Do Kanady - 55

Z daleka od szosy (207)


Z perspektywy czasu bardzo podziwiam moją żonę Gosię. Jej lęk przestrzeni był bardzo poważny i zdążyłem to zauważyć podczas jazdy przez Alpy Szwajcarskie. Teraz miała po raz pierwszy w życiu wsiąść do samolotu. Nie myślałem wtedy, co musi przeżywać jak musi pracować jej wyobraźnia. Jednak nie dawała tego po sobie poznać. Ile ją to kosztowało domyśliłem się dopiero po latach. Gosia nigdy już nie wsiadła do samolotu. Mimo że minęło od tamtej pory trzydzieści lat, Nigdy nie była w odwiedzinach w Polsce. Nie poleciała nawet do Vancouver gdzie mieszka od lat nasz syn i gdzie pięć lat temu urodził się nasz jedyny wnuk Patryk. Nie dlatego, że nie chce, ale dlatego że ten lęk jest tak silny. Wtedy przemogła się chyba tylko dlatego, że nigdy przedtem nie leciała samolotem. Najwyraźniej to jedno trauma- tyczne doświadczenie wystarczyło jej na całe życie. (Poza jednym w ciągu tych wszystkich lat wyjątkiem. Gdy nasz syn Marcin miał w Vancouver wypadek na torze motocyklowym. Z szybkością prawie 200 km/godz. potrącony, uderzył w bandę. Helikopter zabrał go z toru do szpitala. Polecieliśmy razem z Gosią. Marcin przeżył i ma się dobrze, ale żadnym rodzicom nie życzę takiego doświadczenia. Był to rok 2019)
Z Polski wyjechaliśmy w roku 1987 i rok spędziliśmy w obozie dla uchodźców w Ulm, czekając na papiery emigracyjne do Kanady. Opisałem to dokładnie w poprzednich odcinkach. Rok, który minął jak bardzo długie wakacje, do tego opłacane w całości przez rząd niemiecki. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy narzekają na współczesnych Niemców, zwłaszcza tych z południowych rejonów tego kraju. Mili, sympatyczni, pogodni. Zawsze gotowi pomóc. A jednak nawet w tym „obozie” (piszę w cudzysłowie, bo nie był to żaden ogrodzony teren, ot po prostu kilka budynków na skraju miasta Ulm), było dużo Polaków, którzy ciągle narzekali. A to jedzenie niedobre, a to za mało nam dają pieniędzy, za ciasno, za mało, dajcie więcej, należy nam się, bo przecież to Niemcy wywołali drugą wojnę światową. Zgroza. Na szczęście ci „ludzie” stanowili mniejszość. Żadnym pocieszeniem nie był też fakt, że i inne nacje też miały takich malkontentów. Był np. w telewizji reportaż o rodzinie muzułmańskiej, która przyjechała do Niemiec chyba z Iraku. Nie jestem pewien. W każdym razie z Bliskiego Wschodu. Pokazywano, jaką drogę przeszli, jak dotarli do Niemiec, jak ich przyjęto. Po krótkim pobycie w obozie dla uchodźców skierowano ich na mieszkanie socjalne, za które nie musieli płacić. Wiedziałem też, że od urzędu socjalnego miasta Ulm, jeśli było się na mieszkaniu, otrzymywało się nie tylko opłacony czynsz, ale również pieniądze na jedzenie, ubranie i inne potrzeby w wysokości przekraczającej tysiąc marek na osobę plus dodatki na dzieci. Tak było w całym RFN i tak jest tam do dzisiaj. Była to spora kwota otrzymywana co miesiąc, która pozwalała całkiem nieźle żyć. My mieliśmy pecha i nigdy nie przeszliśmy na mieszkanie, chociaż kilku polskim rodzinom się to udało. Stąd wiem o warunkach takiego życia poza „obozem”. Otóż podczas tego wywiadu ta rodzina Muzułmanów była bardzo niezadowolona z tego czteropokojowego czystego mieszkania w ładnym budynku. Dlaczego? Bo okna tego mieszkania nie wychodziły na wschód na Mekkę i nie mogli się modlić. Ręce opadają, chociaż znam nawet polskich Liberałów tu w Kanadzie, którzy wcale nie będą zdziwieni i oczywiście uznają to za normalne. To nie jest normalne. To jest głupie i niewdzięczne.
Wylądowaliśmy w Kanadzie 9 września 1988 roku. Rok i miesiąc po wyjeździe z Polski na emigrację. Na lotnisku przywitała nas moja siostra Izabella, która była naszym sponsorem. To dzięki niej nasze oczekiwanie nie było tak długie jak innych. To ona z mężem gwarantowali przez rządem kanadyjskim, że zajmą się nami i pokierują pierwszymi naszymi krokami tutaj. Do Kanady nie przyjechaliśmy, jako uchodźcy, ale jako prywatnie sponsorowani przez Kanadyjczyków.. To były czasy, gdy Kanadyjczycy mogli sponsorować nawet obcych ludzi z innych krajów. Nie wiem jak jest teraz. Prawo emigracyjne zmieniało się od tamtego czasu wielokrotnie. Dzięki Siostro. Gdyby nie Ty i Twój mąż Andrzej nasze początki emigracji mogłyby wyglądać znacznie gorzej.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: