•   Thursday, 25 Apr, 2024
  • Contact

Do Kanady

Z daleka od szosy (152)

Odwiedziłem dzisiaj znajomych Polaków w Welland. Było bardzo przyjemnie i smacznie. Był również powrót do wspomnień. O tym jak przed laty mieszkało się w kraju, jak się z tamtąd wyjechało i dlaczego. Przypomniało mi to też, że nie tylko w Kanadzie można mieszkać „z daleka od szosy” i postanowiłem opisać to co się wydarzyło i co się działo lata temu zanim późny wiek spowoduje, że o tym zapomnę.
Do Kanady
Moja pierwsza wizyta w Kanadzie zaczęła się w sierpniu 1980 roku. Czterdzieści trzy lata temu. Pomyśleć, że miałem wtedy 27 lat. Byłem też już siedem lat żonaty i mój syn Marcin miał sześć lat. Pojechałem, właściwie poleciałem na zaproszenie mojej siostry Izabelli, która mieszkała tam od prawie dziesięciu lat. To były czasy, gdy zaproszenie było warunkiem otrzymania paszportu. Jednym z warunków. W tamtych latach nie było problemów z otrzymaniem wizy do Kanady. Nie było też kilometrowych kolejek przed ambasadą w Warszawie. Złożyłem podanie o paszport bez specjalnej nadziei, że go dostanę. Co prawda pracowałem już wtedy w prywatnym sektorze i nie zajmowałem się polityką, ale z tamtymi władzami nigdy nie było wiadomo. Wystarczyło żeby jakiś lokalny partyjny kacyk chciał pokazać, że ma władzę. Nigdy, nawet w szkole nie należałem do żadnej tzw. socjalistycznej organizacji. Ani ZMS, ani żaden hufiec pracy czy PZPR, gdy już pracowałem w państwowym zakładzie ZWAR w Warszawie Międzylesie, czy później w Polmozbycie na ulicy 1-go Sierpnia w Warszawie. Owszem, naciskano mnie, obiecywano złote góry i grożono konsekwencjami, ale udało mi się oprzeć. Głównie dzięki ojcu, który potrafił mnie i siostrze przekazać właściwe poglądy i prawdziwą historię. Tak więc urząd sprawdzający mnie przy wystąpieniu o paszport na tzw. „Dziki Zachód” nie miał o mnie zbyt wielu informacji. Ani dobrych, ani złych. Jedna rzecz mogła mi w tym naprawdę przeszkodzić, mianowicie miesiąc wcześniej wróciłem z ćwiczeń wojskowych, a przepisy mówiły, że po takich ćwiczeniach nie wolno przez pół roku opuszczać kraju. Co więc zrobiłem? Nie umieściłem informacji o tych ćwiczeniach podaniu o paszport. To nie były czasy komputerów. Nie zorientowali się. Może dlatego ten paszport dostałem. Wówczas, aby odebrać paszport z urzędu trzeba było oddać dowód osobisty, a po powrocie oddać paszport i otrzymać dowód z powrotem. W sumie bardzo prosty sposób kontroli, czy ktoś wrócił czy nie. Ludziom urodzonym po roku 1980 może się to wydawać jak zła bajka, ale naprawdę tak właśnie było. W końcu lat siedemdziesiątych otworzyłem mały zakład krawiecki. Jeździłem też w tzw. akwizycji, tzn. rozwoziłem towary rzemieślników do sklepów w całej Polsce. Były z tego niezłe pieniądze i poczucie wolności. Firma moja kulała, bo nie miałem na inwestycję i co zrobiłem to sprzedałem, ale nie było tego wiele. Szyłem koszule, spodnie i sukienki, ale stara to prawda, że bez pieniędzy nie zrobi się pieniędzy. Dlatego też ten wyjazd do Kanady spadł mi jak z nieba.
Tamtego sierpnia, mając już paszport w kieszeni, pojechałem jeszcze w trasę by rozwieść i sprzedać trochę towaru swojego i z innych zakładów rzemieślniczych. Dojeżdżałem właśnie do Lublina, gdy szosę przegrodziły zapory drogowe i milicyjne radiowozy. Wjazd do miasta zamknięty. Okazało się później, że robotnicy przyspawali do szyn cały pociąg towarowy, jadący za wschodnią granicę, do ZSRR. Dlaczego? W wagonach towarowych był ładunek dużych puszek z farbą, tyle, że okazało się, że w tych puszkach tak naprawdę znajdowała się szynka. Nie pamiętam, czy już wtedy były kartki na żywność, chyba jeszcze nie, ale szynki brakowało zawsze i nawet na Święta była długo wystanym w kolejkach rarytasem. Jak odkryto tę szynkę w puszkach po farbie nie wiem, ale wiem, że był to początek sierpniowych wydarzeń, od których zaczęła się „Solidarność”. Tydzień później odleciałem z Okęcia do Kanady. Była to moja pierwsza w życiu podróż za granicę.
LOT latał wtedy tylko do Montrealu, na lotnisko Mirabel. Po odebraniu bagaży poszedłem do automatu telefonicznego i zgodnie z instrukcją otrzymaną wcześniej od siostry wykręciłem „zero” i po odezwaniu się miłego głosu operatorki powiedziałem „call colect” nie bardzo wiedząc, co to znaczy. Wystukałem numer siostry i zostałem połączony. Siostra się ucieszyła, że już jestem i powiedziała gdzie mam się zgłosić. Tam czekał na mnie bilet na lot Air Canada do Toronto. Nie było wtedy telefonów komórkowych, nawet się ich nie spodziewano w przyszłości. Na lotnisku w Toronto przywitała mnie siostra z mężem Andrzejem. Pamiętam ciepły, sierpniowy, wspaniały zapach powietrza, szeroką autostradę i dom siostry na Benedet Dr. W pobliżu Winston Churchill Blvd na granicy Mississauga i Oakville. To było wtedy zupełnie nowe osiedle. Na zachód od Winston Churchill Blvd były już tylko pola. Co mnie od razu uderzyło to że na całej ulicy Benedet Dr. Nie było dwóch takich samych domów. Każdy miał inną, ciekawą architekturę. Nie tak jak teraz, gdy całe osiedla wyglądają jak jednakowe bunkry. Lubiłem wtedy wieczorem iść po osiedlowych ulicach i oglądać to nowe dla mnie budownictwo. Jeszcze tego pierwszego wieczoru pojechaliśmy na kawę do Tim Horton’s na ulicy Southdown i Truscot. Ten Tim Horton’s ciągle tam stoi, chociaż już nie taki świeży nowością jak wtedy…
Cdn.
Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: