Jedna taka wiosna
Z daleka od szosy (249)
Zima coraz bliżej, listopad w pełni, liście po paru wichurach już całkiem opadły, więc oczywiście, jak zawsze w takim czasie zaczynam myśleć o wiośnie. Przypomniała mi się jedna z takich wiosen, gdy mieszkałem jeszcze w Mississauga. Miejsce gdzie teraz mieszkam jest dosłownie z daleka od szosy. Wówczas trzeba było zrobić wiele kilometrów by wyrwać się cywilizowanego tłumu. Była to sobota 22 kwietnia 2017 roku. W Mississauga wiosna była już w całej pełni. Na drzewach nabrzmiałe pąki a na niektórych nawet już małe listki. W lesie pod nogami drobne małe białe kwiatki, które zamykają się gdy pada deszcz lub robi się ciemno. Jest też parę żółtych i jakieś dziwne, jak z filmu science fiction, rośliny zupełnie nie z naszego świata, ale zielone i chyba będą duże.
Wstałem rano, jak co dzień, o 5:20. Moja żona Beata twierdzi, że takiej godziny w ogóle nie ma. Ja jednak jestem poranny człowiek no i mój pies oczywiście też czeka na to poranne wyjście. O ile jadąc do pracy wychodzę z nim rano tylko na krótko, to dzisiaj pojechaliśmy do lasu przy Creditwoodland by sobie dłużej pobiegał. Nie mogę go wziąć ze sobą na Północ i on w jakiś sposób o tym wie. Jedziemy samochodem Andrzeja, poza tym jedziemy do pracy i nie będzie czasu by zająć się psem. Samochód Andrzeja to Dodge pick-up z silnikiem diesla, długą kabiną, napędem na cztery koła i podnoszonym zawieszeniem. Na szosie jedzie się tym jak wygodną limuzyną. Tak teraz robią te półciężarówki. Nie są drogie w porównaniu ze standartowymi osobowymi samochodami, a wygodą jazdy i prowadzenia równają się z Mercedesem. Andrzej podjeżdża po mnie przed siódmą. Schodzę z narzędziami i zaopatrzeniem na dzień i ładuję to do środka kabiny z tyłu. Na skrzyni (zawodowcy mówią chyba „na pace”, ale nie jestem pewien) szafka, którą mam instalować w cottage-u, jakieś dreny, generator prądu, nawóz i jeszcze więcej. Z tyłu przyczepa, na której stoi ATV. Ale inny niż zwykle. Zamiast czterech terenowych kół ma cztery gąsienice. To pierwszy wiosenny wyjazd do tej kabiny i nie wiadomo czy samochód tam dotrze. Koparkę ciągnie kolega Andrzeja podobnym pick-up-em, tylko cięższym. Kolega, który ma na imię Zdzisław, a jest nazywany z jakiegoś powodu Zigi wyjechał z koparką wczoraj do Colingwood i dzisiaj rano ma prosto stamtąd dojechać na parking przed rozmytą drogą. Parking to za dużo powiedziane, to po prostu polana w lesie przy drodze. Tam ma poczekać na nas.
Jesteśmy już na H-wy 400, gdy dzwoni Andrzeja telefon. To Zigi. Stoi za Orillą, bo zatrzymała go policja. Zadają mu dziwne pytania skąd ma koparkę, do kogo należy ciężka przemysłowa przyczepa i w ogóle o jakieś papiery, np. dowód rejestracyjny przyczepy. Tak jak by to ktoś woził to ze sobą, akurat. W czasie, gdy Zygi zadzwonił podjechał jeszcze jeden radiowóz i obstawili go z dwóch stron. Zigi podał telefon policjantowi by rozmawiał z Andrzejem. Andrzej wytłumaczył, że przyczepę ma od sąsiada, który trzyma ją na jego placu przy firmie i za to pozwala z niej korzystać. Nie, nie ma dowodu rejestracyjnego, może jest w skrzyni przy dyszlu. A koparka? Koparka z wypożyczalni Beaver. Podaje telefon. Również telefon do sąsiada. I co powiecie. Policjanci pozwalają Zigiemu odjechać. Za to za pół godziny kolejny telefon od właściciela koparki, zaniepokojonego czy wszystko w porządku, bo dzwoniła do niego policja. A jednak sprawdzili. Brawo policja. Jedziemy szybko, by zdążyć przed deszczem. Z szafki byłaby ruina gdyby zaczęło padać.
Im dalej na północ tym bardziej las wygląda jakby się jeszcze nie obudził. Nawet gdzieniegdzie widać jeszcze płaty szarego śniegu. Za Orillą zatrzymujemy się w „Mekkce” myśliwych, czyli przy sklepie Ellwood EPPS. Można tu dostać każdy karabin, każdą amunicję, proch strzelniczy, majtki w kamuflażu, smar na owady, siekierę, piłę i co tylko dusza w lesie może zapragnąć. Andrzej zapragnął kupić okładki do rękojeści colta kaliber.45, model 1911. I kupił. Ha. To się nazywa sklep. Nie sposób go nie zauważyć jadąc H-wy 11 na północ. Jest po prawej stronie. Przed drzwiami stoi najbardziej groteskowa figura (rzeźba?) niedźwiedzia, jaką kiedykolwiek widziałem. No to co, że paskudna, przynajmniej zwraca uwagę. Może o to właśnie chodzi. Jedziemy dalej. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Już jesteśmy prawie przy H-117 gdzie będziemy skręcać na wschód, gdy na szybie pojawiają się pierwsze krople deszczu… Na szczęście były to też krople ostatnie. Wyszło nawet słońce. Hurra!
Cdn.
Marek Mańkowski
Comment (0)