Do Kanady – 59

Z daleka od szosy (211)


Z Maćkiem i z Magdą wyjechaliśmy też na pierwszy w Kanadzie weekendowy biwak. Było to już w maju 1989 roku na Victoria Day. Mieliśmy już samochód, mieliśmy też nasz namiot z Polski, który tak nam się sprawdził w podróży do Włoch.  Ta pierwsza wyprawa na Północ to był Cyprus Lake Campground na Bruce Penisula, niedaleko Tobermory. Dobre trzysta kilometrów w jedną stronę, ale warto było. Tam miałem pierwsze spotkanie z kanadyjskim jarząbkiem, czyli spruce grouse.
Obudziłem się jak zwykle wcześnie rano i słyszę, że ktoś próbuje uruchomić kompresor. Zbaraniałem, ale odgłos był wyraźny. Poszedłem w tamtą stronę i zobaczyłem tego właśnie jarząbka, jak stojąc na pniaku trzepotał skrzydłami wydając ten właśnie odgłos. Tam też spotkałem po raz pierwszy grzechotnika na wolności, na szczęście zobaczyłem go wcześniej niż on mnie. Polecam to miejsce. Jest tam pięknie, zwłaszcza na skalistym, urwistym brzegu nad Georgian Bay, gdzie dochodzi się z campingu długim drewnianym pomostem przez las. Wszystko było dla nas nowe a jednocześnie jakby swojskie. I przyroda podobna jak w Polsce i zwierzaki. No może poza chipmankami.
Tego samego roku, latem pojechaliśmy na ontaryjskie Kaszuby. Akurat w obozie polonijnych harcerzy odbywała się msza. W pewnym momencie młodzi harcerze czytali coś z księgi. Ich język polski był bardzo kulawy, co zrozumiałe. Wychodziliśmy już z terenu obozowiska, gdy nagle doszedł nas mocny głos czytającego z księgi chłopca. Była to wyraźna i czysta polszczyzna, bez żadnego akcentu. Odwróciliśmy się zdziwieni i zdziwiliśmy się jeszcze bardziej. Na podwyższeniu przy polowym ołtarzu stał kilkunastoletni chłopak w mundurku harcerskim i czytał. To nie czysty polski język był tutaj najbardziej niezwykły ale to, że ten chłopiec był czarny jak smoła. Tak, to był Murzyn. Polski Murzyn.
Potem jeszcze pojechaliśmy zobaczyć polski kościół w Wilnie. Przy tablicy z nazwą tej miejscowości zrobiliśmy sobie z Gosią zdjęcie i wysłaliśmy je potem do znajomych w Polsce. „Zgadnijcie, za którą granicą jesteśmy?” Napisaliśmy z tyłu zdjęcia.
Pisałem ostatnio o tym jak nasza sytuacja już się w miarę ustabilizowała. Mieliśmy już dwusypialniowe mieszkanie w bloku na 1125 Dundas St. W Mississauga, mieliśmy dobrą pracę w szpitalu w Toronto, samochód i perspektywy na przyszłość. Nie mogło być lepiej. To wszystko po niecałym pół roku pobytu w Kanadzie. No cóż: KANADA.
Moja siostra Izabella, która odziedziczyła po naszym ojcu geny ekonomiczno-matematyczne graniczące z geniuszem, próbowała przekazać mi podstawowe zasady kanadyjskiej ekonomii. Ja, który byłem bardziej ustawiony genetycznie po ojcu naszej mamy na mechanikę i inżynierię, próbowałem usilnie przyjąć jej rady do świadomości. Najważniejsza rada na początku naszego pobytu to było stworzenie dobrego kredytu w bankach. Polacy niejednokrotnie mieli z tym tutaj problem. W ogromnej większości panowała świadomość by nie brać pożyczek bankowych, nie kupować nic na raty, wszystko spłacać i nie mieć żadnych długów. Nic bardziej błędnego. To siostra wytłumaczyła mi, że jeśli nie mam żadnej historii kredytowej w banku, żadnej pożyczki, żadnych rat, to bank nic o mnie nie wie. Nie wie czy jestem wiarygodny. To może nie mieć znaczenia w codziennych wydatkach, ale gdy przyjdzie do kupna samochodu, czy później domu, to zaczyna się problem. Banku nie obchodzi, że nie mamy żadnych długów, bank obchodzi czy spłacamy nasze długi w terminie. To samo dotyczyło kart kredytowych. Uzyskać pierwszą kartę kredytową w tamtych czasach graniczyło z cudem. I znowu przydała się porada siostry. Kupiłem na raty video rekorder. W tamtych czasach było to na duże kasety magnetowidowe. Mam je do dzisiaj. Kosztował ten magnetowid ok. czterystu dolarów. Mając dobrą pracę mogłem go kupić za gotówkę, ale specjalnie szukałem sklepu, który da mi to na raty. Nie było to łatwe, chociaż miałem stałą pracę. Po prostu mój kilkumiesięczny pobyt w Kanadzie nie dawał mi jeszcze tego bankowego zaufania. Wreszcie się udało i do dzisiaj mam druki z tego pierwszego ratalnego kupna. Po kilku miesiącach spłat dostałem wreszcie swoją pierwszą kartę kredytową. Potem już była lawina. Banki prześcigały się z propozycjami kredytów. Tym razem, nie było to proste by nie wydawać tych nagle pojawiających się pieniędzy, bo przecież w końcu trzeba je będzie spłacać. Szybko w zapomnienie poszedł czas z przed kilku miesięcy, gdy pytałem się w duchu czy powinienem wydawać 70 centów na poranną kawę w coffee shop przed pracą, albo 1.50 na paczkę papierosów (tak, tak, tyle kosztowała wtedy paczka Rotmansów, za karton płaciło się 10.50).
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: