Powrót zdrowego rozsądku

WW Świat, w Którym Żyjemy

„Ochrona klimatu za każdą cenę, otwieranie serc dla imigrantów, a granic dla produktów z importu, skupianie się na prawach mniejszości i ignorowanie obaw przywiązanych do tradycji mas. Społeczne zmiany miały zmierzać w jednym kierunku. Koniec ćwierćwiecza, w którego ostatni rok właśnie wchodzimy, przynosi tu jednak wielką niespo- dziankę.”
Michał Szułdrzyński: Donald Tusk mówi to, o czym niedawno nie było wolno nawet pomyśleć. www.rp.pl, 27.12.202

***
Przedstawiam Państwu fragmenty rozważań czołowego publicysty najpoważniejszej dziś gazety w Polsce. I polecam cały tekst. Przyznam, z poczuciem satysfakcji, gdyż na tych łamach nie baliśmy się „o tym” ani mówić, ani myśleć!
Bańka politycznej poprawności pęka na naszych oczach. Nad Wisłę także powoli dociera rzeczywisty obraz stanu ducha ogromnych rzesz normalnych ludzi, żyjących i pracujących (!) w krajach tzw. Zachodu. Skończyło się „zwykłe” lekceważenie tych, którzy wzywali do opamiętania się i stosowania prostych zasad „zdrowego rozsądku” - w obliczu ideologicznego szaleństwa i intelektualnego zamordyzmu apostolatu „Woke”. Bełkot tak zwanych „elit” jest powoli, ale skutecznie demaskowany. Czy to znak sukcesu? To zależy od nas samych, gdyż rozpoczyna się obecnie próba analizy, jak powrotowi ‚Zdrowego Rozsądku’ „zaradzić”! Zakochani w „programie Kamali” są nadal potężni i wypływowi.
Liberalno-lewicowa narracja o swoistym końcu historii, likwidacji kultury [cancel culture] i nadchodzącej erze szczęśliwości pod sztandarami „Woke” nie odejdzie tak łatwo. Zbyt wielkie środki zainwestowano w programy prania mózgów, od mediów, poprzez farmaceutykę po każdy szczebel edukacji - o czym piszą, z ogromnym niepokojem ludzie, których generalnie określiłbym mianem „zwolenników zdrowego rozsądku”.  Ale zmienia się momentum i dziś już wolno poddawać w wątpliwość lewackie „dogmaty”. Zwolennicy zdrowego rozsądku muszą jednak to momentum wykorzystać, by nie dać się ponownie zdominować wrzaskliwą, agresywną i oszalałą wręcz z nienawiści do naszych cywilizacyjnych wartości, propagandą nowych hunwejbinów. Tekst red. Szułdrzyńskiego jest otwarciem, które trzeba wykorzystywać.
W. Werner-Wojnarowicz

***
„Pewnego jesiennego popołudnia przysłuchiwałem się w Warszawie dyskusji z uznanym amerykańskim ekspertem od tamtejszej polityki. Choć w Polsce po zwycięstwie Donalda Trumpa dominowały chwilami nastroje histeryczne, przybysz zza Atlantyku opisywał zmianę, która zaszła w USA, niezwykle pragmatycznie. Opisując emocje społeczne, które doprowadziły do ponownego zwycięstwa lidera amerykańskiej prawicy, zwrócił uwagę na zbyt duże zaangażowanie demokratów w sprawy obyczajowe, a ściślej w obyczajowy progresywizm. Przypomniał deklarację Kamali Harris o finansowaniu przez państwo tranzycji transpłciowych migrantów w więzieniach. – Wielu wyborców miało wrażenie, że demokraci zajmują się tylko mniejszościami. A ile osób trans jest w wojsku czy w aresztach, pół procentu, promil? Tymczasem nie zajmowali się problemami 99 proc. mieszkańców USA – mówił. I kwaśno dodał, że podobnie sytuacja wyglądała w mediach, tak zwani zwykli obywatele mogli się dowiedzieć o problemach mniejszości, nie zaś o swoich własnych bolączkach ekonomicznych.”

„Znamienna była reakcja części polskich uczestników dyskusji. Szczególnie ci przywiązani do społecznego progresywizmu jęknęli przerażeni, żachnęli się otwartością, z jaką wypowiadał się amerykański gość. Mnie jednak zaskoczyło coś innego. To, jak mało czasu upłynęło od wygranej Trumpa, zaledwie parę tygodni, by padł sygnał, że już można. Że można powiedzieć głośno w dobrym towarzystwie, że chyba to poszło za daleko. Że oczywiście rewolucja obyczajowa jest dobra i potrzebna, ale większość społeczeństwa – nawet tak nowoczesnego jak amerykańskie – zagłosowała nogami. I wysłało postępowym środowiskom sygnał: dość!”

„Tym bardziej że przecież właśnie demokraci chcieli te wybory zmienić w referendum nad sprawami dotyczącymi spraw społecznych, jak to się ujmuje w USA, gdzie społeczny konserwatyzm jest nazwą konser- watyzmu – jakbyśmy w Polsce powiedzieli – kulturowego. Kamala Harris przekonywała, że stawką tych wyborów będą prawa rozmaitych mniejszości, rozumiane na sposób właściwy tzw. woke, „przebudzonej” świa- domości – chodzić zatem miało o wolność i równość, dostęp do aborcji itp. A wybory wygrał – i to zaskakującą wszystkich obserwatorów większością – Donald Trump. Sygnał odrzucenia tej progresywnej ścieżki nie mógłby być jaśniejszy."

„A tu nagle okazuje się, że wolno powiedzieć, że to była przesada. No bo skoro trend został negatywnie zweryfikowany przez amerykańską demokrację, to może nie ma co przesadzać, bo nachalnie promując progresywizm, doprowadzimy do tego, że za parę lat na posiedzeniach Rady Europejskiej w Brukseli spotykać się będą premierzy i prezydenci: Marine Le Pen, Krzysztof Bosak, Viktor Orbán, Alice Weidel (AfD), Santiago Abascal (Vox) i cała rzesza wywodzących się ze skrajnej prawicy przywódców państw UE.

Dlatego, choć jeszcze nikt wprost nie odwołał rewolucji światopoglądowej, już dziś widać, że pierwszą ofiarą wygranej Donalda Trumpa padnie polityczna poprawność. Skoro wypada powiedzieć, że za dużo uwagi poświęcano niektórym mniejszościom, to może nie jest już także dogmatem przekonanie, że zmiany społeczne są jednokierunkowe?”

„ (…) W Polsce nie ma akurat tego problemu, ale w USA obalano pomniki, ponieważ bohaterowie niepodległości z XVIII wieku mieli niewłaściwe poglądy na kwestie niewolnictwa. Zupełnie jakby można było oczekiwać od nawet pokolenia naszych pradziadków, by myślało dokładnie tak samo jak my. Przejawem podobnego podejścia jest nurt krytyczny w kinie, obsadzanie w rolach średniowiecznych władców Europy osób o niebiałym kolorze skóry czy cenzurowanie kreskówek dla dzieci, jeśli zawierają nieakceptowalne dziś stereotypy dotyczące różnic kulturowych czy rasowych…

Jeszcze całkiem niedawno wydawało się, że to pierwsze ćwierćwiecze XXI wieku – w którego ostatni rok właśnie wchodzimy – będzie świadkiem triumfalnego pochodu społecznego postępu. A tu nie dość, że Trump wygrał wybory, to jeszcze ugrupowania tożsamościowej prawicy na całym świecie podnoszą głowę, a ich działacze nabierają przekonania, że czas zwycięstwa nadchodzi. Postępowa lewica z ideologią woke zostaje jak Himilsbach z angielskim.”

„Dlaczego Rafał Trzaskowki promuje patriotyzm gospodarczy? Wiara w globalizację upada.”
„Konsekwencje zwycięstwa Donalda Trumpa widać również w radykalnie zmieniającym się podejściu do globalizacji. Likwidacja barier w handlu, umowy między- narodowe, wszystko to było podstawą liberalnego ładu.

Dlaczego Donald Tusk grozi aktywistom Ostatniego Pokolenia?”
„Tym bardziej że kwestie dotyczące światopoglądu czy politycznej poprawności nie są w tym całym procesie jedyne ani najpoważniejsze. Najcięższy cios zwycięstwo Trumpa może zadać polityce klimatycznej. Już kilka dni po listopadowych wyborach najważniejsi politycy w Unii Europejskiej zaczęli mówić o konieczności zwiększenia zakupów skroplonego gazu z USA. Równocześnie w kuluarach zaczęły się spekulacje, czy Europę będzie stać na prowadzenie tak ambitnej, jak dotychczas planowano, polityki klimatycznej.

Donald Trump zapowiadał wszak w kampanii zwiększenie wydobycia nie tylko gazu, ale i ropy, bo chce w Stanach Zjednoczonych obniżyć ceny energii. W Unii Europejskiej, nie mówiąc już o Polsce, która w dwóch trzecich pozostaje uzależniona od węgla kamiennego i brunatnego, ceny te są znacznie wyższe niż w innych miejscach świata. A zatem, jeśli Europa będzie chciała pozostać konkurencyjna, nie może zaakceptować sytuacji, w której koszt energii, a więc i produkcji towarów, świadczenia usług – słowem: cały koszt wytworzenia – będzie wyższy niż w USA i Chinach. Żeby było śmieszniej, do przyznania racji Trumpowi zaczęto używać na wskroś technokratycznego i do szpiku unijnego raportu Mario Draghiego, który ostrzegał przed brakiem konkurencyjności Unii, jeśli regulacje wezmą górę nad innowacjami i inwestycjami.”

„To dopiero jaskółka, która wiosny nie czyni. Ale sprawa jest o tyle ważna, że kwestie klimatyczne stanowią jedną z konstytutywnych tożsamości dzisiejszej Europy, dotyczą niezwykle właściwie intymnej sprawy, która stała się najwyższą wartością. Francuska katolicka filozof Chantal Delsol twierdzi, że wraz z sekularyzowaniem się naszego kontynentu potrzeba sacrum nie zniknęła. Poszukując więc wyższej sankcji własnego istnienia, Unia zaczęła sakralizować kwestię ochrony przyrody, z walki o klimat czyniąc najwyższy imperatyw moralny, nieomal świętość. Nie wiem, czy Delsol nie przesadza, ale nie sposób nie stwierdzić, że sprawa zielonej polityki nabrała bardzo dużego znaczenia, stała się rzeczywiście jednym z fundamentów myślenia Europy o sobie samej.

W dodatku ta kwestia bardzo silnie polaryzuje. Dla lewicy, nie tylko spod znaku zielonych, ale również dla liberałów, walka ze skutkami zmiany klimatu urasta do rangi nadrzędnego celu, któremu muszą się podporządkować nie tylko inne sprawy polityczne, ale też sposób życia całego społeczeństwa i w ogóle koncepcja rozwoju.”
„I to właśnie granica nie do przekroczenia dla – szczególnie radykalnej – prawicy, która protestuje przeciwko obniżeniu poziomu życia całych społeczeństw, obniżaniu konkurencyjności gospodarki na kontynencie w imię ideologicznych założeń.”

„(…) To, o czym piszę, wymagałoby niezwykle dużej zdolności liberalnych elit do samonaprawy. W ostatnim ćwierćwieczu liberalizm robił wszystko, by wzmacniać takie przemiany społeczne, które uderzając w tradycyjny ład, obniżają poczucie bezpieczeństwa milionów zwykłych obywateli. Tak właśnie doszło do zupełnego wyobcowania liberalnych elit od bardziej konserwatywnych mas. I kolejne liberalne reformy wyglądały jak próby konfrontowania się z tymi masami.”

„Dobrym tego przykładem była ceremonia otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu, gdy można było odnieść wrażenie, że zachwycone sobą liberalne elity delektowały się oburzeniem kołtunów, że oto ktoś uderzył w ich poczucie estetyczne. Ale tu idzie o coś znacznie poważniejszego niż estetyka. Chodzi o zupełnie podstawowe poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności świata. Cechą charakterystyczną ostatniego ćwierćwiecza było ignorowanie tej fundamentalnej, egzystencjalnej potrzeby. I właśnie to dziś odbija się nam wszystkim potężną czkawką.”

„Albo więc liberalizm będzie gotów do reformy, albo wygra alt-right. Tyle tylko, że przy obecnym stanie rewolucji technologicznej może to mieć bardziej niż fatalne konsekwencje. Bo choć za pomysłami rewolucji technologicznej stały nawet nie tyle liberalne, ile libertariańskie fantazje, to szybko okazało się, że rozwój technologiczny jest doskonałym narzędziem inwigilacji. I to, co w USA czy Europie sprawia, że polityka staje się jeszcze bardziej demokratyczna – bo każdy może zabrać w niej głos – w Rosji, Chinach, Iranie i wielu miejscach świata staje się narzędziem inwigilacji.”

„Jeśli więc chcemy ocalić zachodni sposób życia, to powinniśmy oczyścić liberalizm, a nie oddać władzę w ręce kieszonkowych despotów spod znaku alt-rightu. Bo ci ostatni obiecują poszerzanie wolności, ale głównie poprzez rozmontowywanie instytucji, które przez wieki były gwarantem równowagi władz i wolności obywateli. Taki wniosek moim zdaniem należy wyciągnąć z dochodzącego właśnie do kresu ćwierćwiecza.”

Michał Szułdrzyński. www.rp.pl

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: