Świat, w którym żyjemy

Historia

3 lutego 2022, w wieku 86 lat zmarł Jarosław Marek Rymkiewicz, pisarz, który przez swych politycznych wielbicieli  z prawicy określony został jako “recenzent polskiej duszy narodowej”. Myślę, że kiedyś może być uznany nie tylko za recenzenta, ale też za niewygodnego wieszcza - wieszcza Polski schyłku czasów.

Ocena pisarstwa JM Rymkiewicza zawsze była obciążona polityczną ideologią obozów, które albo uważały go za sojusznika, albo za wroga. Rzeczowe ujęcie jego dorobku i wpływu na naszą współczesność wykracza poza tradycyjne granice ocen literackich. Znaczenie jego pisarstwa jest bowiem wplecione w bieżącą debatę o stanie polskiego państwa, społeczeństwa, narodu – ale także o oceny naszej historii i wynikającej z niej, niejako logicznie dla Rymkiewicza, przyszłości. Poważną analizę należy pozostawić znawcom. Dla piszącego o polskiej historii z dala od kraju, dla oddalonego lecz nadal zaangażowanego obserwatora spraw polskich, zwłaszcza w kontekście postrzeganego,  egzysten- cjalnego kryzysu całej cywilizacji zachodniej, Rymkiewicz jawi się jako pisarz pesymistyczny. Dlaczego? Dlatego, iż determinacja w trwaniu wokół tradycyjnej tożsamości, wezwania Polaków do obrony narodowego stanu posiadania - nie przesłania poecie w zimnej analizie sytuacji, w której możliwe jest także rozwiązanie negatywne - upadek i śmierć kulturowa całego narodu. Dla ilustracji, ​fragment dramatu “Ułani”. Dlaczego akurat ten? Swego czasu jeden z moich profesorów historii, ś.p. Władysław Czapliński, pytał nas w trakcie zajęć podchwytliwie: - “Kto, proszę państwa, wyciął Prusów?”  - Krzyżacy!” – odpowiadaliśmy zgodnie. “A kto wyciął… Jaćwingów? – zawieszał wówczas głos profersor. I tak mi się owi Jaćwingowie ostali w pamięci, w kontekście możliwych losów narodów. Europejska historia wręcz usłana jest kośćmi narodów, tych wielkich i tych żyjących na poboczu. “Biada zwyciężonym!” weszło do kanonu politycznego kontynentu. Dlatego, kiedy natknąłem się na ten fragment, cytowany w okolicznościowym akrtykule J. Maciejewskiego (wPolityce.pl, 5.02.22) – pomyślałem, iż ta ponura przestroga może być właściwym uhonorowaniem odejścia jednego z ostatnich ludzi pióra, zajmującym się w takiej formie problemem trwania i kondycji naszego narodu.  

„Jadźwingowie, ten ich pierwszy wajdelota, pierwszy patriota, też mógł być nie byle jaki. Mieli więc poetów, mieli dzieła wyobraźni i rozumu. Mieli swoją historię, zapisywaną lub wyśpiewywaną. Mieli, musieli mieć to, co ma, musi mieć każdy naród, który powołuje się lub zostaje powołany do istnienia. Bowiem właśnie przez dzieła, które naród z siebie wydobywa, naród powołuje się do  istnienia, zwołuje się, jest. I wszystko to, wszystkie te jaćwieskie dzieła, wszystkie ich poematy, rzeźby, garnki zostały zniszczone przez barbarzyńców, którzy przyszli z południa, z zachodu, z północy. Po narodzie, nawet po wielkim narodzie, może więc nic a nic nie pozostać i dusza narodu, istność narodu, jego duchowe dzieło, które zamyślał zostawić po sobie w historii, również może zostać unicestwione, wyeksterminowane. Ile było takich narodów, po których nie został ani jeden garnek, ani jedna strofa? Setki. Zwycięzcy niszczą wszystko.

Zamiast "Potopu"?
Choć zaabsorbowani bieżącymi wypadkami politycznymi, nową odsłoną rywalizacji mocarstw i prób 'przepisania' końca Zimnej Wojny, winni jesteśmy naszym Szanownym Czytelnikom miesięczny, historyczny remanent. Nie ma najmniejszej możliwości upamiętnienia wszelakich ważnych wydarzeń. Nie mniej jednak są takie, o których pamiętać powinniśmy. To znaczy, ci co piszą - powinni, a Ci, co czytają - mogą na to łaskawie, zwrócić uwagę.
***
16 lutego 1665 roku zmarł hetman polny koronny, Stefan Czarniecki, wspominany w słowach hymnu, iż “Dla Ojczyzny ratowania rzucił się przez morze”.

Są postacie historyczne tak wkomponowane w narodową narrację, tak mocno w niej osadzone, iż jakakolwiek wiedza faktograficzna o danej osobie jest szerokim rzeszom najzupełniej zbędna. Był sobie hetman Czarniecki? - Każdy wie, że był! Zapisał się chwalebnie na kartach dziejów Rzplitej? – Zapisał.

Dalszej analizy sytuacji historycznej, specyfiki czasów owego szwedzkiego “Potopu” niech sobie historycy nie skąpią. Odbiór narodowy jest jednakże w tym temacie nasycony. A szkoda, bo na kanwie tego, co było, warto rozpuścić wodze fantazji.  

Rzeczpospolita, poddana procesowi wyłaniania króla w wolnych elekcjach, musiała siłą rzeczy przejmować bagaż politycznych ambicji swych nowo obranych władców. Tak długo, jak ów bagaż współgrał z interesami Rzplitej Obojga Narodów, szło wszystko dobrze.  

Książę Stefan z Siedmiogrodu, Batorym zwany, miał współistotne z Rzplitą interesy polityczne. Silna Polska z Litwą były gwarantami szans na odzyskanie wolności poddanych tureckiej okupacji ziem węgierskich. To w owym nie sprzecznym interesie swego rodowego Księstwa Siedmiogrodu oraz Korony z Litwą król Batory pod Pskowem ujarzmiał Moskwę. Idealna wspólnota interesów! Niestety, ten król zesłany wprost na nasz tron przez Bożą Opatrzność żył jedynie dziesiątek lat! Na nic okazały się dumne zwycięstwa, na nic cały wysiłek skonfederowanego narodu szlacheckiego.  

Przyszła inna dynastia, inne z nią związane interesa… i inne, wielkie dziejowe szanse!
Sama tytulatura Zygmunta III – dziedzicznego króla Svebów, Gotów i Wandalów etc. pokazuje, jak z elekcją Wazy (Vasy) Rzplita weszła na rozdroża dynastycznych zmagań Europy, szarpanej potężnymi emocjami i lojalnościami ery Reformacji. Czy świadomie weszliśmy na ten szlak? Czy był to błąd?

Pomyśleć tylko: gdyby nie rozdarcie religijne, sojusz dynastyczny Rzeczpospolitej ze Szwecją dawał w swoim założeniu panowanie w rejonie Morza Bałtyckiego – owo słynne, wtłaczane biednym studentom pozbawionym rozumienia mowy Horacego - Dominium Mare Baltici. Blokowałoby  owo Dominium jakiekolwiek moskiewskie marzenia o wyjście nad Bałtyk, gdyby zakopanym w śniegach swej stolicy carom coś się takowego nawet na myśl nasunęło.  

Tak miało w samym założeniu unii dynastycznej być! Zygmunt Vasa, a po nim jego synowie, tworzyliby łącznik nowej potęgi morskiej rozpartej między Sztokholmem a Warszawą. Bez akcesu Szwedów do Reformacji nie byłoby wojny, nie potrzebny byłby Kircholm, ani Oliwa. Nie byłoby klęski pod Ujściem, ani oblężenia Częstochowy. Ani też, pół wieku później… piotrowej Połtawy!  

Wspólna flota (szwedzka) i nasza jazda, wspierana szwedzką piechotą! Kto by się nam oparł? Bałtyk? - Nasz. Nasze, Gdańsk i Królewiec, a i szwedzki wówczas Szczecin! Handel z Anglią i dalej, pośrednictwo w handlu rosyjskim, zapewnione. A wtedy owych Turków czy Kozaków to byśmy samymi salwami szwedzkiej piechoty rozumu nauczyli, zanim by ich nasza husaria z pola wymiotła.

Potężna, parlamentarna, obieralna monarchia nowoczesnej Europy. Tak jak na początku z Litwą: dziedziczy książę wielki, i dziedziczny król “Wandalów i Gotów” z tej samej dynastii, obierany na Sejmie Królem Jegomością  ogromnej Rzeczpospolitej. Cóż to byłaby za elekcja na Polu Mokotowskim - karne roty pod błękitnymi sztandarami ze Złotym Krzyżem, barwne chorągwie polskiej jazdy w lamparcich skórach zarzuconych na lśniące zbroje, procesje kościelnych dygnitarzy, biskupów Kurlandii, Prus, Gotlandii i Kijowa, delegacje uniwersytetów z Krakowa i Uppsali, mieszczanie Rygi, Sztokholmu, Elbląga i Gdańska. Mare Nostrum!  

Co za wizja dziejów. Nie tylko poeci, ale i zwykli Europejczycy kojarzyliby ten symbol - kolumnę z placu przed Zamkiem, nowej stolicy morskiego mocarstwa. Kolumna Zygmunta III w Warszawie byłaby symbolem Unii łączącej Lublin z… Kalmarem. Potęga i chwała, Białe Orły i Trzy Korony z Pogonią!

Kim byłby w owej Rzplitej hetman Stefan Czarniecki? Komu świeciłby przykładem? Czy zamiast przez Bałtyk, prowadziłby swe chorągwie przez Wołgę i Don?

Slaughterhause #5

Smutna rocznica, której jednak nie powinniśmy przeoczyć. 13 lutego 1945 roku Anglia i Ameryka splamiły swe bojowe sztandary zbrodnią. Tego dnia dywanowy nalot na Drezno rozniecił pożogę, która strawiła barokową perłę architektury, gród zwany “Florencją nad Łabą”, naszą polską stolicę Sasów. W pożodze zginęło 25 tysięcy cywilnej ludności.

Niszczycielski nalot na miasto pozbawione jakiegokolwiek znaczenia dla toczącej się wojny jest symbolem ślepego odwetu. Hamburg czy Berlin, zamienione w płonące pochodnie nie budzą w nikim żalu – to cena jaką płaciły Niemcy za Wieluń, Warszawę, Rotterdam, Coventry czy Londyn.  

Uśmiercenie Drezna nie przyspieszyło końca wojny, nie ulżyło doli jednego jeńca KZ, nie ocaliło życia jednego GI. Było zemstą. Dowodem, iż ludzka natura jest skłonna do niepotrzebnego okrucieństwa. Nawet, gdy broni najwyższych wartości. Jako Polak mam prawo do takiej oceny! Na bombardowanie Auschwitz, do którego wzywali przedstawiele polskiego Rządu na Uchodźstwie, nikt bowiem w Londynie zgody nie dał.

W. M. Wojnarowicz

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: