•   Thursday, 17 Apr, 2025
  • Contact

W poprzek Kanady – 19

Z daleka od szosy (269)


Walery otwiera plan miasta. West Edmonton Mall jest oczywiście zaznaczony więc jedziemy tam jak po sznurku. Ten Mall jest rzeczywiście imponujący. Całe działy zbudowane są jak ulice w Europie, np w Amsterdamie. Kamieniczki, kawiarnie, sklepy. Ma się wrażenie innego świata. W dole, przez szybę panoramiczną widać prawdziwe morze. Błekitna laguna, jak w tropikach. Plaża, fale wplywające na brzeg. Kąpią sie ludzie, dzieci bawią się w falach przy brzegu, palmy, liany i inna tropikalna roślinność. Na dworze śnieg, a tu wakacyjna tropikalna sceneria. Niedaleko znowu morze, ale tym razem mniejsze. Na nim ogromny piracki żaglowiec. W przezroczystej wodzie widać leżące na podwodnych skałach rozbite skrzynie ze skarbami, prawdziwe ryby. Wśrod tego wszystkiego poruszają się nieduże łodzie podwodne, z których turyści mogą oglądać ten podwodny swiat z bliska. W innej cześci wielkiego Mall-u jest lodowisko, na którym właśnie odbywa się mecz. Można go oglądać przez szybę. Ten Mall to największe w Ameryce Północnej centrum handlowo – rozrywkowe. To  ponad 800 różnych sklepów, ponad 110 restauracji, hotele, kina, dyskoteki. Nazywany jest często ”8 cudem Świata”. Dnia całego za mało by to wszystko zwiedzić. Zastanawiam się czy nie zostać w hotelu na miejscu ale za drogi. Firma nam tego nie pokryje. Postanawiam, że pojedziemy dalej i przenocujemy w Red Deer. To ok. 155 km autostradą. Wyjeżdżamy z Edmonton. Do Red Deer dojeżdżamy już po ciemku. Bez trudu znajdujemy hotel. Tym razem to Holliday Inn. Comfort Inn nie ma miejsc. Chcę wstać wcześnie by cały dzień móc jechać oglądając Góry Skaliste. Rano, już w samochodzie włączam nowe CD, które kupiłem na Mall-u. To Stan Rogers śpiewający kanadyjskie ballady,  mój ulubiony piosenkarz. Okazuje się, że to CD to nagranie z koncertu. Koncertu w Red Deer, Alberta, a my tu właśnie jesteśmy. Ciekawy zbieg okoliczności. Słońce jeszcze nie wzeszło, światło latarni błyszczy na świeżym śniegu, wszędzie biało i czysto. Szosą nr 11 kieruję się prosto na zachód by dojechać do Gór Skalistych, a potem na południe, przez Banff National Park, Lake Luise, Banff, do Calgary. Razem ok. 540 km. Dodając do tego 155 km z Edmonton do Red Deer daje nam to prawie 700 km. Autostradą z Edmonton do Calgary jest tylko 300 km więc sporo nadrabiamy, ale będąc tutaj i nie zobaczyć Gór Skalistych było by nie do wybaczenia. Nie pomaga nawet rozpaczliwy telefon z firmy informujący mnie, że do Banff National Park nie wolno wwozić broni a ja mam przecież w samochodzie sztucer, który tak mi się przydał w Manitobie. Przecież nie muszę się nim chwalić przed strażnikami. Jest rozładowany i w bagazniku pod kocem, nie widać go tam. Jedziemy. Jest już pełny dzień, gdy na horyzoncie pojawiają się pierwsze góry. Szczyty ośnieżone, jest pięknie. Już w sercu Banff National Park zatrzymuję się na poboczu by ze stromego zbocza zabrać kawał granitu na pamiątkę. Za swoim domem w Mississauga buduję maly stawek i chcę tam mieć kamienie z każdej prowincji Kanady. Na poboczu wpadam po pas w śnieg, ale docieram do zbocza i zabieram kamień. Mam go do tej pory, chociaż dom już sprzedany a dziewczyna, z którą go miałem poszła swoją drogą. Zawsze przynosi wspomnienia z tego pierwszego spotkania z Górami Skalistymi. Lake Luise mijamy bokiem, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dojeżdżamy do Banff, tej perły górskiej. Przy samym wjeździe do miasteczka widać przy szosie stadko Wapiti. To potężne jelenie. Dwa razy cieższe niż znany nam jeleń z Polski. Nie boją się samochodów. Wjeżdżamy do miasteczka. Jest śliczne. Idziemy na lunch a potem troche po skepach. Chcę kupić tu swojej dziewczynie Elli prezent urodzinowy. Akurat czas. Jej urodziny są 14 marca. Idę do sklepu z pamiątkami połączonego z jubilerem. Tu niespodzianka, prowadzą go dwie siostry, Polki. Okazuje się, że i tu jesteśmy. Inna polska rodzina prowadzi w Banff motel. Może kiedyś się tam zatrzymamy. Mówię sprzedawczyni, że chcę prezent na urodziny. Prowadzi mnie do działu jubilerskiego i pokazuje coś pięknego. To emmonit, mieniący się tęczowo kamień, który powstał z muszli prechistorycznego zwierzaka, czy ślimaka, nie pamiętam. Wydobywa się go tylko w Albercie. To będzie dobry prezent. Kupuję. Jeszcze tylko kilka pamiątek i jedziemy dalej, do Calgary. Tam będziemy nocować, a potem w drogę do Toronto. W Calgary mam przyjaciela, Mirka Byczyńskiego, z którym znamy się jeszcze z obozu w Niemczech w 1987 roku. Od dawna namawia mnie na przyjazd do Alberty. Może kiedyś.... Teraz wreszcie się zobaczymy, chyba... nie wiem nawet czy gdzieś nie wyjechał. Chcę mu zrobić niespodziankę. Jesteśmy w dość częstym kontakcie, ale nie mówiłem mu jeszcze o tej wyprawie. Góry zostały z tyłu.
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: