Kryzys migracyjny, czyli wnioski z upadku Cesarstwa Rzymskiego

pisane z pamięci
Dziś przedstawiam Państwu ciekawy, moim zdaniem, tekst o problemie migracyjnym w świecie Zachodu. Francuska, konserwatywna intelektualistka, pisze z perspektywy Europy, ale temat dotyka i nas, na tym kontynencie. Do pewnych założeń i opinii powrócę w następnym tygodniu. Temat jest wart refleksji.
WW-W
Kryzys migracyjny, czyli wnioski z upadku Cesarstwa Rzymskiego
(…) Masowy napływ w ciągu zaledwie kilku dni wielu tysięcy Afrykańczyków do Lampedusy wywołał poruszenie w krajach Europy. Widzieliśmy, jak rządzący udają się na miejsce, słyszeliśmy zapewnienia o europejskiej solidarności z Włochami. Wszystkim tym działaniom towarzyszył przestrach na widok tych niezliczonych mas wieszczących nowe, nieprzewidywalne problemy. (…)
Od półwiecza natomiast część Europejczyków, powiększająca się z roku na rok, niepokoi się, widząc tę falę migracyjną, która zdaje się zalewać ich kontynent. (…) Nowo przybyli – i to jest paradoks – wyposażeni są w kulturę uległości (tak tłumaczy się nazwa ich religii [islam - ww-w], której nie mają zamiaru się wyzbyć, a wręcz odwrotnie – do której chcą nas pociągnąć za sobą. Skąd ten paradoks? Skąd ta chęć korzystania z dobrodziejstw naszej kultury wolności, aby wszczepić w nią kulturę uległości?
Historyk Paul Veyne odpowiedział na to pytanie, opisując masowy napływ do Cesarstwa Rzymskiego tak zwanych „barbarzyńców”,(…): „Owi barbarzyńcy, tak pełni podziwu dla cywilizacji rzymskiej, a zarazem tak zazdrośni i zachłanni, pragnęli jednocześnie pozostać sobą i zawładnąć tym, co zastali”. (…)
Czy można powstrzymać falę migracyjną, która coraz bardziej przywodzi na myśl historię z Obozu świętych Raspaila, autora tak ochoczo piętnowanego jako ekstremista? W mojej opinii, jeśli dane państwo chciałoby przynajmniej móc regulować napływ migrantów, powinno cechować się dwoma rzeczami naraz: wolą polityczną ORAZ korzystnym położeniem geograficznym. Państwo, które nie ma szczęścia, jeśli chodzi o swoje położenie, a posiada wolę polityczną, nic nie wskóra. To casus Włoch. Państwo, które ma szczęśliwe położenie, ale nie ma woli politycznej – również nic nie wskóra. To casus Niemiec. (…) Francja nie spełnia ani jednego, ani drugiego.
Bardzo często zdarza się – i to jest casus instytucji politycznych UE, ale również rządów w Niemczech, a także we Francji – że wola polityczna jest wręcz przeciwna: z powodów ideologicznych („świat bez granic”, globalizacja) pragnie się napływu migrantów, nierzadko masowego (vide Merkel), ubierając to w dyskurs o potrzebie zapewnienia siły roboczej, gdy tak naprawdę w grę wchodzi „rozmycie się” naszej własnej europejskiej tożsamości. Nie ma więc raczej widoków na to, że Europa zatrzyma tę falę, tym bardziej że jej demografia oraz sytuacja gospodarczo-polityczna coraz mocniej przechylają szalę na korzyść migracji. Przyrost naturalny w Afryce imponuje, gdy tymczasem w krajach Europy spada na łeb na szyję. Ubóstwo ekonomiczne, niestabilność polityczna oraz wewnętrzne konflikty święcą triumfy w Afryce, podczas gdy w bogacącej się i coraz bardziej wolnej Europie kwitnie poczucie winy i wstydu za własną tożsamość. Nie widzę za bardzo szans na to, aby partie populistyczne cokolwiek tu zmieniły na plus.
Jedyną analogiczną sytuacją w naszych dziejach jest historia Cesarstwa Rzymskiego chylącego się ku upadkowi. Mieliśmy wówczas w Europie bogactwo i wolność, a ci, których zwano „barbarzyńcami”, lgnęli do Rzymu jak ćmy do światła. Ostatecznie ich liczba osiągnęła takie rozmiary, że jakość życia Rzymian zaczęła się pogarszać. Integracja przestaje bowiem funkcjonować, gdy napływ migrantów jest zbyt duży. Sami Rzymianie ponadto, a zwłaszcza chrześcijanie, sprzyjali wykształceniu się nurtu intelektualnego opartego na poczuciu winy, w myśl którego barbarzyńcy o wiele przewyższali dekadenckich i popędliwych Rzymian (wczesnochrześcijański duchowny Salwian z Marsylii pisał wręcz, że „to Rzymian trzeba zbarbaryzować”).
(…) Mamy jednak pewien ważny atut w ręku, którego Rzymianie nie mieli – (…) Świat rzymski był mniejszy od obecnego świata zachodniego. Rozciągał się od Słupów Herkulesa po granice Indii, gdy Zachód obejmuje dziś Nowy Świat, od północy po południe, w którym kwitną przedsiębiorczość, wolność polityczna i religie oparte na wolności. Oczywiście Stany Zjednoczone borykają się z falami migracji z Meksyku, a kraje Ameryki Łacińskiej dosłownie zalane są Wenezuelczykami – ale wciąż mamy do czynienia z kulturami wolności – nawet jeśli tu i ówdzie spotkać można pewne relikty ideologicznej demencji odziedziczonej po XX wieku.
Nowy Świat nie zostanie zasiedlony tutejszymi migrantami, ponieważ na jego korzyść działają niezrównanie szczęśliwe położenie geograficzne i wola polityczna (są to – i coraz bardziej będą – kraje protestanckie, gdy tymczasem bezrozumne poczucie winy jest zasadniczo domeną katolików i kultury katolickiej; wokizm oparty na bezrozumnym poczuciu winy wydaje się zresztą modą chwilową). Próbując osadzić problem w szerszej perspektywie, zaryzykowałabym stwierdzenie, że nasi prawnukowie – przynajmniej ci bardziej nieustraszeni i kreatywni – opuszczą „odwieczne wybrzeża” Europy, by osiedlić się w Nowym Świecie, odnajdując w nim swoją kulturę przed- siębiorczości i wolności, a zostawiając za sobą nowe wieki ciemne. Sic transit gloria mundi. (…) A może i u naszych prawnuków zakiełkuje nadzieja, że nowy początek jest możliwy?
Prof. Chantal DELSOL
www.wszystkoconajważniejsze.pl,
17.02.2024
Comment (0)