Het, na Północy - 3
Z daleka od szosy (245)
Grouse (jarząbek) to nie było ostatnie trofeum tego dnia, chociaż te inne stanowią raczej domenę kogoś kto pisze o rybach. Cała bowiem reszta towarzystwa wsiadła na łodzie i popłynęła w siną dal. Wrócili wszyscy i chociaż w różnych porach, to jednak tego samego dnia, co dość dobrze świadczy o ich orientacji w terenie. To, oczywiście żart. Każdy z uczestników wyprawy bywał już na północy, niektórzy nawet całkiem daleko. Z łodzi posypały się dorodne sztuki szczupaków. Wyglądało na to, że zupełnie niepotrzebnie braliśmy ze sobą zapasy żywności. Ja, chociaż nie przepadam specjalnie za łowieniem ryb, to jednak uwielbiam je jeść. Wyglądało na to, że czeka mnie tyle ryby, ile nie udało mi się zjeść przez ostatni rok. I tak właśnie bylo. Do tego koledzy wędkarze umieli te ryby wspaniale przyrządzać. Waldek Reczydło przywiózł nawet specjalną, swojego przepisu przyprawę, i było to pyszne. Andrzej Zielke miał z kolei swój sposób przyrządzania i to też było niebo. Siedziałem więc i jadłem, czując się trochę głupio, że ani nie umiem łapać tych szczupaków, ani ich smażyć. Jednak Waldek spojrzał na mnie i stwierdził, że dobrze mieć w grupie kogoś, kto potrafi docenić rybę i ją zjeść. Dołożył mi przy tym jeszcze parę kawałków filetów. Jeszcze tego samego popołudnia, dosłownie trzydzieści metrów od kabiny odkryłem ślady, które trochę wzburzyły krew. Były to pięknie odciśnięte w mokrym piasku ślady niedźwiedzia. Wyraźne i świeże. Wyglądało na to, że miód, który przywiozłem ze sobą, może się jednak przydać. Podgrzałem go w puszce i wystawiłem jeszcze tego samego wieczoru. Szansa niewielka, ale zdarzało się, że miś podchodził do obozowiska niezapowiedziany. Niestety, ten musiał należeć do tych bardziej bojaźliwych albo obżartych, bo mimo późniejszego wystawiania przynęty w środku kniei i długich zasiadek już się nie pokazał. Kanadyjczycy mówią, że gdy jesteś w Rzymie, rób to co robią rzymianie. Polacy bardziej dosadnie – wlazłeś między wrony, to kracz jak i one. Ponieważ znalazłem się w towarzystwie wędkarzy, więc wiedziałem, że łowienie ryb mnie nie ominie. Wykupiłem nawet licencję na rybę, a właściwie to na kilka ryb. Nie wiem dokładnie ile, ale koledzy powiedzieli, że mogę łowić. Popłynąłem łodzią z Andrzejem. On wziął wędki, a ja, oczywiście, strzelbę, bo zawsze mogą trafić się kaczki. No i trafiły się, tyle że perkozy, które smakuja jak wrony, więc nie warto było marnować śrutu. To przez kaczki niewiele brakowało, że musielibyśmy wracać z Andrzejem piechotą nocą przez las, bo szukając ich po różnych zatoczkach, wpędziliśmy się w bagno. Silnik zassał błoto do systemu chłodzenia, system się zatkał, silnik zaczął dymić i trzeba go było szybko wyłączyć. Silny wiatr spychał nas coraz bardziej w porośnięte czymś bagno, kotwica poleciała trzy metry w dół i zawisła, nie trzymając łodzi. Wyciągnęliśmy ją z trudem razem z kilogramami błota i próbowaliśmy wiosłować by dostać się na czyste wody. Posuwaliśmy się z trudem pod wiatr i wysoką falę, ale nie było wyjścia. Z wiatrem można było płynąć tylko w bagno. Wreszcie po długim wysiłku dobiliśmy do kamienistego brzegu z czystą woda i zajeliśmy się silnikiem. To była prawdziwa ulga, gdy udało nam się przeczyścić i przedmuchać wszystkie dostępne nam rurki systemu chłodzenia i po zapaleniu silnika popłynęła nimi znowu czysta woda. Mając sprawny silnik, nie przejmowaliśmy się już wzrastajacym coraz bardziej wiatrem i coraz większymi falami. Zresztą Andrzej doskonale radził sobie z łodzią nawet w tych warunkach. Widać było, że nie robi tego po raz pierwszy. Taki był dzien drugi.
W tym czasie, w jednej z piaszczystych zatok przestrzelaliśmy trochę sztucery. Piotr miał nową lunetę na swoim .338 Magnum i trzeba było ją ustawić. Nigdy też nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie przestawily się przyrządy celownicze w dawno nie używanym sztucerze. Strzelaliśmy więc wszyscy, tzn. Marek ze swojego .30-06, Piotr ze swojego Sako i ja z mego .30-30. To był udany dzień, a na kolacje znowu były szczupaki. W dowolnej ilości.
Cdn
Marek Mańkowski
Comment (0)