Do Kanady - 48

Z daleka od szosy (200)


Nie pamiętam wielu znajomych z tamtego okresu. Była para małżeńska. On Jugosławianin Zajko, jego żona Polka, która była dentystką. Mieli dziesięcioletnią córkę. Sympatyczna rodzina. Wyemigrowali później do USA. Był młody, dwudziestoparoletni student z Polski, Kazik, którego spotkaliśmy później w Kanadzie w Toronto. Ewa i Mariusz, polska para małżeńska, którzy również wylądowali w Kanadzie i spotkałem ich na lotnisku w Toronto w drodze do Edmonton (chyba). Jugosławianin Goga z dziewczyną Polką co prawda z innego baraku, ale bywali często na naszych prywatkach. Goga miał w pokoju na ścianie duży obraz jakiegoś starego człowieka w stroju sprzed wieków. Myślałem, że to jakiś jego przodek, bo pod spodem zawsze stały kwiaty a rama była ustrojona wstążeczką. Zapytałem go o to i okazało się, że Goga jest właściwie Albańczykiem z terytorium zajętego przez ówczesną Jugosławię, a człowiek na portrecie nie jest jego przodkiem tylko jakimś albańskim przywódcą z przed pięciuset lat. Goga otaczał go niemal boską czcią. Ciekawe czy teraz spełniły się jego marzenia o wolnej Albanii. Mam nadzieję że tak. Pewnego razu wrócilem z miasta do naszego baraku i już w środku poczułem bardzo ostry smród dzikiego dzika, który tak dobrze pamiętałem z polskich lasów na Warmii gdzie spędziliśmy trzy lata. Skąd tutaj dziki? Co prawda te zwięrzęta można spotkać i w niemieckich lasach, ale przecież jesteśmy w mieście i chociaż prawie na przedmieściu to jednak nawet nie przy kartofliskach, które te zwierzaki tak lubią nawiedzać. Wszedłem do środka, zapach się spotęgował. Dochodził z kuchni. Poszedłem tam, ostrożnie otwierając drzwi. Przy kuchni stał bardzo czarny i bardzo duży człowiek i coś gotował i smażył. To z tych potraw dochodził ten zapach. Takie było moje pierwsze spotkanie z indyjską przyprawą, która nazywa się „curry”. Tu w Kanadzie jest ona dość popularna, nawet wśród Polaków, dla mnie jednak zawsze już będzie się kojarzyła zapachem leśnego dzika i nie mogę się przekonać do jej użycia. Duży czarny człowiek okazał się bardzo sympatycznym nowym lokatorem naszego baraku. Miał żonę, przemiłą czarną kobietę chyba z Ugandy. Zaprzyjaźniliśmy się i zawsze brali udział w naszych prywatkach na korytarzu baraku z powodzeniem ucząc się polskiego. Nie pamiętam jakie były ich dalsze losy i czy pozostali w Niemczech czy wyjechali gdzieś w świat. Była też para małżeńska Polaków, Mirek i Ania. Urodziła im się dziewczynka i przeniesiono ich do socjalnego mieszkania w Ulm. Kontaktu jednak nie przerwaliśmy, odwiedzaliśmy się często. Mirek znał dobrze niemiecki był inżynierem. Oglądaliśmy często razem telewizję gdy leciał jakiś film, oczywiście po niemiecku. Próbowaliśmy namówić Mirka na tłumaczenie. Próbował często, ale w rezultacie zawsze kończyło się to w taki sam sposób. Na każde pytanie „Co on czy ona powiedzieli’? odpowiadał „że go kocha” lub że ją kocha” i nie dał się namówić na więcej. Nasza znajomość przetrwała lata, chociaż ich małżeństwo nie. Spotkaliśmy się potem kilka razy gdy byłem po latach w Calgary i spotykaliśmy się często gdy tam zamieszkałem po roku 2005, ale to już inna historia. Przybyła też para małżeńska z Polski z synem, rok starszym od naszego Marcina i Marcin miał wreszcie kolegę, z którym znalazł wspólny język. Jego ojciec Wojtek był marynarzem. Mówiliśmy na niego Kapitan, bo za takiego się podawał, chociaż niektórzy twierdzili że był bosmanem. Mogło to jednak wynikać ze zwyczajnej ludzkiej zawiści. Nasz pięnastoetni już Marcin miał nareszcie rówieśnika z którym mógł znaleść wspólny język. Razem chodzili do szkoły, razem biegali po szkole i cokolwiek nastoletni chłopcy robią mogli już to robić w kompanii. Jedna rzecz mi tylko przeszkadzadzała w zachowaniu tego chłopca, a mianowicie jego stosunek do ojca. Potrafił na ojca krzyczeć, wymyślać mu, nawet próbował podnieść rękę. „Kapitan” próbował obracać to w żart, ale widać było że to nie żarty. Jego żona Basia, była osobą absolutnie dominującą w tym związku. Również wzrostem. Mój Marcin coraz częściej stawał okoniem przy drobniejszych starciach i widziałem że sprawa respektu dla rodziców zaczyna być problemem. Rozwiązało się to dość szybko. Nie pamiętam o co poszło wtedy w naszym pokoju. Marcin stał przy drzwiach, o coś próbował się ze mną kłócić, Gosia zajmowała się czymś siedząc do nas tyłem. W pewnym momencie kłótni Marcin uniósł ręce zaciśnięte w pięści. W tym momencie stało się coś za co nasi kanadyjscy Liberałowie wsadziliby mnie do więzienia. Bez namysłu chwyciłem Marcina za koszulę na piersi, uniosłem  tak, że jego stopy nie dotykały podłogi i grzmotnołem nim o drzwi z hukiem który spowodował, że Gosia odwróciła się natychmiast w naszą stronę. Co robisz?!! Krzyknęła. „A czy widziałaś co zrobił on?” - odpowiedziałem. Opuściłem Marcina na podłogę. Już się ze mną nie kłócił. Już nigdy więcej nie mieliśmy żadnych fizycznych argumentów. Instynktownie znalazłem najlepszą drogę do zatrzymania złego wpływu kolegi na stosunek z ojcem. Pewnego wieczoru wychodziliśmy na jakąś prywatkę. Marcin zostawał sam w naszym pokoju. Gosia zapomniała coś i wróciła. Przybiegła z powrotem przejęta. Marek, nasz syn jest normalny!!! -  powiedziała. Co masz na myśli? - spytałem. „Otwieram cicho drzwi do pokoju, -  mówi Gosia -  a Marcin leży na łóżku i ogląda kolorowe pismo. Szybko schował je pod materac, ale zdążyłam zauważyć zdjęcia gołych bab. Udałam, że nie widzę” W naprawdę dobrych nastrojach poszliśmy na tę prywatkę i bawiliśmy się dobrze do samego rana.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: