•   Saturday, 20 Apr, 2024
  • Contact

Tak to zapamiętałam - Trekking pod Everest

1

Wspomnienia to dziwna sprawa. Wydaje nam się, że w głowie zapisujemy wszystko, że żadne zdarzenie nam nie ucieknie. Bardzo mocno staramy się zapamiętać piękne chwile, robimy mnóstwo zdjęć, nagrywamy filmiki, wszystko po to by pamiętać. Jednak z czasem pamięć się zaciera, odtwarzamy tylko te momenty, które zapisaliśmy w formie pamiętnika lub zdjęć. Wspomnienia giną lub zaczynamy je pamiętać tak jak chcemy, jak jest nam najwygodniej, nie zawsze zgodnie z prawdą.
Im dłużej oglądamy zdjęcia z jakiegoś wydarzenia lub wyjazdu tym mocniej utrwalamy sobie tylko to co jesteśmy w stanie zobaczyć, szczegóły w pamięci się zacierają.
Na przełomie października i listopada 2022 pojechałyśmy z Justynką w Himalaje, pod Everest. Wróciłyśmy przepełnione workiem dobrych wspomnień, jednak wyjątkowo tym razem wcale nie spieszyło mi się z ich spisaniem.
Nosiłam je w głowie, przywoływałam obrazy gór, grani, jaków, krów, szerpów, szczytów i turystów, nie czując żadnej potrzeby pisania o tym. Jakbym się bała rozstać z tymi myślami. W głowie zrodził się lęk, że jak już napiszę, jak było jesienią pod Everestem wspomnienia znikną.
Na początku stycznia 2023 roku moja przyjaciółka dała mi album ze zdjęciami z tego wyjazdu. Przepiękne widoki na nowo ożyły w mojej głowie. Z radością spoglądałam na szczęśliwe twarze naszych współtowarzyszy wyprawy i znowu zaczęłam wędro- wać himalajskimi szlakami.
Z wyjazdem pod Everest wiązała się pewna obsesja. Wcale nie zależało mi na zobaczeniu szczytu najwyższej góry na świecie czy zrobieniu sobie zdjęcia na kamieniu z napisem Everest Base Camp. Chciałam stanąć na lotnisku w Lukli i później zrobić sobie zdjęcie w Namche Bazar, patrząc na miasto z góry.
Kto choć raz był w rejonie Everestu ten wie, że to nie wygórowane zachcianki, bo żeby dojść do bazy pod Czomolungmą najpierw trzeba dolecieć do Lukli, a później dojść do Namche Bazar. Natomiast spacer po tym mieście zaczyna się od podnóża osady, czyli od dolnego placu, a następnie trzeba się wspinać do góry, gdzie znajduje się baza hotelowa.
Oczywiście znowu zawładnęła mną obsesja nazw.
 Lukla, Namche to miejsca, które przewijają się we wszystkich górskich wspomnieniach zarówno zwykłych turystów jak i wielkich zdobywców. A teraz również i w moich.
O trecku pod Everest słyszałam dużo złego. Szlak miał być zaśmiecony, przepełniony turystami, przepychającymi się na ścieżkach, nerwowo stukającymi kijkami o kamienie.
Jednak przyznać trzeba, że trasa do Everest Base Camp to jeden z najpiękniejszych szlaków treckingowych w Himalajach.
Nie tylko z uwagi na piękne widoki najwyższych gór, ale przede wszystkim przez różnorodność krajobrazu.
Wędrowców, takich jak my, którzy chcieli zobaczyć najwyższe szczyty świata na szlaku było bardzo dużo. Ocieraliśmy się o siebie co jakiś czas. Himalaje jednak są ogromne, więc starczy miejsca dla każdego, a szlak wiodący do EBC był tak czysty, że aż trudno uwierzyć, że codziennie przemierzają go steki turystów.
Do Nepalu polecieliśmy dużą, bo 19 osobową grupą. Jeszcze w Toronto wydawało mi się, że to liczba nie do ogarnięcia, że taki tłum pozbawi tę wycieczkę uroku intymnego przeżywania spotkania z Górami.
Trochę się bałam tego tłumu. Część ludzi z grupy w górach wysokich była po raz pierwszy, a więc pytań i pytań było bardzo dużo.
Na szczęście góry przynoszą spokój, wprowadzają w system łagodność, która zdumiewa nawet najbardziej rozedrganą duszę. Jeszcze w Katmandu miałam wrażenie, że jesteśmy bliscy jakieś towarzyskiej katastrofie, ale już w Lukli wiedziałam, że razem, zgodnie pokonamy ten szlak.
Cała przygoda górska zaczyna się właśnie tu, w niewielkim miasteczku Lukla z malutkim, ale najbardziej niebezpiecznym lotniskiem na świecie, Tenzing–Hillary Airport  czyli  Lukla Airport.
Ukryte między górami, z krótkim pasem startowym nachylonym pod sporym kątem jest istotnym punktem dla wszystkich wypraw na Mount Everest.
Port lotniczy zbudowano w 1964 roku z inicjatywy Edmunda Hillary’ego. Himalaista, który wspólnie z Szerpą Tenzingiem Norgayem jako pierwsi ludzie w historii zdobyli szczyt Mount Everest 29 maja 1953 roku uznał, że w miasteczku Lukla, będącym punktem wypadowym dla wypraw na najwyższy szczyt świat przydałoby się lotnisko.
Do Lukli dolatujemy na raty. Nie mieścimy się wszyscy do jednego samolotu. Z Justynką przylatujemy jako ostatnie, szczęśliwe, że ten krótki, nie należący do najprzyjemniejszych, lot mamy za sobą.
W tym niewielkim miasteczku, gdzie główny deptak wyłożony jest kamiennymi płytkami, jemy lunch i ruszamy w drogę, na szlak. Spieszy nam się w te góry. Chcemy już zacząć mozolne podejścia, bowiem początek ma zawsze w sobie pewien rodzaj nerwowości. Wszyscy chcą już iść, zacząć swoją wyjątkową przygodę.
Jak zawsze w Himalajach pierwsze kroki stawiamy w pełnym słońcu, upoceni, z lekką zadyszką. Tak jak przewidywaliśmy, do Phakding idziemy z tłumem turystów. Wszyscy, którzy tego dnia wylądowali w Lulki  idą dokładnie w tę samą stronę.
Jak my wytrzymamy ten tłum? Jak iść z taką masą ludzi i jednocześnie przeżywać i chłonąć intymnie całe piękno Gór? Te pytania dodają ciężaru plecakowi, do którego oczywiście wpakowałam książki, wodę, jakieś ciuchy i całą masę drobiazgów, bez których wydaje mi się, że po górach chodzić nie mogę.
Pytania, choć ciążące, przesuwam na tył głowy. Postanawiam się trochę zabawić, pomaszerować żwawym krokiem, poprzepychać się wśród turystów, jednym słowem dojść jak najszybciej do miejscu noclegu, z nadzieją, że jutro na szlaku będzie nas mniej.
Kolejny dzień zaczynamy wcześnie, żeby trochę wyprzedzić tłum, który oczywiście dogania nas bardzo szybko, ale i tak jest pięknie.
Poranki w górach są zachwycające, rześkie, nawet chłodne, z olbrzymim potencjałem kolejnego dnia górskiej przygody.
Idziemy porozrywaną grupą, każdy swoim tempem, robiąc zdjęcia niemalże na każdym zakręcie. Spotykamy kilkoro Polaków, którzy wędrują samotnie, jedynie z porterem. Szukają towarzystwa, wszak miło porozmawiać w ojczystym języku, wiele tysięcy kilometrów od domu.
Około południa dochodzimy do malowniczej parkowej bramy i po załatwieniu kilku formalności wchodzimy na teren Parku Narodowego Sagarmatha, który położony jest w górnym zlewisku rzeki Dudh Kosi. Utworzony został w 1976, a w 1979 wpisano go na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Zajmuje obszar 1148 km⊃2;. Prawie cała powierzchnia Parku położona jest powyżej 3000 m n.p.m.  
Znajduje się on zaledwie 150 mil w linii prostej od Katmandu i leży w obszarze doliny Khumbu, w której mieszka nie tylko twardy naród Szerpów, ale przede wszystkim najwyższa góra świata – Mount Everest (8848 m npm)
Szerpowie przywędrowali w rejon Everestu na przełomie XV i XVI w. z Tybetu i osiedlili się w tym niesprzyjającym człowiekowi środowisku, w krajobrazie, który się w pełni jeszcze nie ukształtował. Nazwali tę nową ojczyznę „Sagarmatha". Choć wznoszą się na niej niebotyczne wierzchołki Mt. Everestu (8848 m n. p. m.), Lhotse (8516 m n. p. m.), Lhotse Shar (8400 m n. p. m.) i Cho Oyu (8201 m n. p. m.), to jej oblicze kształtują także kamienne domostwa Namche Bazar (3530 m n. p. m.) i Pangpoche (3985 m n. p. m.), zabudowania klasztorne w Tengpoche Gonda (3867 m n. p. m.), poletka ziemniaczane i warzywne, stada jaków i niepowtarzalna kultura lamajska.
Sagarmatha — perła na Ziemi, klejnot wykreowany przez Przyrodę, a kształtowany przez Człowieka...
Wchodzimy na ten przepiękny teren z wielką radością, co chwilę głaszcząc modlitewne kamienie mani, których na tej trasie jest wyjątkowo dużo.
Zadbane, odmalowane, majestatyczne, dodają wyjątkowego uroku przemierzanym ścieżkom.
Oczywiście tam gdzie małe wioski i osady tam też i psy. Idą raźnie z nami przez jakiś czas, po czym znikają nie wiadomo, gdzie, ale za chwilę pojawiają się następne. Wszystkie wyglądają jak od jednej matki, więc nadajemy im jedno imię i mamy kumpla na wyprawie, choć właściwie wielu kumpli.
Wszystkie psy to Leoś, bo charakterem i wyglądem do złudzenia przypominają nam naszego psiego kolegę Leosia.
Agata Kusznirewicz
cdn.
Galeria zdjęć autortswa Justyny Skawińskiej na blogu : justynagata.blogspot.ca

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: