Wrzesień 1939

Pisane z pamięci

Z mojego archiwum fragment felietonu opublikowanego 11 września 2013 roku. Czy te minione 10 lat coś zmieniło na lepsze w kwestii przebicia się z polskim punktem widzenia, w narracji  o powodach wybuchu Drugiej Wojny? O egzystencjalnym zagrożeniu istnienia etnicznego żywiołu na skutek zaplanowanego, niemieckiego ludobójstwa na narodowej wspólnocie polskiej?
Niby od dnia wybuchu Drugiej Wojny minęły już 84 lata, a problem postrzegania wspólnej historii we wzajemnych relacjach polsko-niemieckich pozostaje. Tylko częściowo ‚fobia niemiecka’  rządzącej dziś Polską formacji tłumaczy obecne perturbacje i widoczny jak na dłoni rewizjonizm co do kwestii „winy” za wywołanie wojny, podobnie jak za ludobójstwo popełniane przez państwo (nie indywidualnych, złych Niemców - czytaj, owych mitycznych już, pozbawionych narodowości Nazis!).
Podnoszenie kwestii reparacji nie daje całkowicie klarownego obrazu problemu. Niedawna beatyfikacja Rodziny Ulmów dała okazję do wglądu zarówno w umysły nas nienawidzące, w skarlałe dusze polskich renegatów, jak i we współczesną, niemiecką duszę, przynajmniej tę medialną. Są tu widoczne pozytywy, ale i zagrożenia. Historię bowiem piszą zwycięzcy, wskazując nowych „winnych”. Im szybciej to zrozumiemy, tym szybciej podejmiemy prawdziwy wysiłek edukacyjny, wobec poważnego zagrożenia obrazu Polski w latach przed i w trakcie Drugiej Wojny. Putin nie jest naszym jedynym wrogiem.
Wrzesień 1939
Wydawać by się mogło, iż nic więcej na temat tego, co się wydarzyło 74 lata temu powiedzieć nie można. Ale to złudzenie. Mówić o przeszłości, zwłaszcza tak dramatycznej, trzeba, gdyż obecny stosunek wiodących mediów na Zachodzie do tak zwanej “narracji historycznej” jest skrajnie wrogi. Wobec tego, jak my nie podniesiemy tematu, to nikt tego za nas nie zrobi. Trwa zaś jednocześnie kampania propagandowa, mająca (jak za czasów sowieckich nieomal) przedstawić “politycznie poprawną” wersję wydarzeń. I nie jest wcale wykluczone, iż już niedługo ktoś gdzieś nakręci film, albo stworzy serial, w którym bohaterscy marynarze Kriegsmarine będą bronić się przed podstępnym atakiem polskich komandosów na pokojowo wizytujący Wolne Miasto Gdańsk pancernik szkolny “Schleswig-Holstein”. Taka rewizja zresztą byłaby bardzo na czasie. Młodzi, grzeczni kadeci odpierają atak brzydkich Polaków, którzy przy okazji wykrzykują antysemickie hasła!
Zmyślam? Skoro można pokazać żołnierzy Wehrmachtu - okupanta obcego kraju - jako dużo sympatyczniejszych, niż jego obrońcy, to wszystko można. W końcu teza, iż AK była organizacją antysemicką, nadal obowiązuje na amerykańskich uniwersytetach.
Tak więc o genezie Września’39 trzeba przypominać. Trzeba wskazywać, na czym polegała polityka hitlerowskich Niemiec. Bo wszyscy mówią o kwestii żydowskiej, ale o pomyśle na nowe granice Rzeszy i 'Lebensraum' jakoś mniej. Należy wskazywać przy każdej okazji, jaką winę ponosi polityka Stalina, parcia do wojny. Znowu, z uniwersyteckiego podwórka: teza, iż Pakt Ribbentrop-Mołotow wymusił na kochającym pokój ZSSR wredny upór polskiej dyplomacji, ma się nieźle.
Wreszcie, warta przypomnienia jest także krótkowzroczna polityka naszych sojuszników.
Nam samym zaś należy się poważna, historyczna analiza tego, co nastąpiło, gdyż historia dostarcza chcącym się uczyć wartościowych lekcji. Dla przykładu. Czy mogliśmy się bronić lepiej we wrześniu 1939?
Jest to jedno z tych zagadnień, jakie zadają sobie pasjonaci historii, wskazując na możliwości lepszej koncentracji szczupłych sił polskich w centrum kraju. Tam, za obronnymi liniami rzek moglibyśmy przetrwać “do zimy”. Rzeczywiście, rozciągnięte wzdłuż naszych granic armie nie były w stanie powstrzymać uderzeń idących z trzech kierunków, były szybko okrążane i niszczone. Bitwa graniczna trwała trzy dni.
Plan obrony Polski budowano jednak w zgodzie z posiadaną wiedzą. Ówczesną wiedzą! Nikt nie mógł przewidzieć totalnej wojny, mającej na celu niszczenie wszystkiego co polskie. Widziano zagrożenie rewizją granic! Nie można było zatem wycofać się bez walki z Pomorza czy Wielkopolski, lub Śląska. Powstałoby bowiem ryzyko, iż Niemcy zająwszy “sporne” terytoria zatrzymaliby się i wytyczyli nowe granice Rzeszy. A skoncentrowana wokół Warszawy armia polska nie miałaby możliwości temu się przeciwstawić. Czy po doświadczeniach Monachium i parcelacji Czechosłowacji nie groziłaby nam nowa “konferencja pokojowa”? W końcu logicznie rzecz biorąc, skoro mocarstwa zachodnie zachowałyby bierność (jak to rzeczywiście uczyniły), około wiosny 1940 sprawę by zdecydowano za nas. Przecież się nawet nie broniliśmy w granicach z Wersalu!
Pomijam tu rzeczywiste, a naiwne nawet w ówczesnych warunkach liczenie na pomoc Francji. Francuzi nie mieli planów ofensywy na zachodzie Niemiec. Po co im zresztą były takowe plany, skoro mieli niezdobytą Linię Maginota! Fortece buduje się, aby w nich bezpiecznie siedzieć! To polscy planiści powinni byli wziąć pod uwagę. Niestety, nie wzięli.
Nasuwa się nieprzyjemna konkluzja, iż we wrześniu 1939 roku nie mogliśmy się przed Hitlerem obronić sami, a sojusznicy zawiedli! I taka jest prawda. Mieliśmy zawiązane najlepsze możliwe sojusze i nic nam to nie pomogło. To jest ta lekcja, do której czynił chyba aluzję prezydent Komorowski. Sojusze to jedno, ale trzeba dbać o własną siłę odstraszania. Pytanie, czy bogatsi o doświadczenia roku 1939-go, dbamy?
WMW

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: