Strategie budowane na sondażach
Po głębszym... namyśle
W niedzielę wylądowałem na Okęciu. Lot przyjemny i towarzystwo miłe, bo siedziałem pomiędzy dwiema sympatycznymi współpasażerkami. Lądowanie dość przeciętne, ale oklaskom i tak nie było końca. Taka tradycja. Pobyt w Kanadzie był krótki, raptem tygodniowy, ale intensywny. Znalazłem nawet czas, aby napić się wina ze znajomymi w Ontario. Wino raczej młodych roczników, znajomi już niekoniecznie.
Podróże samolotem skłaniają do przemyśleń. Wiadomo, z góry więcej widać, a do tego, z braku innych zajęć, człowiek sięga po gazety. A tam wszystko sprowadza się do polityki, bo przecież gdzieś zawsze trwa jakaś kampania wyborcza. Pamiętam, jak na zajęciach z wiedzy o społeczeństwie, nauczyciel zapytał o główny cel każdej partii politycznej. Padały różne odpowiedzi, przeważnie coś o umocnieniu i modernizacji państwa, dobrobycie dla obywateli, itp. Nauczyciel wyprowadził nas naiwnych z błędu i oznajmił, że głównym celem każdej partii jest wygranie wyborów. I faktycznie, chodzi o przejęcie władzy, a do czego się później tę władzę wykorzysta, to już inna historia. Zgodnie z tym założeniem powstają programy wyborcze. Chodzi o to, żeby przypodobać się swoim wyborcom. Jak to zrobić? Najlepiej kierować się sondażami, czyli dowiedzieć się czego chcą wyborcy i właśnie to im zaoferować. Można oczywiście zaproponować ludziom inne, może nawet lepsze pomysły, ale jeśli nie uda się przekonać wyborców, to efekt będzie mizerny. Zatem nie warto ryzykować. Wygląd to trochę inaczej, kiedy partia ma już władzę. Wtedy, dzięki mediom „publicznym” lub zaprzyjaźnionym dziennikarzom, może urabiać elektorat i liczyć, że pewne ważne rozwiązania uda się wprowadzić. Ale i tak ostatecznie zadecydują sondaże. Czy ma to coś wspólnego z przywództwem? No nie ma, ale przecież nie o to chodzi.
Wybory są co kilka lat, a sondaż można zrobić codziennie. Czasami sondaż nie jest nawet konieczny. Wystarczy tylko dobrze odczytać nastroje społeczne. I tak dla przykładu: skończyły się nieudane igrzyska olimpijskie – trzeba ogłosić przygotowania do igrzysk w Polsce. No bo jak sami to zorganizujemy, to wiadomo, że i wyniki sportowe będą lepsze i nastroje wyborców się poprawią. Zorganizujemy? Raczej nie, ale obiecać można. Tylko najlepiej się z tym nie spieszyć, może za dwie, trzy dekady, żeby nikt nie powiedział „sprawdzam”.
Jeśli, nie daj Boże, wydarzy się jakiś tragiczny wypadek i kilka osób zginie na autostradzie, to trzeba natychmiast ogłosić plan (najlepiej Narodowy Plan) poprawy bezpieczeństwa na drogach. Czołowi politycy potępią aktualną sytuację, zaproponują zaostrzenie przepisów i bardziej dotkliwe kary. Zaprzyjaźnieni dziennikarze i „obiektywni” komentatorzy wszystko nagłośnią i poprą z nadzieją, że ciemny lud to kupi.
Powódź i inne kataklizmy też można, a nawet trzeba, wykorzystać propagandowo. Taka okazja trafia się raz na kilka lat. Z całego świata napływają obrazy pokazujące polityków układających worki z piaskiem i odgruzowujących zawalone budynki. Mnie ujął widok polskiego premiera, osobiście odczytującego wskazania wodowskazów na głównych rzekach w kraju a nawet instruującego meteorologów jak interpretować wyniki pomiarów. Aż serce rosło!
Inny przykład, całkiem świeży, z Toronto: recydywista na warunkowym zwolnieniu, z kilkoma wyrokami i paroma sprawami w toku, postrzelił policjanta. Politycy na wyścigi zaczęli opowiadać o konieczności zaostrzenia prawa i zmian dotyczących procedury zwolnień warunkowych. Pewnie, że to słuszne pomysły, tylko nikt nie chciał rozmawiać o przepełnionych więzieniach ani o procesach, które miesiącami i latami ciągną się w sądach w Ontario. Łatwiej powiedzieć coś popularnego i zebrać natychmiastowy poklask, niż zaproponować przemyślaną, długofalową strategię. Tak jest w Kanadzie, w Polsce, w Stanach. Pewnie w Rosji jest inaczej – tam biorą delikwenta za twarz i na front! Tego oczywiście nie chcemy, ale ta nasza ucywilizowana niemoc też staje się nie do zniesienia.
Strategie i programy budowane w oparciu o jakąś ideologię dziś się nie sprawdzają. Wybieramy (zatrudniamy) polityków, którzy obiecają nam najwięcej, a później dziwimy się i czujemy rozczarowanie, że coś nie poszło po naszej myśli.
Paweł Gębski
Comment (0)