Emigranckie losy – 3
Z daleka od szosy (217
Emigranckie losy – 3
Był to blok mieszkalny na Lakeshore, pomiędzy Hurontario i Cawtra. Podjechałem, zadzwoniłem z dołu. Zeszła młoda, niebrzydka kobieta z dwoma córkami, Olą i Agnieszką. Agnieszka lat 15, Ola 12. Wzięliśmy paczki z bagażnika i ruszyliśmy na górę. W mieszkaniu był też mężczyzna. Domyśliłem się to mąż Moniki. Pokazał się na chwilę i znikł w pokoju. Nie zszedł z nami po resztę rzeczy. Pożegnałem się i pojechałem do domu. To był rok 2004, lato. Minęło kilka dni. Zadzwoniła Monika, by zaprosić mnie na obiad w podziękowaniu za przysługę. Pytała, co najbardziej lubię. Umówiliśmy się, że wpadnę. Dziewczyny naprawdę się postarały, wszystko było pyszne. Czas płynął. Z opowiadania Moniki okazało się, że jej mąż miał w Chicago inną już kobietę. Był kierowcą ciężarówki, głównie na trasie Chicago – Toronto i wyglądało na to, że sobie wykombinował, że będzie miał dwa domy. Jeden w Chicago, drugi w Mississauga. Monika, mimo że sama z córkami na obcej ziemi, bez języka nie poszła na taki układ. Powiedziała córkom, co się stało. Nagle ten wymarzony od pięciu lat niewidzenia ojciec stał się wrogiem. Nie pomogło w tym jego zachowanie, gdy wymagał od córek prania i prasowania jego rzeczy, gdy przyjeżdżał na kilka dni z Chicago. Monika już pracowała. Pielęgniarka z Polski znalazła zatrudnienie w polskim domu starców na Roncesvalles w Toronto. Właściwie pracę tę znalazła jej, nieżyjąca już, Ela Wolska, wspaniała kobieta, która w zadziwiający sposób potrafiła odnaleźć potrzebujących rodaków by im pomóc.
Dzwoniłem od czasu do czasu, pytając, co słychać. Którejś niedzieli zaproponowałem, że wezmę dziewczynki do kina. Monika szła do pracy, ucieszyła się, że córki będą miały urozmaicenie dnia, nie tylko siedzenie w nagrzanym letnim słońcem mieszkaniu. Podjechałem pod blok. Zadzwoniłem. Okazało się, że ich ojciec jest w domu. Zszedł z nimi na dół. Zostawiłem mu nr. swojej komórki, chociaż wcale o to nie pytał. Wydawało mi się to dziwne. Przecież nie znał mnie. Pojechaliśmy. Nie pamiętam, jaki to był film. Skończył się ok. 3 po południu. Dzień był piękny, słoneczny i ciepły. Pomyślałem, że pojedziemy jeszcze nad wodospady do Dundas. Szkoda mi było odwozić je do mieszkania, gdzie jedyną rozrywką była gra w tysiąca. Nie ukrywam, że przyjemnie mi było spędzać z nimi czas. Mój syn już dawno dorosły i żonaty, tu nagle jakbym miał dwie córki. Nie wiadomo, kiedy minęły 3 godziny. Dziwiło mnie, czemu nie dzwoni ich ojciec. Przecież wiedział, że poszliśmy tylko do kina, więc po dwóch godzinach powinny być w domu, a tu minęło pięć. Któregoś późnego wieczoru zadzwoniła do mnie Monika. Głos jej drżał. Marek – mówi – czy mogę przywieść do ciebie Agnieszkę? Czy może u ciebie zostać na noc? Oczywiście – mówię, – co się stało? Okazało się, że Agnieszka nie chce zostać z ojcem w domu, że była wielka awantura. Co może zrobić ojciec córce, że woli spędzić noc w obcym domu niż z nim? Monika szła na nocną zmianę, po drodze przywiozła Agnieszkę. Wynajmowałem wtedy dom w centrum Mississauga od kolegi, którego stara 95-cio letnia ciotka mieszkała na górze. Pomyślałem sobie, że Agnieszka może pójść spać w jednej z wolnych sypialni na górze, ale nie miałem sumienia jej tam wysłać. Spędziliśmy prawie całą noc oglądając telewizję i gadając. Opowiedziała mi wiele o swoim krótkim życiu, o pasji sportowej, o marzeniu pozostania lekarzem. Rano jej ojciec wyjeżdżał w trasę do Chicago. Monika wracając ze zmiany, odebrała Agnieszkę. Innym razem będąc na polskiej plazie Wisła na rogu Dixie i Burnharpthore, spotkałem 11-letnią wtedy Olę. Okazało się, że przyjechała z ojcem, który znowu zawitał na dzień czy dwa, na zakupy. Prosiła czy nie może ze mną wrócić do domu… hmm. Co może zrobić ojciec 11-sto letniemu dziecku by wolało pójść z obcym…
Minęło kilka tygodni, moja była dziewczyna Ella, zapytała czy nie mógłbym zaholować, wspólnej kiedyś przyczepy campingowej do Killbear, campingu niedaleko Perry Sound nad Georgian Bay, gdzie miała spędzić z córką kilka tygodni wakacji. Nie odmówiłem. Zadzwoniłem też do Moniki, czy nie miałaby ochoty pojechać z dziewczynkami nad wodę i zobaczyć trochę więcej z tego pięknego kraju, niż tylko miejską aglomerację okolic Toronto. Miała akurat wolne w pracy. Pojechaliśmy. Trasa ok. 250 km minęła niewiadomo kiedy. Pogoda była piękna, dziewczyny opalały się, grały w piłkę, pływały, śmiały się. Po raz pierwszy zobaczyły chipmunka, malutką wiewiórkę z filmów Disneya, która za orzeszkiem weszła Oli na dłoń. Piękny dzień minął szybko, do domu wróciliśmy późno, ok. 22. Zawiozłem Monikę z córkami do ich mieszkania i wróciłem do domu. Jeszcze się nie położyłem, oglądałem telewizję, gdy ok. 23 zadzwonił telefon. Odebrałem. To była Ola. Przerażonym głosem mówiła: mama się nie rusza, nie może jej obudzić, nie wie co się stało. Ola – mówię – za kilka minut tam przyjedzie pogotowie, nie bój się, otwórz im drzwi. Ja będę tam za 10 minut.
Cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)