Ontaryjskie przygody - 15
Z daleka od szosy (236)
Znajduję się z kolegami 1600 km od Toronto i 250 km na północ od Thunder Bay. Przyjechaliśmy tu na polowanie na łosia. Jest nas pięciu i pies Shadow. Mieszkamy w dwóch niewielkich kabinach myśliwskich z drewnianych bali, na terenie, którego właścicielem jest zawodowy przewodnik myśliwski północnego Ontario. Dookoła północna puszcza, stare szutrowe drogi pozostałe po wyrębie drzew, najbliższa miejscowość to Armstrong Station, ok 50 km od naszego obozowiska.
Jest rok 1996, październik. Czekam z Heńkiem w barze-restauracji w Armstrong Station na faceta, który ma warsztat naprawy łańcuchowych pił spalinowych. Mój jeep Cherokee jest unieruchomiony w obozowisku 50 km od Armstrong z powodu malutkiego gumowego pierścionka. Ten zniszczony pierścionek powoduje, że przy uruchomionym silniku benzyna kapie prosto na rozgrzany kolektor wydechowy. To, że do tej pory nie stanął w płomieniach to prawdziwy cud, tym bardziej, że usterka przydarzyła się czterdzieści km od obozowiska w środku północnej puszczy. Z gaśnicą w ręku dojechaliśmy do obozu.
Teraz nasza ostatnia szansa w tym, że mechanik, który powiedział, że spotka nas w barze ma nie tylko ochotę na drinka czy piwo, ale również ratunek. Nawet nie chcę myśleć, co będzie, gdy nie dostaniemy tego pierścionka. Najbliższy prawdziwy warsztat samochodowy znajduje się w Thunder Bay, 250 kilometrów od Armstrong Station. Mój jeep tam nie dojedzie. Nigdzie nie dojedzie, więc trzeba pojechać innym samochodem, co tam i z powrotem daje razem 500 kilometrów. A my przecież na polowaniu, za dwa dni mamy wracać do Mississauga, która znajduje się 1600 kilometrów stąd. To pierwsza poważna usterka, jaką mam w tym samochodzie. Do tej pory, przez pięć lat lałem tylko benzynę i wymieniałem olej. W mieście to nie byłby problem. Podjechałbym do pierwszego lepszego warsztatu i w pół godziny miałbym to naprawione. Tutaj ten malutki gumowy pierścionek urósł do wielkiego, poważnego problemu. Czy można to było przewidzieć? Nie wydaje mi się. Heniek, który od lat jest właścicielem warsztatu samochodowego w Mississauga mówi, że spotyka się z tym po raz pierwszy. Czekamy na „pilarza” z coraz większą beznadzieją. Wreszcie otwierają się drzwi i wchodzi „nasz” pilarski mechanik. Pod pachą ma spore pudło. Zauważa nas przy stoliku, podchodzi, siada i kładzie pudło na stole. Po otwarciu, okazuje się, że są tam w środku dziesiątki gumowych pierścionków posegregowanych rozmiarami. Zabieramy się za te najmniejsze. Mamy za wzór ten nasz uszkodzony. Co prawda jest przerwany, ale rozmiar można wyraźnie wykalkulować. Te najmniejsze pierścionki z pudła mają niestety o jakieś pół milimetra większą średnicę. Co robić? Trudno. Pytamy czy możemy wziąć dwa. Może się to jakoś da założyć. Chcę zapłacić, mechanik nie chce pieniędzy. Chcę mu postawić drinka lub piwo, nie może pić, bo jedzie do klienta. Pytam jak się mogę mu odwdzięczyć? Mówi żeby pomóc, gdy spotkamy kiedyś kogoś w kłopocie. Jestem zaszokowany i jest mi wstyd. Przecież posądzaliśmy tego człowieka, że chce nas naciągnąć na drinka. Niesamowite. Takie rzeczy pamięta się całe życie.
Wracamy z Heńkiem do obozowiska i próbujemy założyć pierścionek na miejsce starego. Jest, co prawda troszeczkę większy, ale za to cieńszy. Zakładamy dwa pierścionki do kupy i skręcamy. Zapalam silnik. Nie cieknie. Czy wytrzyma do Mississauga? Zobaczymy. Wyjeżdżamy na popołudniowe zasiadki na wybrane miejsca. Wracamy do obozowiska po zmroku. Łosia nie ma. Następnego dnia sobota. Jutro, czyli w niedzielę wracamy do domu. Przez wszystkie dni pobytu mieliśmy niezwykłą pogodę jak na te północne ostępy. Temperatura dochodziła do plus dwudziestu dwóch stopni Celsjusza. Było ciepło do tego stopnia, że pojawiły się komary. Nie do uwierzenia. Przecież tu o tej porze powinien być dwudziestostopniowy mróz i śnieg… Pewnie dlatego nie było łosi. Odłożyły rykowisko na później. Rano… niespodzianka. Wyglądam przez okno, a tam, mimo że ciągle ciemno to zupełnie biało. W nocy temperatura spadła do minus pięciu, i ciągle spada. To nasz ostatni dzień tutaj, może się uda jednak dopaść tego łosia.
Nie udało się. Wracamy tylko z wrażeniami. Nikt nie żałuje wyjazdu. Taki pobyt to niezapomniana przygoda, bez wzglę- du na to czy się coś upoluje czy nie. Za to w drodze powrotnej zaprzyjaźniłem się z wielkim łosiem. Dowód tego na zamieszczonym zdjęciu. W niedzielę wracamy po śniegu, który zalega drogi aż do Perry Sound.
Na drugi dzień pojechałem do dealera jeepa w sprawie mojej niefortunnej usterki. Wymienili mi o’ring na właściwy. Cała operacja zajęła 15 minut. Mechanik powiedział, że to pierwszy przypadek, z jakim się spotyka przy tych silnikach. No cóż. Dobrze być w domu. Tym jeepem jeździłem jeszcze do 2001 roku. Przejechałem w sumie prawie 600 tysięcy kilometrów bez żadnej większej usterki.
Marek Mańkowski
Comment (0)