Bitwa pod Kłuszynem – 4 lipca Roku Pańskiego 1610

WW Historia

Co pewien czas przypominam Państwu kluczowe momenty z naszej historii, momenty w których decydowały się losy naszej wspólnoty w następnych stuleciach. Nigdy nie brakowało nam dzielności w polu, brakowało często zrozumienia wyzwań, jakie kryły sie w momentach kryzysów. Państwa poważne, narody historyczne w takich chwilach pokazują swą siłę, determinację i wychodzą z kryzysów wzmocnione, gotowe go kształtowania swo- ich własnych losów i realizacji wspólnych interesów. Kiedyś należeliśmy do nich i my. Zaprzepaściliśmy szanse bycia podmiotem relacji miedzy narodami. Powrót Polski na mapę kontynentu po Wielkiej Wojnie nie oznaczał powrotu do grona decydentów.

Obecny kryzys światowego układu sił, ukształtowanego w Jałcie, jedynie zmodyfikowanego z końcem Zimnej wojny, uwidoczniony agresją na Ukrainie, dotyczy naszej przyszłości. Los nieoczekiwanie dał nam chwilę na budowę własnej siły. Czy ją wykorzystamy? Czy podejmiemy wyzwanie?

W naszej historii zdarzało się, iż z naszej ręki Rosja ponosiła ciężkie klęski. Nie było jednakże, niestety, nigdy ani siły ani woli zdolnej do zadania jej imperialnym abicjom ostatecznego ciosu. Obyśmy nie przeżyli tego procesu ponownie. Grozi nam bowiem, iż mimo klęski na Ukrainie, splątane miedzynarodowe interesy zachowają Rosję jako liczącą się potęgę. Potęgę pałającą chęcią zemsty za obecne poniżenie. A to dla nas śmiertlene zagrożenie.

Wspaniałe płótna często uwieczniają w zbiorowej świadomości to, co dla istnienia danej wspólnoty było ważne, a co przeminęło. Przekazują bowiem nie tyle wiedzę faktograficzną, jak czynią to historycy, lub emocje, co stanowi domenę poetów i pisarzy. Obrazy wydarzeń malowane pędzlem są bardziej sugestywne, wytwarzając zbiorowy, wizualny punkt odniesienia, narzucając naszym umysłom wizję przestrzeni, jej koloryt i kształt, charakterystykę postaci. Do słowa pisanego wytworzyć możemy własną oprawę wyobraźni. Obraz, podobnie jak film, jest dynamiczny w skali masowej, wpływając tym samym na świadomość. Stąd czasem los obrazów jest papierkiem lakmusowym intencji tych, którzy je eksponują, bądź dyskretnie usuwają z przestrzeni publicznej.

Polki i Polacy od najmłodszych lat szkolnych chłoną historię grunwaldzkiego starcia z Zakonem Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w tej formie, w jakią zaklął bitewny szum w barwy Jan Matejko. Oczami Mistrza Jana wiele osób postrzega także ”Hołd Pruski,” poddając się ułudzie triumfu, niosącego wszak niewidoczną dla obecnych klęskę. Te obrazy, zrządzeniem losu, były Polakom dozwolone, mimo iż powstawały pod zaborem. W dwudziestym wieku systemy totalitarne były (słusznie?) wyczulone na potencjał edukacyjny, formujący postawy jednostek i grup, stąd nie tylko ‘groźne’ teksty, ale także obrazy skazywano na zapomnienie, jeżeli nie na unicestwienie.

W tym kontekście wizualnego propagowania historii ciekawym zjawiskiem jest stosunkowo ograniczony zasięg i znajomość we współczesnej Polsce “Hołdu Ruskiego”, który jest jeszcze jednym Matejkowskim zapisem ważkiego etapu naszych dziejów. Wszak to wojny z Moskwą zdeterminowały nasze losy na cztery stulecia. Dlaczego zatem do dziś dnia i samo płótno Matejki, i nasza pamięć o wielkiej, militarnej glorii oręża Najjaśniejszej Rzeczpospolitej pod Kłuszynem - 4 lipca 1610 roku - są słabiej upowszechnione? Dlaczego też zwycięska, heroiczna bitwa nie doczekała się ani wielkiego, podobnego do Grunwaldzkiego, pomnika, ani jakiejś “trylogii” ani nawet filmu z gatunku “płaszcza i szpady”?
***
Kłuszyn to największe, legendarne zwycięstwo oręża Rzeczpospolitej. Oczywiście, każda wielka batalia, każde decydujące starcie wojenne ma swoją specyficzną wagę. Porównywanie Grunwaldu z Orszą, Wiednia z Płowcami, Chocimia z Hodowem jest zwodnicze. Czasem zwycięstwo stanowiło świadectwo wojennego kunsztu i przebiegłości dowódcy, czasem szaleńczej odwagi żołnierza; w danym momencie dziejów ratowało samo istnienie “projektu politycznego” pod nazwą Korona Królestwa Polskiego, bądź otwierało drogę do realizacji wielkich, dalekosiężnych planów państwowych.

Tak ma się rzecz właśnie z bitwą pod Kłuszynem, gdzie mizerne siły polsko-litewskie, pod dowództwem hetmana Stanisława Żółkiewskiego, dzięki jego niezwykłemu kunsztowi wodzowskiemu rozbiły w puch wielo- krotnie silniejszego nieprzyjaciela, otwierając tym samym Rzeczpospolitej Obojga Narodów niesamowitą w swym wymiarze polityczną szansę: pacyfikacji i… europeizacji Moskwy. Polityczna klęska tego projektu, mimo spektakularnej wiktorii pod Kłuszynem miała dramatyczne konsekwencje.
***
Szła wojna z Moskwą. W czerwcu roku 1610 dowództwo sił polskich, oblegających od 10 miesięcy Smoleńsk, otrzymało wiadomość o szykowanej przez Moskwę odsieczy, lecz nie wiedziało dokładnie, z jakimi siłami przyjdzie się im zmierzyć. Rozpoznano stosunkowo wcześnie jedynie nadejście 8-tysięcznej kolumny wojewody Hrygoryja Wałujewa. Dopiero później uzyskano od zbiega-najemnika informację omiejscu koncentracji połączonych wojsk Moskwy i Szwecji. Było to 30 tysięcy wojsk moskiewskich pod dowództwem carskiego brata, księcia Dymitra Szujskiego, oraz ok. 5 tysięcy europejskich najemników dowodzonych przez Szweda, Jakoba De la Gardie.

Hetman Żółkiewski zdecydował się na atak wyprzedzający, nad którym sam objął dowództwo i 6 czerwca ruszył w kierunku nieprzyjaciela, biorąc ze sobą w drogę jedynie 1600 jazdy oraz 600 piechoty. Liczył na zebranie “po drodze” innych jednostek, operujących w pobliżu. W samej rzeczy, na punkt koncentracji pod Szujskiem skierowały się oddziały wojsk Marcina Kazanowskiego (800 ludzi), Samuela Dunikowskiego (700) oraz Aleksandra Zborowskiego (1500 ludzi). Natomiast pod odległą od Smoleńska o 150 kilometrów Białą ok. 1000 Kozaków wraz kilkuset Polakami pod komendą pułkownika Aleksandra Korwina Gosiewskiego skutecznie odpierało ataki kniaziów, Iwana Chowańskiego i Jakuba Boratyńskiego. Pod Białą skierował się ostatecznie Zółkiewski i dotarł tam 14 czerwca.

Zbliżająca się w kierunku polskiego obozu przednia straż sił Szujskiego, dowodzona przez wojewodę Wałujewa, na wieść o marszu Zółkiewskiego, obwarowała się pod Carewem Zajmiszczem, które 23 czerwca znalazło się w oblężeniu sił Żółkiewskiego.

Plan Szujskiego zakładał, iż osłabione długotrwałym oblężeniem Smoleńska, a potem wyczerpującymi walkami siły polsko-litewskie, teraz w założeniu wodza moskiewskiego zablokowane pod Carewem, uda się otoczyć głównym siłom, wziąć niejako w imadło i zniszczyć. Hetman Żółkiewski zdawał sobie sprawę zarówno z zagrożenia, oraz jego wpływu na morale samych żołnierzy, do których docierały wieści o zbliżających się potężnych siłach wroga. Doświadczony wódz zdecydował się na zaskakującą Rosjan ofensywę.

3 lipca 1610 roku, pod osłoną zapadającego zmroku Żółkiewski ruszył na spotkanie armii Szujskiego, wspomaganej przez De la Gardie i Horna. Dla utrzymania uwięzionego w oblężeniu Wałujewa pozostało 3 tysięcy jazdy, 4 tysiące Kozaków, większość piechoty oraz artyleria. Rosjanie nie mieli pojęcia o polskich ruchach, podobnie też główne siły Szujskiego nie zdawały sobie sprawy z tak dynamicznej zmiany sytuacji. Z hetmanem podążyło jednak jedynie 2500 jazdy, 400 Kozaków Zaporoskich oraz 200 piechoty. Były to siły bardzo skąpe jak na bardzo ambitny manewr zaczepny.

Rankiem 4 lipca, zmęczone utrudnionym przez błotnistą drogę marszem, wojska polskie stanęły pod Kłuszynem. Mając przed sobą ok. 18-20 tysięcy Moskali oraz ponad 3300 Szwedów, Zółkiewski zdecydował się uderzyć na słabiej wyszkolone siły moskiewskie. Na nie też uderzyła polska jazda.

Poszczególne chorągwie polskie kilkakrotnie ponawiały swe szarże, wzniecając wreszcie popłoch w szeregach moskiewskich, zwłaszcza gdy cudzoziemscy rajtarzy, uchodząc przed polskim atakiem zmieszali moskiewskie szyki. Kiedy zaś nadciągnęła opóźniona polska piechota, udało się odeprzeć groźne ataki Szwedów na prawym skrzydle oraz odrzucić ich od umocnień, co pozwoliło na wejście do walki przeciw zaciężnym piechurom naszej jazdy. Po pięciu godzinach bitwy wojska rosyjskie i szwedzkie poszły w rozsypkę.

Kluczem dla wyniku bitwy stał się fakt, iż z pola bitwy uciekli wszyscy dowódcy, zarówno szwedzcy jak i moskiewscy. Mimo bowiem klęski w pierwszej fazie starcia, część szwedzkiej piechoty i jazdy zebrała się w oddalonym nieco od pola bitwy obozie. Rozproszeni Moskale także nadal liczbowo przeważali nad siłami polskimi. Brak było jednak woli walki, brak decyzji zebrania uciekinierów i sklecenia z nich jakiejś siły. Najmniejszej ochoty na kontynuowanie starcia nie miał przede wszystkim sam Szujski. Tymczasem świadomy zagrożenia Zółkiewski otoczywszy Szwedów rozpoczął z nimi… negocjacje! Zaoferował zaciężnym żołnierzom z rozmaitych części Europ pełną swobodę, oczywiście po złożeniu przysięgi, iż nie wystąpią nigdy zbrojnie w konfliktach z Rzeczpospolitą. Szwedzcy najemnicy nie tylko ofertę tę przyjęli, lecz około 700 z nich weszło od razu w polską służbę.

Na wieść o szwedzkiej kapitulacji kryjący się w obozie Szujski po prostu chyłkiem uciekł w pobliskie lasy, a za przykładem wodza naczelnego podążyły resztki jego wojska. Klęska Moskwy była kompletna, Droga do stolicy carów stawała teraz otworem. Tron Wasyla Szujskiego miał być wkrótce ofiarowany młodemu Władysławowi Wazie, a przed Rzeczpospolitą otwierała się dziejowa szansa o niewiarygodnych, niemożliwych wręcz do wyobrażenia konsekwencjach dla dziejów Europy. Nakreślenie takiej alternatywnej wizji dziejów Środkowo-Wschodniej części starego kontynentu czeka na zdolne pióro.

W. Werner-Wojnarowicz 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: