Ontaryjskie przygody - 20
Z daleka od szosy (242)
Wizyta z Polski, cd.
Jesteśmy na małej wysepce na nieznanej rzece, 1150 km na północny zachód od Mississauga, ok 50 km na północ ot miasteczka Marathon. Koleżanka Eli, Asia, przyjechała z wizytą z Polski i chciała zobaczyć dziką część Kanady. Siadam na canoe i wypływam na rzekę by złowić coś na obiad i na kolację. Nie mam co prawda wielkiej nadziei, bo wędkarz ze mnie marny, ale może się uda. Rzeka rozlana jest tutaj szerzej. Zatamowana w dole głazami tworzącymi naturalną tamę, tutaj jest głęboka i bardzo powolna. Płynę powoli, ciągnąc za sobą żyłkę z „błystką” (tak się to chyba nazywa, ale nie jestem pewien). Nagle żyłka zesztywniała. Szarpnąłem! Coś się tam przyczepiło. Może korzeń? Nie miałem trudności ze zwijaniem kołowrotka, więc chyba nie ryba… A jednak… Był to piękny muskie. To taka ryba podobna do szczupaka tylko dorastająca do potężnych rozmiarów. Ten nie był może bardzo potężny, ale wystarczył i na obiad i na kolację. Miał piękne seledynowe mięso, które przy smażeniu robiło się lekko błękitne. Było tak świeże, że podskakiwało na patelni, gdy smażyła je Ela. Ależ to było dobre… Zapowiadał się super czas. Wieczór spędziliśmy przy ognisku, piekąc kiełbaski i popijając czerwone wino schłodzone w rzece, dopóki nie zapadła noc. Gwiazdy na bezchmurnym niebie były spektakularne. Nigdy nie będziemy w stanie zobaczyć tego w pobliżu miejskich skupisk. Kolejny dzień spędziliśmy na poznawaniu okolicy. Wybraliśmy się między innymi poza naturalną tamę z głazów. Woda tam kipiała i rwała do przodu z hukiem odrzutowca. Po kilkuset metrach rzeka znowu rozlała się szerzej i uspokoiła. Kątem oka, po drugiej stronie zauważyłem nieznaczny ruch. Za zaroślami zamajaczył nieuchwytny cień. Położyłem palec na ustach i wskazałem dziewczynom kierunek. Spełniało się kolejne marzenie Asi. Na drugim brzegu ukazał się wilk. Czas mijał leniwie. Dziewczyny postawiły nad wodą totem, zrobiły kolację, wieczorem wypiliśmy kolejne czerwone wino… Nie wiem, co mnie obudziło tuż przed świtem. Wstałem szybko, wziąłem sztucer i wyszedłem na zewnątrz namiotu. Coś się zmieniło…, ale co? Rozglądam się uważnie i nagle…, już wiem! Szybko uniosłem sztucer do ramienia. Strzeliłem raz, przeładowałem, drugi strzał. Dziewczyny wyjrzały z namiotów przestraszone. „Pakujemy się, szybko, bo będzie kłopot! Duży kłopot!” – mówię. Nawet nie próbuję składać namiotów. Wyrwane „śledzie” pryskają dookoła. Wpycham wszystko na przyczepę. Ela i Asia zbierają sprzęt i też rzucają bezładnie na przyczepę. Na wierzch idzie canoe. Stopy już chlupią w wodzie. Wskakujemy do jeepa. Na szczęście nie odczepiałem przyczepy, i zawsze parkuję przodem do wyjazdu. Tu ważna była każda sekunda. Wysepki już prawie nie widać. Podnosi się woda. I to szybko. Na pierwszym biegu, na wysokich obrotach silnika zanurzam się w przesmyk między stałym lądem. Woda dochodzi do drzwi. Słychać tępe bulgotanie rury wydechowej, która znajduje się już pod wodą. Nie mogę odpuścić gazu, bo silnik zgaśnie i już nie wyjedziemy. Dobrze, że przesmyk krótki. Jeep wyciąga się na drugi brzeg… Udało się. Nie wiem, co spowodowało ten nagły przybór wody. Deszczu nie było. Może puściła jakaś tama w górze rzeki. Nie wiem, co mnie obudziło. Mieliśmy szczęście. Wyspy już nie ma. Tylko krzaki sterczą ponad wodą. No cóż, natura zadecydowała za nas. Wracamy do domu dzień wcześniej. Asia była zachwycona wyprawą. Mówiła, że ma tylko jeden problem: czy jej w Polsce uwierzą… Jednym ciągiem dojechaliśmy do Killbear Provincial Park nad Georgian Bay i tam zatrzymaliśmy się na noc na polu namiotowym. Rano do Mississauga. Na tym kończy się przygoda Asi w Kanadzie
cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)