pytanie: o jakie wartości wam chodzi? Fabien Yene reaguje bezkompromisowo w kwestii przestrzegania praw człowieka: – Jestem zdeklarowanym zwolennikiem praw człowieka. Unia tym chętniej odwołuje się do wartości humanistycznych, im częściej zrzuca na barki sąsiadów brudną robotę w sprawie wzmocnienia reżimu granicznego. Książkę Yene kończy krótki opis ostatniej próby dotarcia jej autora do Europy. Wspólnie z czwórką uchodźców Kameruńczyk chciał opłynąć zasieki wzniesione wokół Ceuty. Dostrzegli ich hiszpańscy funkcjonariusze Guardia Civil, wciągnęli na łódź, pocięli kapoki imigrantów i wrzucili ich z powrotem do wody. Jeden z rozbitków, mieszkaniec Senegalu poszedł na dno. - Od tamtego wydarzenia znienawidziłem morze - przyznaje Fabien Yene.
Na pytanie, ilu uchodźców ginie podczas imigracyjnej odysei, Yene zastanawia się chwilę i odpowiada: – Nikt nie potrafi tego dokładnie określić. W Rabacie stał się kimś w rodzaju rzecznika uchodźców kameruńskich. W grubym skoroszycie sumiennie zapisuje nazwiska osób, które na zawsze opuściły nielegalną, rozproszoną społeczność, wegetującą w Maroku. Yene nazywa zeszyt "księgą umarłych”. Na jednej z kartek przyklejono małe, wyblakłe zdjęcie paszportowe, a po spodem dopisano nazwisko. - Utonął w drodze do Hiszpanii. A ten zmarł, bo nie miał pieniędzy na opłacenie operacji - wyjaśnia Yene. Na kolejnej stronie widnieje lista nazwisk, a obok każdego z nich dopisano drobne sumy pieniędzy: Sangou Stephan dał 50 dirham, Vincent Motassi 100 dirham. - Staramy się zorganizować zmarłym rodakom godny pochówek, aby Marokańczycy zrozumieli, że także jesteśmy ludźmi - wyjaśnia Yene.
Alex Rühle

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: