W poprzek Kanady – 21

Z daleka od szosy (271)
Pakowanie się nigdy nie zabierało mi wiele czasu. To w sumie bardzo proste. Na ile dni się jedzie tyle zabiera się bielizny, skarpetek, koszul. Dwie pary spodni, kurtkę, dwie pary butów, przybory toaletowe.
Lata podróży nauczyły mnie pewnej w tym względzie rutyny. Po wyjściu z zebrania, o którym pisałem w zeszłym tygodniu, pojechałem prosto do domu. Kiedy przyjmowano mnie do firmy, jedno z pytań na interview brzmiało czy mogę wyjeżdżać w delegacje. Odpowiedziałem wtedy, że na wyjazd dłuższy niż jeden dzień będę potrzebował półgodzinnego uprzedzenia. Ot taki żart. Pakowanie i zostawienie listu dziewczynie, że wyjeżdżam na kilka dni zajęło mi 15 minut. Pięć minut później podjechał jeden z kolegów z firmy by zawieźć mnie do wypożyczalni samochodów AVIS. Mój jeep zostawał w garażu. W AVIS był już Wray Gibson, mój szef dopełniający formalności wynajmu. Pozostawało tylko wpisać moje dane.
Razem pojechaliśmy do siedziby firmy EMS (Energy Managment Systems) na Traders Blvd. E. w Mississauga. Koledzy już wiedzieli co się stało i nie wierzyli, że da się to naprawić. Żaden z nich nie mógł jechać ze mną. Firma miała również inne zobowiązania dzięki którym w ogóle istniała i nie można było tego odłożyć dla innego projektu. Jak wspomniałem było nas tylko 9 osób, łącznie z księgową i sekretarką. Walery, programista z którym zakładałem systemy security tego projektu światłowodowego, musiał poprawiać program kontrolny dla dużej kompanii, bodajże fabryki Hondy. Klienta, którego nie można było zlekceważyć. Mogłem jechać tylko ja.
Laptop z programem już czekał, była godz. 14:30. Może uda się jeszcze uniknąć korków na miejskim odcinku autostrady 401. Udało się. Brighton, Kingston, Alexandria, Ottawa, Drummondville, Villeroy. Opisywałem już tę trasę poprzednio więc powiem tylko, że pierwszy nocleg miałem w Montrealu. Nocleg to za dużo powiedziane. Kilka godzin snu i w drogę.
Villeroy to już prawie Quebeck City. Z powrotem do Mississauga to ok. 800 km. Cała trasa to 1560 km. Jestem z powrotem w Mississauga następnego dnia o godz. 21:00. Chcę złapać kilka godzin snu. Wyjeżdżam o 04:00. Tym razem na zachód do Edmonton. Ella, moja dziewczyna, nie odzywa się do mnie. Jadę.
Pierwsza podstacja to Raith, trochę na północ od Thunder Bay. Do Thunder Bay jest ok. 1500 km. Tam miał być mój pierwszy nocleg. Droga do Perry Sund - letniego celu wyjazdów wielu Torontończyków to dwupasmowa autostrada. Potem jednak zaczyna się normalna dwukierunkowa szosa z ograniczeniem prędkości do 90 km/godz.
Zawsze miałem „szósty zmysł” do radarowych pułapek policji. I tym razem również. Tuż przed Perry Sund, wyjeżdżając z ostrego zakrętu wśród skał, zwolniłem bez przyczyny do 70 km/godz. Ograniczenie było 60. Sto metrów dalej stał radiowóz. Dwieście metrów dalej już przyspieszałem ostro do 150 km/godz. Po moście nad French River przeleciałem dobrze ponad 160 km/godz. Przejazd przez most zajął może ćwierć sekundy, ale pamięć o wydarzeniach z tej okolicy zabrała mi czas aż do Sudbury.
Na szczęście nie trzeba jechać przez miasto jadąc na zachód, więc moja prędkość zmniejszyła się tylko przy skręcie w lewo z drogi nr 69 na nr 17.
Z Sudbury do St. Sault Marie wiedzie prosta płaska szosa, która w pewnym momencie na zupełnym bezludziu robi się autostradą na odcinku kilku kilometrów. Dlaczego, nie wiem, chyba nikt nie wie. W St. Salt Marie trzeba kawełek jechać przez przedmieścia z motelami, ale potem skręcając w prawo i po paru kilometrach w lewo, można ominąć miasto i wyjechać prosto do drogi nr 17, wiodącej wzdłuż jeziora Superior czyli po polsku, jeziora Górnego. Nawet gdy z licznika rzadko schodzi 140 km/godz. widoki są niezapomniane.
Przy wyjeździe z St. Sault Marie stał na poboczu radiowóz. Akurat wtedy moja prędkość był ok. 10 km/godz. powyżej limitu. Czemu? Nie wiem. To ten „szósty zmysł”. Motel kolegi w Wawa pozostał z lewej strony, z prawej mignęło lotnisko z lądującym właśnie helikopterem.
Cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)